dziękuję za wszystkie rady praktyczne i wasze doświadczenia. Ja się nie poddaje, w momentach gruboskórnych czytam o tym mięsie, wiem że małej bardzo zasmakowało mimo problemów z jedzeniem (Fatka, ona też ma problem z jedzeniem suchego, dostaje więc małe chrupki, ale mnie to jakoś nie martwi, bo cieszę się ze suchego je malutko, weterynarz obejrzał ząbki i wszystko ok, może po prostu trafił mi się kot który nie lubi gryźć, albo jeszcze nie miała okazji się nauczyć) i mam poczucie, że to by było albo świetne urozmaicenie diety lub nawet kto wie, może się zdecudyje na barf.... wszystko przede mną. Mam poczucie, że to byłoby lepsze dla mnie, bo jestem w stanie kupować mięso wiejskie, z małych eko sreko hodowli, żeby trochę uciszyć sumienie, gdzie mogę przyjść i zobaczyć jak zwierzę jest za życia traktowane. Bo mimo głosu tutaj przeciwnego, wydaje mi się, że lepiej żeby mój kot jadł mięso ze zwierza, które życie miało, Ale nie chcę się na ten temat rozpisywać, bo zależy mi, żeby nie zrobił się z tego wątku anty/pro-wege i nie wyniknęła z tego jakaś g...oburza.
Nie brzydzi mnie surowe mięso, to jakieś inne uczucie, strach, poczucie winy, smutek... Ciekawe że z puszką to tak nie działa. I jak jadam posiłek przy jednym stole z ludźmi jadającymi mięso to też tak nie mam, ta surowizna wywołuje takie emocje, bo to takie namacalne, organiczne... Myjąc ten mały surowy kawałek ostatnio starałam się go jakos wygłaskać, jakoś kurcze podziękować. Nie chcę żeby to zabrzmiało śmiesznie i nie chce wyjść na nawiedzoną, ale może wegetarianie zrozumieją o co chodzi. Mała nauczyła się, że jak nie doje z talerzyka, to ja resztkę chowam do lodówki szczelnie zapakowaną, i mała zjada odgrzane przy następnym posiłku. Z mniejszym entuzjazjem ale zjada. Jak muszę jednak coś wyrzucić, to przepraszam. Nic to nie zmienia ale może ja się czuję usprawiedliwiona?
Olat, nie mieszkam w POlsce a tu gdzie mieszkam sklepów mięsnych nie ma, więc nie mam jak poprosic o zmielenie. W sklepie w którym kupowałam tę cielęcinę do wyboru mam tylko wielkie tacki, i mogę kupić np. kilogram serc. W życiu nie sądziłam że następujące zdanie wyjdzie spod moich palców, ale: zazdroszczę Wam tych mięsnych
eweli77, to o czym piszesz, to chyba mechanizm dzięki któremu ludzie są w stanie jakoś to mięso produkowane w dzisiejszych warunkach jeść, wyciszyć emocje. Zabijamy ale przecież nie normalne zwierzaki, tylko takie z zamknięcia, hodowlane, to nie zwierzaki. Nie umiem tak myśleć, nie widzę tego tak. Byłam niedawo w małej mieścinie, gdzie miedzy domami biegały radosne małe świnki, bawiły się z pieskami. I pomyślałam sobie, że kto wie, jakby tak wyglądało życie zwierząt zjadanych przez ludzi, to może nie byłabym tak bardzo do wegetarianizmu przekonana? Więc mam zupełnie inaczej niż ty. Warunki w jakich "produkowane jest mięso" dzisiaj mnie przerażają, a najbardziej przeraża mnie fakt, że POŁOWA tej "produkcji" idzie potem do kosza. Więc zwierzę się wycierpi po to, żeby potem wylądować w śmieciach. ALe to nie zwierzę, tylko produkt. Zadziwia mnie natura ludzka i że potrafi to sobie w ten sposób wytłumaczyć, ja nie umiem, ale może to szkoda? żyłoby się łatwiej.
klaudiafj, dziękuje za zrozumienie.