Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
karolink pisze:Wet po prostu się nie znała. Tak jak dziewczyny mówiły weci rzadko znają się na takich maleństwach.
KociaMama44 pisze:Jeszcze nie śpię.. Nata, tak strasznie mi przykro... BARDZO Wam kibicowałam. I też się jakoś zżyłam z Twoim kociątkiem... Przytulam Cię bardzo... myślę, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś... szkoda, że tak to się wszystko potoczyło niefortunnie... z tym wetem, no naprawdę! Jak ona widziała, że Sami tak oddycha i nic nie zrobiła, to nie nadaje się na weterynarza. Jeszcze raz przytulam...
karolink pisze:Mnie tez kilka lat temu wet odesłał ze słabnącym kocięciem do domu, niby miało być wszystko w porządku. Jak kocię zapadło w śpiączkę pojechałam do innego weta wsadzili je w inkubator, martwiłam się o drugie, ale i tu z tym drugim odesłali mnie do domu. W nocy zapadło w śpiączkę i je zawiozłam, też wsadzili do inkubatora. Rano dostałam wiadomość, że oba nie żyją. Bardzo Ci współczuję. Trzymaj się
KociaMama44 pisze:Nie ma tu odpowiednich słów pocieszenia.. Wszystkie to za mało... mnie też raz umarło kociątko, ale znalazłam je chore, w bardzo złym stanie.. i odeszło tego samego dnia. Ale też od pierwszej chwili je pokochałam. I do teraz jest w moim sercu. Było i jest wyjątkowe.. Sami też zostanie w Twoim sercu na zawsze. I w naszych też.
KociaMama44 pisze:Ona zawsze będzie dla Ciebie wyjątkowa.
karolink pisze:One też były ze mną tydzień, chłopiec Koralik i dziewczynka Lenka. Jeszcze było wówczas trzecie maleństwo, nie ma imienia, nawet nie wiem czy to kotka czy kocurek, to ono mnie sprowadziło do nich. Darło się całą noc, nie wiedziałam, że to kotek, było ciemno, wychodziłam na dwór, nawet kogoś pytałam czy nie słyszy, ale nie słyszał, a ja słyszałam darcie się w krzakach. Około 4 w końcu tam dotarłam i leżało zakrwawione i zaślimaczone. Zdjęłam te ślimaki, a ono przestało krzyczeć się i wtuliło się w moją dłoń, poleciałam do znajomych, którzy zawsze pomagali kotom, ale tym razem byli nie w sosie, pewnie byli źli, że ich tak obudziłam. Pamiętam jak cichutko było jak trzymałam je w dłoni. Zawieźliśmy je do weterynarza. Nawet nie pomyślałam wówczas, że mogłabym je zatrzymać, nie wiedziałam, myślałam, że nie ma ratunku. Chciałam coś zrobić, ale kazali mi je tam zostawić, pewnie je uśpili. Wróciłam do domu i po paru godzinach znowu usłyszałam znajomy krzyk, tylko już nie taki głośny, wówczas okazało się, że w krzakach są dzieci i wzięły maleństwa, starałam się ogarnąć jakoś sytuację, instynktownie czułam, że może tam jest matka. Jakoś udało mi się oddalić dzieci, matka wróciła po jedno, po resztę nie wróciła, więc zabrałam je do weta i wtedy mi powiedzieli jak takimi maluchami się zajmować i dali mi mleko. Często myślę o nich, a ostatnio dużo o tym pierwszym, bez imienia. Po ich śmierci wracałam w tamto miejsce wiele razy, teraz już go nie ma, postawili tam blok. Tęsknię za nimi i rozumiem Twój ból.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 534 gości