Był ciepły, pogodny dzień. Jak na koniec marca - bardzo słoneczny. Szłam z siostrą i psem na spacer. Beztroskie czasy. Pies hasał, wchodząc między działki, usłyszałyśmy głośne zawodzenie. Po kilku bądź kilkunastu minutach udało mi się zlokalizować kto się tak wydziera. Na działce - tuż za płotem, schowane pośród schodków działkowego domku leżało małe kocię i darło się na cały głos, na próżno wołając matkę. Pomyślałyśmy - pewnie kotka zmienia gniazdo i zaraz po kociaka wróci, dałyśmy jej sporo czasu. Potem wróciłyśmy na miejsce - nic z tego, kociak dalej prezentował swoje wokalne możliwości. Nie było rady - hop przez płot...i jeszcze raz, tym razem z maleństwem w rękach (przy okazji dziura w spodniach - winnym zostal pies

Była bardzo lekka, miała dopieroco otwarte oczka i wciąż płakała. Trudno było jednoznacznie określić umaszczenie...miała i łatki, i pręgi, i była nakrapiana i jednocześnie szylkretowa...
W domu tata się zdenerwował, mama wzruszyła...a mała? Została.
Trzeba było przyzwyczaić psa - poczatkowo miał ochotę ją zjeść


Jest moim cudem.
Dziś ma ponad 11 lat.
DRUGA
Dla odmiany dzień był deszczowy, znowu szłam z psem (już innym) i znowu mijając ogródki działkowe usłyszałam ten przeraźliwy krzyk kota, to tęskne wołanie za mamą. Pomyślałam - "Nie, nie zatrzymuj się, idź dalej", poszłam. I wróciłam. Jakież było moje zdziwienie, gdy na jednej z działek zobaczyłam nie jednego a dwa koty. Miały ok 3 m-cy. Potem zauważyłam jeszcze jednego - był martwy, pływał w beczce - działkowicze często zbierają do takich beczek deszczówkę, ta była wyjątkowo niska.
Jeden całkiem czarny, drugi - rudzielec z białym krawatem. Nie było czasu się zastanawiać. Płot był giętki. Jak tu wejść, próbowałam od góry - nic z tego, nie sięgałam. Ale kiedy już myślałam, że nic z tego zobaczyłam dziurę w płocie - błogosławieństwo! Pocżtąkowo kotki bały się ale potem dorwałam oba. Wzięłam koty, smycz, siedzącego i przyglądającego się ze zdziwieniem moimi wygibasami, psa i poszłam do domu. Najpierw musiałam je trochę umyć, wysuszyć, dałam im jeść - oj miały apetyt! Zrobiłam im z pudełka po butach legowisko i zamknęłam w bezpiecznej, ciemnej norce - szafie. Spały długo...
Na trzeci dzień - jak tylko weszłam do pokoju, kociaki budziły się i z głośnym mrukiem witały mnie z uniesionymi ogonkami

Rudy, czwartego dnia, mimo potwierdzonej grzybicy, znalazł szczęśliwy dom - oby takich ludzi było więcej!!! Drugi...został.
To mój kolejny cud.
***********************************************************
Wszystkich, którzy chceliby uznać te historie za "trolla", z góry przepraszam, nie mój zamysł...
Jestem tu nowa i chciałam to komuś opowiedzieć...wiem, że na tym forum jest mnóstwo podobnych kocich i ludzkich historii...w imieniu uratowanych kociaków - dziekuję...przwracacie mi wiarę w człowieka - (nawet jeśli brzmi to patetycznie).