» Pon mar 19, 2018 11:21
Re: Dziadek zwariował!!! A "mały" dostał rujki- ciachamy str
No i stało się, starość nie radość, dziadzio zwariował. Od jakiegoś czasu mąż narzekał, że strasznie śmierdzi pod wiatom koło chlewika-kurnika, dziadzio nic nie czuł! Aż się wydało, nasz kochany staruszek przygruchał sobie okoliczne koty sąsiadów. Miski skrzętnie chował, a jedzenie przemycał przy okazji karmienia kurek. Mąż go naszedł przypadkiem, karmi około 7-8 kotów, oczywiście pełnopłodnych. Smród się wyjaśnił, kocury oznaczyły całą wiate. Koty mają właścicieli, to jest problem, bo inaczej to powoli ale byśmy wycieli towarzystwo, a w takiej sytuacji co robić??? Jakieś pomysły?
Od razu mówię, że co najmniej 5 właścicieli nie zgadza się na kastracje nawet jak im sfinansujem, bo "ich stać na to, ale kot ma prawo się rozmnażać, bo tak". To wiem jeszcze z czasu przed wypadkiem jak rozmawiałam z nimi. Jeden kocur bedzie wójta, bo mąż go tam najczęsciej widzi, a są tam jeszcze dwie kotki, wójt też jest przeciwnikiem kastracji bo młode to nie problem, same się rozchodzą po świecie jak podrosną, na pytanie czy nie pomyślał że one sie nie rozchodzą tylko giną tragicznie, odpowiedział że to nie debile żeby ginąć a poza tym to zwierzęta nie giną tylko "zdychają" taka jest przyroda!!!!!
Dziadek wpedził nas w niezłe bagno, bo nijak teraz sytuacje rozwiązać zeby dobrze było!!!
Błagam o pomoc w pomysłach!!!!
Druga sprawa, mały dostał rujki, teraz trochę żałuje że nie wykastrowałam przed pierwszą.
Zaszczała calutki dom wielokrotnie od piątku, aż dziw bierze skąd tyle moczu ma.
Wrzask bezustanny całą dobę (my wyglądamy jak zombie, prócz męża z kamiennym snem) do tego, co najgorsze, ciągłe próby ucieczek, dosłownie torpedowała nogi wchodzących, więc i ciągłe biegi po klatce i walki o przyniesienie jej do domu, nawet w płytki gresowe wbijała pazury żeby tylko jej nie zabrać.
Mąż uznał, że ma dość maratonów, pojechał w sobote do chińczyka i kupił szelki. Uznał, że skoro jest tak duży mróz, śniegu po pachy i wiatr co Kube przewraca, to kotu odechce sie wyłazić! Mnie się to nie widziało, ale ok.
Zapiął malucha, o dziwo spodobały się szelki, po paru minutach, chodził po domu na smyczy jak wyszkolony pies.
Wyszli przed dom, mały cały w skowronkach zapieprzał na dół, ale jak tylko otwarły się drzwi i wpadł pierwszy pomuch był natychmiastowy zwrot do domu, mąż nie popuścił wziął na ręce i na podwórko. Mały dostał takich nerwów, że pogryzł męża(dobrze mu tak) wiatr nim miotał a ten wspinał sie po nogawkach byle nie stać na zimnym śniegu. Do domu wpadł jak torpeda, z kocimi wyzwiskami na ustach. Wskoczył pod kołudrę i cały wieczór pyskował i fukał na męża, a ten głupek dumny z siebie mi mówi
" no i oduczyłem kota wychodzenia na pole, w dziesięć sekund zrozumiał że tam nic dobrego go nie czeka"
Fakt, mały teraz fuka na drzwi jak ktoś je otwiera, co śmieszniejsze rujka mu przeszła całkowicie, jutro jedzie na sterylke.
Proszę, trzymajcie kciuki za zabieg, bo o niego to się jakoś wybitnie martwię.
jesteśmy na prostej