ASK@ pisze:I to jest najgorsze. Mój dziki Pikuś (po domowej matce), znający "pana", dał się im złapać. A oni go wywieźli. 30 km za Otwock. Miało być mu lepiej. Razem z mężem szukaliśmy go wszędzie kilka tygodni. Piwnice, lasy, dziury... Boże, ile ja się napłakałam. Po 3 miesiącach (w listopadzie) ,podczas karmienia, wyszło coś chudego. To był on. Szkieletor taki,że łykałam łzy. Okazało się ,że wracał na piechtą do nas te kilkanaście tygodni. Zabrałam, wyleczyłam, dałam dom. Ale Pikuś nie chciał u nas być. Demolował pokój i wszędzie się załatwiał. Więc mąż wyniósł go do jego piwnicy. A za dwa dni przyniósł go ...w ramionach Stał mąż w drzwiach ze słowami "wróciłem do domu". Pikuś czekał na niego pod klatką gdy wracał z psem. TZ wziął go na ręce a on bez problemu dał się zanieść na 4-te piętro. zamieszkał w szafie na pół roku.Ale nigdy już niczego nie zniszczył i nie zapskudził. Dzikunek co nigdy nam się nie dał dotknąć był największym miziakiem na świecie. Ale to już inna historia. Wybacz Izo za wtręt.
Piękna i bolesna historia.Na szczęście z dobrym finałem.Dziękuję Asiu