Miałam tak samo. Z tym, że mój biedak, zabrany z cmentarza, nie mógł być wykastrowany, bo miał padnięte nerki, które go w końcu, po dwóch latach, zabiły. Dla ludzi był miziakiem, ale rezydenci wiali na jego widok i robili pod siebie ze strachu, gdy któregoś dopadł. Mieszkał sam w pokoju. Starałam się dzielić czas na dwie strony, poza tym chowałam rezydentów w jednym pomieszczeniu, i wtedy po pokojach chodził on. Głośno nie domagał się wyjścia, ale gdy tylko mógł, wypryskiwał jak torpeda, żeby kogokolwiek dopaść. Byłam w lepszej sytuacji o tyle, że pracuję w domu, więc łatwiej te wymiany kotów się udawały. Kiedy Ciebie nie ma, koty zapewne śpią, bo wiedzą, że nic się ciekawego nie będzie działo. A pozostały czas musisz dzielić między dwa wrogie obozy. Moje jeszcze długo po jego śmierci rozbiegały się w panice przy jakichś niespodziewanych dźwiękach.
Żadnych obróżek nie stosowałam, różnie piszą o ich skuteczności. Jeżeli, to próbowałabym kropel Bacha.
viewtopic.php?t=83018&highlight=krople+bacha