Kolejny odcinek przygód Cirila, ten to ma życie.
Wczoraj we w nocy (koło 23, ja i narzeczon się kładliśmy już spać) zameldowała się wasylisowa Komorebi. Zameldowała się na wołanie "Ciril, Ciril" kiedy to wołałam syna, żeby się ze mną ululał. Fajnie, Komorebi miłości poczebuje a ja jestem zła ciocia, choć się staram. Aaaaale mizianie długo nie trwało ponieważ Komorebci ogarnęła, że w pokoju jest KOMAR
Matko bosko, cóż za wydarzenie. Obecność robala spowodowała NATYCHMIASTOWĄ i BŁYSKAWICZNĄ aktywację trybu łowieckiego. Komorebi zaczęła dreptać po stole, z miejsca w miejsce, cała sztywna, oczy jak spodki, i wydawała z siebie swój koci odgłos łowiecki, to takie "kekekekeke". Ciril przez chwilę się przyglądał mało ogarniętym wzrokiem, po czym dostrzegł, że Głupci chodzi końcówka ogona! No i tu też się włączył mały łowca i zaczął polować na ten ogon. Komorebi poluje na owada, Ciril poluje na nią. Mały skakał na ten ogon, ona się odwijała, dawała mu po łbie tak na zasadzie "co ty mje tu przeszkadzasz w łowach gówniaku!" i poluje dalej. A po chwili Ciril znowu hyc! A Komorebi pac! I tak ponad pół godziny. A gdzie ona tego komara wypatrywała! Na stole. Pod stołem. Na ścianie. Drugiej ścianie. Na suficie. Na szafie. W szafie. Na łóżku. No wszędzie. I cały czas skupiona, i sprężona i kekekekeke. To jest dziwny kot.