Od kilku lat na teren mojej pracy podrzucane są kotki. Ogromny procent z nich to szylkretki w zaawansowanej ciąży lub z przychówkiem (jako przerywnik sporadycznie czarno-białe charakterne kocice lub Miś - zakładam że chory kociak zasłużył na ekspresową eksmisję). Praktycznie wszystkie o specyficznym charakterze, poza czarno-białymi - bardzo miziaste, pozbawione lęku (do granic absurdu). Totalnie proludzkie. Mam dziwne podejrzenie że ich źródło jest jedno. Ktoś znalazł sobie rewelacyjny sposób na pozbywanie się kłopotu i jednocześnie posiadanie czystego sumienia. Podjechać w nocy pod ogrodzenie, siup kotkę z brzuchem jej bęben przez 2.5 metrowe ogrodzenie i do domciu.
Czuwa nade mną coś/ktoś bo całe towarzystwo udaje mi się jakimś cudem ulokować, dwa lata temu było to kilkanaście kotów (koteczek i kociaków)
Nie wszystkie domy były idealne, ale życie to sztuka kompromisów. Mam wsparcie od losu i dobrych ludzi i jakoś to idzie. Acz wiosną zwykle jadę do pracy z troszkę duszą na ramieniu. Szczęście ma swoje granice. Tolerancja kierownictwa dla kotów także, każdy kolejny kot to ryzyko że ktoś się wkurzy i zanim coś zorganizuję to kot wyfrunie za płot - niektórym wystarczy tylko słowo przyzwolenia.
W piątek wiozłam kolejną podrzuconą ciężarówkę na kastrację (ta wróci do nas bo nie wiem co z nią zrobię) i w piątek miałam też okazję poznać kolejny prezent od darczyńcy - malutką, młodziutką koteczkę, oczywiście szylkretkę, chudą jak szczapa, z małym jeszcze brzuszkiem. Jako że w torbie akurat miałam czarnobiałą tym razem furię (do czasu złapania miziak i miły kotek a potem demolka mojego pokoju w pracy i rozerwanie torby która już wiele kotów wytrzymała - musiałam ją zszywać dratwą na szybko) to rzuciłam tylko okiem na nowy nabytek - zagłodzony, ale w niezłym stanie, miziasty i z apetytem (misek dla kotów u nas cały rządek) i postanowiłam się nim zająć w poniedziałek.
I to był błąd
Bo w poniedziałek znalazłam bidę pod samochodem na parkingu, na betonie, gdzie spędziła weekend totalnie odrzucona przez nasze rezydentki-kastratki (dwie kocice które u nas jedzą ale śpią u sąsiadów - mają dziurę w ogrodzeniu w której się mieszczą - normalnie ignorują nowe koty i nie zwracają na nie uwagi, pojawiają się gdy zgłodnieją) i lana przez nie równo gdy tylko nos wystawiła.
Kotka miała dwa razy większy brzuch niż w piątek, albo i trzy, była słaba, miała gorączkę i żółte uszy.
Przeraziły mnie te objawy, na początku miałam nadzieję że jest tylko wyziębiona i objedzona (dopiero potem się dowiedziałam że spędziła weekend na parkingu, kilka metrów od misek pilnowanych przez dwie zołzy), więc wzięłam ją do swojego pokoju, ogrzałam, jeść nie chciała. Padła i spała jak zabita, nie reagując na nic.
Kotka o roboczym imieniu Sówka w dniu zgarnięciaDo tego stopnia że nie zwracała w ogóle uwagi że ktoś do pokoju wchodzi. Wkrótce dostała gorączki a ja zauważyłam że wnętrza uszu ma żółte.
Cap za kota i do naszej lekarki.
Testy na wirusówki negatywne. Badania krwi (panel diagnostyczny) niczego nie wyjaśniły poza podwyższonymi leukocytami. Diabli wiedzą skąd te żółte uszy (mam nadzieję że to nie jakiś proces chorobowy), bo bilirubina ok. Wątroba też. Temperatura spadła.
Kotka najprawdopodobniej jest w ciąży (wygląd sutek) ale płodów za bardzo nie czuć. Nie wiadomo dlaczego ten brzuszek tak urósł przez dwa dni. Stosunek a/g piękny. Dziś po południu kotka wreszcie ożyła. Nadal jest mało aktywna, ale bez porównania z wczoraj i dzisiaj do południa.
W czwartek ma usg. Gdyby nie poczuła się lepiej dzisiaj to jutro bym pewnie warowała pod jakimś gabinetem błagając o badanie, ale tak to poczekam na ten termin.
Nie piszę póki co w poszukiwaniu dla niej domu - bo na razie nie jestem pewna co jej jest i co będzie dalej.
Tak się chciałam wygadać wieczorową porą bo spać nie mogę i się o bidę martwię
My się zamartwiamy, ja, mój mąż i syn - a ktoś uważa że taki dobry i łaskawy był. I pomysłowy.
Taka to już sprawiedliwość.
Z drugiej strony, znając mentalność i stosunek niektórych ludzi do kotów, szczególnie na wsi - w sumie i tak poprzedni właściciel się postarał.
Więc nawet wściekła tak do końca być na niego nie mogę.
I to mnie dopiero wkurza
Ale - oby nic poważnego bidzie nie dolegało - to będzie super i narzekać nie będę.
Dlatego o kciuki proszę