Odświeżam wątek w to niedzielne popołudnie, bo może komuś przydadzą się moje doświadczenia. Z kotką wszystko ok. Szczęka całkiem przyzwoicie się zrosła, bez problemu pobiera pokarm sama. Ale do sedna..
Tak jak się spodziewałam utrzymanie czystości nie było łatwe. Karmiłam ją 3x dziennie i w związku z tym, że nie była w stanie przymknąć paszczy karma ciągle wyciekała, wszędzie. Ostatecznie ze starej, rozciągliwej koszulki zrobiłam jej śliniak (zawiązywany na szyi i za przednimi łapkami, tak że zakrywał cały brzuszek). Pod śliniak wkładałam jeszcze kilka warstw miękkiego papieru toaletowego i... jakoś to było. Wspomniany papier toaletowy szedł na tony. Najgorzej czyściło się buźkę, podbródek. Po każdym karmieniu przemywałam je miękką, mokrą szmatką, ale niewiele to pomagało. Raz dziennie delikatnie czyściłam wszystko miękką szczoteczką do zębów, ona działała jak grzebyk. Do tego, aby nie nabawić się jakiegoś zapalenia w okolicach buźki przemywałam ją na koniec wacikiem z octaniseptem. Po kilku tygodniach kupiłam jakąś taką piankę czyszczącą, dla kotów, ale kotka nie chciała współpracować, u nas nie zdało to egzaminu. Ona sama próbowała buźkę myć łapami, ale efekt był taki, że łapy też miała całe ubrudzone.
Jak sobie to wszystko przypominam, to były to naprawdę ciężkie tygodnie (szczególnie na początku, gdy wiedziałam, że dziennie muszę podać strzykawką ok. 200ml, a udawało mi się 30-40??). Jeszcze się jej ta paszcza, mniej więcej w połowie leczenia rozkleiła i jechaliśmy na kolejne sklejanie, oddali nam kota z tak napuchniętym językiem, wystawionym przez szparę w zębach, którego bardzo długo nie mógł po wybudzeniu schować, przez który w ogóle nie dało się podać nawet wody strzykawką. Jak o tym myślę, to chce mi się wyć. Ale! Najlepszą nagrodą za to wszystko jest fakt, że kotka żyje i ma się dobrze
Powodzenia!