Karmiciele,, karmiciele Karmiciele, karmiciele… Są różni, siłą rzeczy nie mam kontaktu z tymi zaradnymi - radzą sobie, co najwyżej klatkę-łapkę pożyczą, o jakąś radę spytają. Zostają mi ci bezradni - wybaczcie określenia, ale ci rozmiauczeni, niezaradni, czasem bezmyślni, pokrzywdzeni przez los albo faktycznie, albo ich zdaniem, i większość mnóstwo mówi o swoim poświęceniu, karmieniu kotów za właśnie pieniądze z chudych rent i emerytur.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli - to nie zarzuty, to opis stanu faktycznego.
I żebyśmy się jeszcze lepiej zrozumieli - jestem tylko człowiekiem, swoje lata mam, problemy też, dużo pracuję, swoje koty karmię za swoje, za jazdy na łapanki na drugi koniec miasta nikt mi nie zwraca, moja wytrzymałość psychiczna na czyjeś żale tudzież na rady w zakresie łapania kotów od osób z zerowym doświadczeniem - już dawno się skończyła. No i nie mam gumowego czasu.
Czyli - ostrożnie, bo na ogół gryzę z byle powodu. Syndrom ostatniej kropli.
Uzasadnienie - na podstawie wczorajszego popołudnia - 2017.09.25. O kotach przy Stefanowskiego wiem od dawna, od czerwca 2017. O pomoc prosiła p.M. Tyle że tam kociaki, a ja nie mam co z nimi zrobić, a z doświadczenia wiem, ze model wyłapać dorosłe, karmiciel za 3mce przypomni, wyłapie się małe - nie działa, karmiciel zadzwoni, jak te małe zrobię się duże i będę kolejne małe. Więc nie. Chyba że pani M, weźmie kociaki na tymczas albo znajdzie dla nich miejsce. Nie. Schronisko? Nie. No to nie. Poza tym kawał drogi ode mnie - ja głębokie Bałuty,
Chwila ciszy, potem pani M. pisze, że zajmie się nimi pewna fundacja. Znam fundację, wiem, że się nie zajmie, ale pani M, wierzy - obiecali przecież.
Znów cisza, ma się zająć druga fundacja, ale chce zdjęcia, pani M nie umie, mam podjechać zrobić zdjęcia, bo fundacja nie ma ludzi. Ja niewątpliwie mam, trzymam w szufladzie.
Na szczęście mam się nie martwić, gazeta się zainteresowała, oni sprawę załatwią.
Mamy koniec września - kolejne rozpaczliwe wiadomości… Nikt się nie zajął, ludzie nie mają czasu ani chęci - jak pisałam, współpraca trudna.
Dobra, w tym tygodniu pracuję 8-16, potem znów 8-19, spróbuję. Co prawda mam gila i lekką gorączka, ale…. Co prawda nadal nie wiem, co z kociakami - ale może da się je już wyciąć? Proszę o nie-karmienie, o podanie adresu, będę ok.17tej. I już zaczynają się lekkie schody - bo panie karmią o 17.30 i nie wiedzą, czy będą mogły. Adres - Stefanowskiego 230. Króciutka uliczka nie ma takiego numeru. Jest, na pewno jest. Dobrze, przy jakiej przecznicy, trafię. Ale na pewno 230!
Już zjeżona pcham się przez miejskie korki, dojeżdżam prawie punktualnie, panie też zdążyły, koty czekają. Dwie matki czarne, jedną udało się paniom wyciąć, nie pytałam, czy ktoś to zrobił, czy one same. Trzy podrostki czarne, jeden krówek. Kocury czarny i krówek. Osiem. I jeszcze przy Radzie Adwokackiej - ok, tym zajmie się później. I jeszcze na Politechnice - ale tam jest pan.K. Tak jest, i tu wzruszenie ramion i informacja, że nic nie robi, Akurat znam tego pana i wg mnie należy do tej drugiej grupy karmicieli - robi sam, Może i mógłby więcej, ale gdyby każdy był taki jak on….
Nic, koty czekają, nastawiam klatkę. Jedną, przyjechałam w zasadzie tylko na rozpoznanie. Pani załatwiły pismo - ochrona wpuszcza nas za plot.
Koty się kręcą, oglądają klatkę, ale jakoś nie wchodzą. Podobno kiedyś któryś się złapał, ale ochroniarz o miękkim sercu wypuścił, zamiast zadzwonić. A może kłopoty z komunikacją międzyludzką? Trudno zrozumieć, co ja mówię, może trudno wytłumaczyć, czego się oczekuje?
Koty wyraźnie nie głodne. Czy ktoś te koty jeszcze karmi? Tak, tak pani z redakcji. A mówiłyście jej panie, żeby nie karmiła? No nie... Macie jej telefon? No nie…. No to proszę zawiadomić, żeby przez najbliższe dni nie karmiła. Pani na szczęście była w pracy, wiadomość przekazano, telefon też mamy. Zadzwonię do niej na wszelki wypadek - bo jw., komunikacja międzyludzka…
Te kocięta pięciomiesięczne na moje oko pięć miesięcy miały dwa miesiące temu, to dobrze - można ciąć. Przy Radzie Adwokackiej są podobno młodsze, jeśli lecznice talonowe nie będą chciały operować, trzeba będzie sterylizować za pieniądze… jak zwykle na koniec poproszę Was po pomoc.
Stoję w pewnej odległości od karmicielkę, nie ukrywam, że wolę nie słuchać ich komentarzy. Z nosa mi cieknie, koty się kręcą i nic z tego…
W nerwach zostawiła otwarte drzwi samochodu - zainteresowało się czarne. Może wejdzie - entuzjazmują się panie. Ja mniej - po pierwsze, nie jest łatwo podejść i zatrzasnąć drzwi tak by kot nie uciekł, po drugie złapać potem kota w samochodzie i wepchnąć do kontenera też trochę trudne. Jeden kocur złapany w auto puścił mi gruczoły na tapicerkę, drugi zrzucił prawie cale futro, przy łapaniu któregoś tam poplamiłam krwią własną co się dało, kolejnego wyciągali technicy lecznicowi, a ja się modliłam, by nie prysnął w obcym terenie.
Więc tak bez entuzjazmu…
Ale czarne wlazło, pokazało się na tylnej półce. Zatrzasnęłam drzwi, otworzyłam wrzucić kontenerek, potem siebie - kot mógł 5x uciec, ale jakoś udało się. Zdjęłam buty, podciągnęłam spódnicę do pasa….. Śmiejcie się, śmiejcie - spróbujcie sami. Udało się.
Prawie jednocześnie drugie czarne zatrzasnęło się w klatce. Poleciałam z kocykiem, nakryłam, wracam z pakunkiem do samochodu - już nie przerzucam do kontenera na otwartym, terenie, refleks nie ten…
- Pani Aniu, pani Aniu, zabiera pani klatkę?
- Nie, kot sią złapał, idę przepakować.
- Jak to? Kiedy? Jaki kot? Który? Możemy go zobaczyć? Pani Aniu, żeby nie miał naciętego uszka, bo to wysterylizowane…. Ojej, czarnuszek. Który to?
Nie zgrzytnęłam zębami, no, może troszkę. Uprzedzałam, że gryzę. Nie przypomniałam, że łapię od nastu lat i WIEM, co to nacięte uszko. Przepakowałam i poszłam nastawić klatkę.
I zobaczyłam sznureczki biegnące od płotu pod to białe niby-zadaszenie.
I pociągnęłam.
I bez komentarza:
Wrócę tam dziś, podobno każdemu należy dać drugą szansę. Trzeciej nie będzie.
Dojechałam tam ok.17tej, zdjęcie z miskami zrobiłam o 17.52 - przez godzinę złapały się dwa najedzone koty. Zagadka - ile złapałoby się trochę głodnych?
Przeznaczyłam na tę akcję 3 godziny - o 16tej wyszłam z pracy, potem należało koty zawieść do lecznicy. I wrócić do domu. Panie były ze mną godzinę - tę godzinę faktycznej łapanki. 3 godziny, dwa koty - tam jest ich OSIEM. Gdyby były trochę choć trochę głodne….
Niech mi ktoś powie, jak z tymi ludźmi rozmawiać?
To nie koniec miłego popołudnia.
Pawilonki przy Tatrzańskiej - chyba na wiosnę zabierałam stamtąd kotkę na sterylkę i kociaki niestety do uśpienia. Karmicielka niezaradna i chora, z mocno starszą matką, są zupełnie same. I tę kotkę prawdopodobnie potrącił samochód, prawdopodobnie złamana łapka, leży w budzie. Pojechałam.
Tyle że budka to buda w budzie, z tej zewnętrznej wyjście przez cztery narożniki. Pani miała pilnować dwóch, ja nogą zatkałam trzeci i próbowałam czwartym… Kotka uciekła - bo pani „zatkala” narożnik powieszonym kocem… Poszła pod samochód. Próbowałyśmy ją wypłoszyć do budki - wcześnie zatkałyśmy trzy rogi nieco solidniej. Weszła na półkę ochraniającą silnik od spodu…. Przepadło…
Umówiłam się, ze pani będzie dzwonić, jak kotka się pojawi - w nocy mogłabym podjechać.
Zadzwoniła dziś o 10tej - kotka leży na schodkach wejścia. Z pracy nie wyjdę, pani spróbuje ją złapać, odbiorę po pracy.
Tylko co dalej? Teoretycznie na leczenie do schroniska - ale tam panleukopenia…
Nic, na razie niech złapie. Potem będę myśleć.
Na razie tyle - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - na sterylki.