Bestol pisze:U mnie siatka też już zostanie
Ale trochę się wystrachałam, jak mi sąsiadka, z która się przyjaźnię, powiedziała, że ma nadzieje że żaden dziwny inny sąsiad mnie nie zgłosi do Wspólnoty, że zrobiłam samowolkę
Ona też ma kota i powiedziała, że z uwagi właśnie na taki ewentualny problem siatki nie zakłada. Tak czy siak, chyba mnie z mieszkania nie wyrzucą
Jeszcze mi zostało zabezpieczenie okna w sypialni. Dzięki temu forum już wiem, jak to zrobić. Też początkowo chciałam tam siatkę, ale się nie sprawdzi, ponieważ nie otwieram okna na oścież w sypialni tylko uchylam, a to bardzo niebezpieczne dla kota. Dlatego skorzystam z rad osób z forum miau jakie otrzymałam w tej sprawie, bo to szczerze dobre rady.
W umowie adopcyjnej - z kategorii bezpieczeństwo mieszkania - mam jedynie punkt o osiatkowaniu balkonu. Sama od siebie chcę zabezpieczyć okno. Nie takie straszne te zasady DT jak widać. Ciągle mówię o swoim przykładzie, bo nie wiem jakie warunki stawiają inni opiekunowie DT. BTW ciągle pamiętam pierwszy post tego wątku. Jakbym miała wypełniać ankietę i dostałabym pytanie, np. "czemu kot ziewa" albo "jakie podręczniki na temat wychowania kota przeczytałam" odpowiedziałabym "bo mu się nudzi" i "Forum Miau"
Nie wiem, czy po takich odpowiedziach któryś DT by mi zaufał i oddał pod opiekę kotka
Podepnę się pod ten Twój post, ogólnie, bo nie chce mi się tworzyć pierdyliona cytatów. A więc siatka nie boli?
To dobrze.
Tutaj kolejny, mój osobisty, przykład czym może skończyć się brak siatki. Bardzo, bardzo dbali o kotkę jej opiekunowie. A w ostatnim dniu prawie zdarzyło się nieszczęście, ten post i chyba dwa kolejne, ku przestrodze
viewtopic.php?p=10142749#p10142749 I nie, nie wydam kota do domu bez zabezpieczonych okien/balkonów i również do domu wychodzącego bez odpowiednio zabezpieczonego ogrodzenia czy woliery.
Owszem, można negocjować, ale to bardzo duże ryzyko, wolę go unikać. A już zakładanie z góry, że:
- nic się nie stanie bo jestem ostrożna (patrz przytoczony przeze mnie przykład)
- wspólnota się nie zgodzi
- takiego balkonu nie da się zabezpieczyć
- foch, etc
skutkuje tym, że dziękuję pięknie za kontakt, ale niestety kota nie dam.
Ludzie mają lekceważący stosunek do stawianych im wymagań i gotowi są traktować je jako fanaberie i fiksacje. Ludzie są leniwi i z góry przyjmują założenie - nie da się. Wszystko otóż się da
Da się pokonać wspólnotę (wiem, bo pokonałam, ale byłam zdeterminowana i gotowa pójść do sądu, albo wręcz sprzedać mieszkanie i przeprowadzić się), da się zrobić zabezpieczenia do których wspólnota się nie przyczepi, a jak się przyczepi to bezpodstawnie. Przyjmowanie założenia z góry: nie zgodzą się, nie zamontuję. A pytała pani? Nie ma po co, bo się nie zgodzą. Ja w odchowanego kota włożyłam pracę i serce, albo serce i pracę, czemu mam go oddawać osobie, która nie chce wykonać minimalnego wysiłku, żeby zapewnić kotu bezpieczeństwo? Da się nawet zabezpieczyć balkon w kamienicy wpisanej do rejestru zabytków (przykład koleżanki z Łodzi, z tego forum) gdy konserwator nie wyraża zgody. Owszem, balkon jest wówczas dla kotów, nie dla ludzi, ale da się a koty będą bezpieczne. Każdy balkon da się zabezpieczyć, może trudniej, może drożej, ale wystarczy pomyśleć, pokombinować i da się zrobić.
Ale ok. Ty, jako mało doświadczona kociara, biorę na to poprawkę. Ale zadziwia mnie DT, o którym piszesz. Negatywnie zadziwia - brakiem książeczki zdrowia, brakiem dokładnych informacji o szczepieniach, odrobaczeniach itd. A w końcu brakiem informacji o tym, co np powinien jadać kot. Zwłaszcza, że to miał być Twój pierwszy kot.
ElBrus87 pisze:Próbowałam zaadoptować z fundacji i DT - nie udało się, ale zostało mi mocne uczulenie na takie twory. Dlaczego? Dlatego:
- przypadek 1: fundacja-zbieracja osoby z forum, wymagania wyśrubowane, ale nie wyrażone - trzeba się pani przypodobać, a pani nawet nie ukrywa, że nienawidzi ludzi. Kotów w kawalerce pod sufit, na olx niektóre ogłaszane od ponad roku - w ogłoszeniach nieprawdziwe informacje (dzikuny i agresory reklamowane jako miziaki kochające wszystko i wszystkich), ale pani wygłasza tyradę, że ludzie są głupi, bo czytać nie umieją. Tydzień zwodzi, prosi o przysługi i na koniec kota nie daje, bo kot będzie transportowany, a koty transportu nie lubią i tyle (chodziło o wyjazd 1-2 do roku na święta do rodziny).
- przypadek 2: tym razem po rozmowach telefonicznych z panią odsiewającą z fundacji, jedziemy do DT. Na olx oznaczony jako Warszawa, w rzeczywistości 40 minut w kolejce podmiejskiej. Na tym kłamstewka się nie kończą. Udomowiony miziak to jednak świeżo ciachnięty podwórkowy kocur, który w domu spędza minimum czasu - szama, drzema i w długą. No ale pani z fundacji uznała, że się 4-letniego dzikuna udomowi ot tak, to można w zasadzie już napisać, że domator.
- przypadek 3: fundacja organizuje casting, chociaż do dziś mam wątpliwości czy ten kot w ogóle istniał i był do adopcji czy robił na zdjęciach za wabia na charytatywne smsy
Sytuacji było więcej, ale oszczędzę opisów. Nawet hodowczyni - dorosła kobieta od której chcieliśmy adoptować dorosłą kotkę jednak postanowiła kotki wcale nie oddawać do adopcji, bo ją jednak loffcia bardziej niż myślała...
Zgadzam się z Tobą. Mam podobne doświadczenia i przemyślenia dotyczące kocich adopcji, głównie w fundacjach. Przeczytawszy przykład nr 3, przypomniałam sobie jak chciałam sfinansować kosztowną operację kotu, a później zabrać go do domu. Uważam, że zostałam w bezczelny sposób orżnięta. Owszem, kot istniał, owszem faktycznie był kaleki po wypadnięciu z okna. Ale nie chodziło o to, żeby jakiś jeleń finansował mu operację, a o to, żeby stado jeleni na tę operację wpłacało (tak operacja się odbyła, ale uzbierano na kilka takich, na co poszła ta kasa, nie wiadomo). Nie chodziło też o dom dla kota, bo kot miał wzruszać i rozczulać mnie podobnych idiotów i skłaniać ich do wpłat. Taki medialny koteczek, wyadoptowany, nie generowałby zysków, dom w tym przypadku okazał się kwestią drugorzędną
Tak, ta fundacja była obecna na forum. Teraz obserwuję na fb starego kota, to nie jest kot po którego ustawią się kolejki do adopcji. Problem w tym, że to samo zdjęcie, tego samego kota, z prawie identycznym opisem widziałam już ponad rok temu i bardzo poważnie się zastanawiam czy ten kot w ogóle jeszcze istnieje. Nie ma mowy o adopcji, wyłącznie o zbiórce na leczenie.Pozostałych przykładów nawet nie chce mi się komentować. Tak po prostu jest. Śmiem też twierdzić, że fundacja nawet jeśli dobrze zaczyna, najczęściej, po kilku latach działalności jakoś się wyradza. Demoralizuje?
ElBrus87 pisze:z ciekawości - jak wyglądają Wasze odmowy? co mówicie? jak komunikujecie odmowę i ją uzasadniacie? - to nie jest złośliwe pytanie, po prostu po przeczytaniu wątku nurtuje mnie to, jak to może wyglądać i czy to, z czym się spotkałam to reguła.
Normalnie
Jeśli są konkretne powody (np brak zabezpieczeń), po prostu odmawiam i wyjaśniam czemu. Jeśli są inne, trudne nawet czasem do uchwycenia, też mówię. Nie przeciągam, nie naciągam na przysługi, zakładam, że jesteśmy dorośli. Niestety często jest to błędne założenie
Przypomniał mi się nawalony jak patefon osobnik domagający się kotka. No sorry, ale chyba nawet nie muszę tłumaczyć czemu kota nie dostał? Dla ułatwienia dodam, że on akurat nie rozumiał mojej postawy i groził mi "obiciem pyska", dowiedziałam się też wiele o prowadzeniu swoim i mamusi
Ale może nie jestem miarodajnym przykładem, bo nie jestem zawodowym DT, ot trafiały mi się koty, najcześciej takie, które do mnie przyszły po pomoc albo się u mnie urodziły, albo ktoś je podrzucił, albo je znalazłam i nie mogłam zostawić.
ewar pisze:Dodam też, że nie ma obowiązku wypowiadania się o sprawach, na których się nie znamy, a niektórzy to robią z uporem maniaka.To jakieś uzależnienie?
Taaak, ciekawy pod tym względem jest wąteczek, w którym jako specjaliści usiłują występować osoby, które nigdy kota nie miały i generalnie o kotach nie wiedzą nic, takoż o kocich adopcjach