Trochę zamilkłam, bo ostatnio pełna uwaga była zwrócona na kotę zabraną już do domu (a właściwie na zamknięty balkon). Miała kłopoty trawienne, trochę nie jadła ale sytuacja już się normuje. Ona na pewno już jest zabezpieczona, tyle, że pani u której jest nie chce jej jeszcze wydawać do docelowego domu, bo boi się ,że dom się zniechęci biegunkami... Tym samym nie mam żadnego miejsca nawet tymczasowego dla pozostałej dwójki. A sytuacja robi się nerwowa. Przed chwilą na klatce dostałam ponaglenie..."tu są jeszcze 3 koty!" Trzeci to Rudy, który chodzi gdzie chce, ale nie marznie.
Wierzcie, że mam ambiwalentne odczucia co do zabierania tych kotek z miejsca dotychczasowego pobytu, ale naprawdę płakać się chce słysząc, że komuś może tak przeszkadzać przebywanie w porywach do 3 kotów (nie kichających, wyglądających zdrowo), to że po prostu są. Sprzątam pojawiające się tacki (nie ma ich już tak dużo), nie ma bałaganu, zostawiłam ogłoszenie z prośbą o nie karmienie kotów. Wcześniej zostawiałam małą budkę na noc, od 3 dni kiedy jest zimno nie chowam do piwnicy. Budka oczywiście została zauważona ale stoi tylko dlatego, że obiecałam koty wyłapać...Jest już taka mała, niezauważalna, że mniejsza być nie może, nawet nie wiem czy obie się mieszczą. Przed chwilą jak zostawiałam trochę chrupek z budki wyszła czarna (lubi chrupki), przeciągnęła się, a do budki natychmiast z parapetu ruszyła szara.
Co do budki to skłamałam, że to nie ją postawiłam, tylko jedna pani z fundacji.
Jednak tu nie tylko o budkę chodzi - zasadniczo przeszkadza samo przebywanie kotów. Na to niestety nie mam żadnego sposobu. Samą mnie to dziwi, ale znam te koty od lat i widzę znaczna różnicę w zachowaniu, być może z powodu wieku. Nie przemieszczają się, ufnie siedzą pod tym budynkiem, gdzie w sumie obiektywnie niezłe warunki - ogrodzony ogródek, głębokie parapety okienek piwnicznych skąd emanuje ciepło, ludzie przynoszą jedzenie. Lepsze niż na chodniku pod samochodami, gdzie głównie funkcjonowały wcześniej (z chodnika było ich wejście do piwnicy).
W ubiegłym roku próbowałam je wołać do poprzedniego miejsca posiłków - ale bez skutku, nawet nie byłabym w stanie przegłodzić, bo zawsze ktoś coś zostawi im pod nosem.
Bardzo potrzebny jest dom dla tej dwójki - najlepiej wspólny. Może wydarzenie na fb nie jest konieczne, ale bardzo Was proszę o pomoc w udostępnianiu postu, który wyślę na wskazane adresy mailowe, opublikowałam taki już dla Malwiny - ale miałam tylko 6 udostępnień.. A może i tu zajrzy ktoś, kto będzie mógł pomóc. Ze swojej strony oferuję wstępny przegląd weterynaryjny na własny koszt, bo skończyły się środki miejskie - chociaż to leczenie talonowe.... pierwszy raz zanosiłam kota na leczenie w ten sposób (kiedyś dawno tylko sterylizacje). Przy oddawaniu zaznaczyłam, że jeśli mogłyby być podane lepsze leki to dopłacę, ale to tak nie działa, udało mi się tylko dopilnować i wykupić lepszy lek na odrobaczenie, który podano przed wydaniem kotki.A przecież można ją było jeszcze na końcu nawodnić, wzmocnić (przypominam, ze była po sanacji zębów i niewiele jadła).
Tak kotki spią:
A to Malwina w pieleszach - mina chyba w miarę zadowolona po wcześniejszym mizianiu.