Zakladam ten temat chyba tylko po to zeby sie wyzalic.
Ten rok jest dla nas ciezki jesli chodzi o koty.
W marcu, po trzech miesiacach walki, stracilismy Gaje. Cztery miesiace pozniej mojego ukochanego Milusia.
W miniona sobote zamieszkalo z nami kocie wzbudzajac nadzieje na minimum 15 lat przyjazni. Opisac tego kota wystarczy jednym slowem -wariat. Jakby mogl to by po suficie biegal wsciekle miauczac ( z pretensja). Caly czas sobie cos tam gadal pod nosem. Niestety dzis wieczorem chyna zle obliczyl odleglosc i skaczac z sofy zaryl glowa o podloge. Ogluszylo go na chwile. Po upadku przez chwile nie wykazywal zadnych reakcji ( nie potrafil ustac na nogach, przyspieszony oddech. Po jakichs 15 minutach powoli wrocil do siebie. Ja w tym czasie zdazylam skontaktowac sie z wetem. Niestety mlody zwymiotowal. Nie krwawil, nie jest polamany, zrenice rowne, reaktywne, na bodzce reaguje ale widac ze niechetnie. Poglaskany mruczy. Wsadzilam go wielkiej klaty z kuweta, miskami i kocykiem. Wet kazal obserwowac i jutro rano sie z kotem stawic. Dlaczego tak musi byc? Bede musiala chronic kota pezed nim samym? On ma dopiero 12 tygodni