Dzięki Ewar, dzwonie od rana, ale nikt nie odbiera, może od 10:00 zaczynają czy coś.
Pan z krakowskiego TOZu przed chwilą wyjaśnił mi, że jest to sytuacja BEZNADZIEJNA, bo wójt ma PRAWO nie leczyć tych kociąt ani karmić i w ogóle jest na doskonałej pozycji, nikt nie może niczego mu zarzucić. Oznajmił mi, że jedyne co moge zrobić to dogadać się z ludźmi i wyleczyć malce na nasz koszt a później szukać im domów- czyli to co robią sąsiedzi! Ewentualnie iść do gminy do pani "od zwierząt" i prosić o zgodę na leczenie na koszt gminy, przy czym na koniec roku pan uważa, że odmówią z braku środków. Przecież do gminy to ja nawet nie zajrze, co on nie wie jak jest w urzędach na wsi. Kobita by na zawał zeszła, że w ogóle słuvha co ja jej mówie, wiadomo powinna od razu mnie za drzwi wyprosić.
Mam ku*wa dość. Czyli nie ma na tego bydlaka siły??? Nic się nie skończy, kocieta będą dalej 4-5 razy do roku, pewnie chore, jak to takie zaraźliwe. Gdzie my żyjemy? Kraj trzeciego świata.
Będę cały dzień dzwoniła do tego towarzystwa, może oni mi jakoś pomogą albo chociaż doradzą konkretne kroki, tylko żeby ktoś odebrał ten telefon....
Moje maluszki zaczynają brykać
Mówiłam, że jak zawsze buraś będzie pierwszy do wszystkiego? Od 5 rano próbuje wyjść z pudełka
wspina się i drze mordke jakby go ze skóry obdzierali
Narazie siedze jeszcze w szpitalu, bo dziadka badają, wrócę dopiero jak zostanie ulokowany na sali i go rozpakuje itp. Wspierajcie nas duchem proszę, żeby tylko było lepiej, żeby lekarze poradzili sobie, oczywiście nie wyobrażam sobie, że będzie zdrowy, bo nie jest i tak już zostanie, ale żeby doprowadzili go do stanu z przed dwóch tygodni, to na kolanach będę dziękowała.
Dobra, koniec żalenia się, dzwonie dalej do tej organizacji...trzymajcie