Dawno nie pisalam - ale nie dlatego, że nie mam o czym pisać, a dlatego, że sił nie mam.
Bo np karmicielka - błaga o wycięcie ciężarnej kotki, poprzedni miot jakać kuna zjadła, Przyjeżdżam, pełna histeria - pani płacze, zanosi się, tarza po ścianie - zapłaci mi, żebym kotkę zabrała, pozwoliła jej urodzić i wtedy dopiero uśpila kociaki, Tłumaczenia nie pomagają.... Naprawde nie jestem psychoterapeutą, swoich problemów ma dosyć, powinnam oblać zimna wodą? albo odjechać? Pewnie tak...
Siedze pod blokiem do północy, kotka klatkę ma w nosie, widać niegłodna - a prosiłam... W końcu kotka znika. Jest po północy, rezygnuję, wchodzę do pani do mieszkania pogadać, przyjadę jutro, proszę nie karmić. Wychodzę, kotka jest, lecę po klatkę, jeszcze trochę poczekam, może... Po 20tu minutach wychodzi pani z jedzeniem - no po przecież ja przyjadę dopiero wieczorem, a wczoraj kotka z głodu trawę jadła...
Odpadam, wszystkich kotów nie uratuję, wstaję przed 6tą, nie jestem w stanie łapać do 1-2 w nocy.....
A teraz to:
Skąd ONE wiedzą? *
No właśnie, skąd? Skąd wiedzą, że zwalnia się miejsce w dt, że należy akurat w tej konkretnie chwili „wejść” w oczy? Albo skąd wiedzą, że jest kot bardzo potrzebujący i że pora odejść? Tak zrobił miejsce dla Tapeci persowaty nerkowy rudy, którego stan drastycznie tpogorszyl się w ciągu kilku dni, ale to temat na inne opowiadanko.
TEN potrzebuje pomocy tu i teraz, o NIM chcę napisać.
A ponieważ krótko i bez dygresji nie umie, to zacznę od 2017.07.31 - zobaczyłam wtedy na FB informacją o „wypuszczonym na wolność” rudym Oskarze. Zadzwoniłam dopytałam - i włosy stanęły mi dęba. Jedni sąsiedzi kota dokamiają, inni chcą się go pozbyć, dzieci pławią go w kałużach, rzucają nim - a domowa ciapa nawet uciec nie umie… Pojechałam, zabrałam, na talony wykastrowałam, ale przeleczenie, odpchlenie, odrobaczenie, szczepienie, no i karma plus żwirek - już na mojej głowie.
Kot przemiły, wyjątkowo łagodny, nieco wystraszony moim rozpanoszonymi rezydenatami żył sobie w kąciku, ale bezpiecznie, i powolutku szukał domu. Jakoś na początku września odwiedziła mnie rodzina z dwójką chłopców, Oskarek się spodobał (dziwiłabym się, gdyby było inaczej), i umówiliśmy się za tydzień - czyli w sobotę 2017.09.16 - dom trzeba przygotować. Na wszelki wypadek do takich umów podchodzę ostrożnie, rzadko dochodzi do ich realizacji, ale…. Wysłałam maila z listą potrzeb pilnych - kontener, kuweta, żwirek, jedzonko, siatka na balkon, i mniej pilnych - nożyczki do pazurków, furminator, i zostawiłam sprawy własnemu biegowi. Nieco się zdziwiłam, kiedy w czwartek Państwo zdzwonili, że chcieliby kota w piątek, bo chłopcy doczekać się nie mogą, mają już wszystko, łącznie z furminatorem (!!!), bo chłopcy zrobili kocie zakupy z własnych skarbonek (!!!). Ucieszyłam się, umówiliśmy na wieczór przekazanie zwierzaka. Żeby historię Oskarka zakonzyć dodam, że chłopcy zabawki dla nowego domownika - przezabawne myszki na wędce - zrobili własnoręcznie,. A kot, po którym oczekiwałam wstępnego chowania się po kątach - od razu poczuł się u siebie w domu, zwiedzał, pojadał, układał się do czesania - ku wielkiej radości chłopców.
A ja niebacznie w piątek na koniec pracy zerknęłam do FB - i zobaczyłam zdjęcie rudego szkielecika, Oswojonego. Niezainteresowanego jedzeniem. Znaczy bardzo źle.
Napisałam do autora postu - odpowiedział od razu. Skontaktowałam go ze znajomą kociarą ze Zgierza - podjechała we wskazane miejsce, popytała dzieci - pokazały krzaki, gdzie kot mil budkę, kawałek styropianu i miski.
I po godzinie kot był w lecznicy. Spotkałyśmy się tam - byłam w lecznicy z rudą Smarkatką, która może niektórzy jeszcze pamiętają - jest wiecznym tymczasem u mojej koleżanki, kotem bardzo specjalnej troski, nie nadaje się do adopcji…,
Kot bardzo młody - 6-7mcy, kompletnie oswojony, w poczekalni w kontenerze awanturował się trochę, na rękach przytulił się i zasnął. Chudy potwornie, określenie „czuć wszystkie kosteczki” to za mało… Skrajnie odwodniony. Niewykastrowany, no bo jeszcze nie bardzo jest co ciąć.
Został w lecznicy - 1,6kg, temperatura 35,3, biegunka, podłączony do kroplówki, miseczka z jedzeniem pod nos, krwi nie udało się pobrać. Przewidywane kroplówkowanie przez min.3 doby….
Sobota rano - badanie krwi, a ponieważ w nocy trochę polizał z miseczek, ale trudno to nazwać jedzeniem, podłączone dożywianie pozajelitowe - Multimel. Drogie to i chyba trudno dostępne, opakowanie ponad stówkę, ale akurat lecznica ma, to da. Jak zwykle robią wszystko, co możliwe.
Sobota południe - są wyniki krwi - nie mam niestety wydruku, ale czerwone, hemoglobina i coś tam jeszcze w dolnej granicy normy, leukocyty sześćdziesiąt parę tysięcy, mocznik 314, kreatynina 2,5, aspat 73.
Kot dalej nie je, temperatura niska, dalej dożywianie pozajelitowe.
*
Niby każdy z tych wyników oddzielnie to nie tragedia, ale przy jego stanie wyczerpania - podejrzewane jest wszystko.
Niedziela - bez zmian. Uzgadniamy z lekarzem prowadzącym, że jeszcze trochę zostanie w szpitaliku, może ruszy…
Po dzisiejszej rozmowie - poniedziałek 2017.09.08 - kot dość aktyny, chce wyjść ze szpitalnego boksu, ale nadal nie je, ciut poliże, nadal biegunka, nerki pobrużdżone, mimo intensywnego nawadniania nadal odwodniony, oczy zapadnięte, hipotermia.
Jutro badanie krwi - te kosmiczne leukocyty i nerkowe powonny spaść po antybiotyki i nawadnianiu.
I dalsze decyzje. Kciuki bardzo potrzebne…
Jak na razie - koszty to ok.500zł - szpitalik, kroplówki, badanie krwi, ów preparat…
Więc tradycyjnie -
71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - dla rudego szkielecika.