Dzień dobry,
jestem nowy osobą na tym forum i nie planuję siędziej udzielć, ale chciałam napisać w tematyce tłuszczaków.
U mojej 5letniej kotki Rózi, po niestety późnej kastracji pojawił się guzek na wysokości sutka. Weterynarz stwierdziła, iż "to się wchłonie".
Przeprowadziłam się poza Warszawę i po remoncie i sporym zamieszaniu - zauważyłam, że ten guzek się zaczął u mojej kotki powiększać i to bardzo drastycznie. Przejrzałam w internecie wątki związane z guzkami, obawiałam się strasznie nowotworu sutka (kotka miała przed poprzednim zabiegiem badaną krew i robione usg - wszystko jeszcze wtedy było w normie)
Udałam się do lokalnego weterynarza, który miał najepsze opinie i od razu zapisał Rózię na zabieg. Okazało się, że to nie nowotwór, ale tłuszczak.
Odebrałam Rózię po narkozie, tydzień w kaftaniku pooperacyjnym - wyglądało jakby wracała do siebie (szybko wyszła z narkozy i była dosyć energiczna). Nie widziałam podstaw, żeby coś było nie tak. Jeszcze była wizyta w trakcie - zastrzyki i tabletki do łykania w domu.
Ponieważ moja zadziorna kotka potrafiła sobie pozaciągać kaftanik, dostała po kontroli u weta - plastikową osłonkę, aby lizała szwów.
Jednak przyznam, ze jak na górze brzuszka goiło się to dobrze, na dole - nie z bardzo
Znów wizyta u weta, oczyszczanie tego szwu i specjalny spray do psikania (odkażania) + spray zabiezpieczający.... Wszytsko było przy kotce robione, aż pewnego dnia akurat wziełam dzień wolny... i zauważyłam, że Rózia sobie leży... i nawet główki nie odkręciła, zeby zobaczyć co ja porabiam (zwykle od razu za mną idzie). Myślałam, że spi i jest zmęczona... okazało się, że szew się rozszedł w niewidocznym miejscu na dole brzuszka i sączy się... Od razu do weterynarza... kroplówka, poprawianie szwów... odebrałam kotkę wieczorem, z czymś ala cewnik... Wziełam wolne, żeby z nią posiedzieć i poobserwować, ale strasznie się martwię, bo widzę jak ona się męczy... Jutro kolejna wizyta u weterynrza. Zastanawiam się czy nie pójść jeszzce do innego po opinie i czy ten na pewno obecny wet jest tak dobry... Dodam, że po drugiej stronie brzuszka bardzo szybko po zabiegu pojawił się drugi, rosnący guzek-tłuszczak. Weterynarz stwierdzil, iż kotka "ma ku temu skłonności".
Podsumowując - tłuszczaki niby są niegroźną formą, nie ma obowiązku ich wycinać... i gdybym mogła cofnąć czas - nie zdecydowałabym się na operowanie tego guzka. Patrząc jak moja kotka jest wycieńczona, a to już 2,5 tygodnia od operacji - naprawdę nie serwowałabym swojemu zwierzątku takiego cierpienia i przeżyć
Przeanalizujcie dobrze, takie decyzje, bo patrząc po moich perypetiach - nie jest to w przypadku tłuszczaków aż tak konieczne i wolałabym moją kotkę chodzącą z widocznym guzkiem niż leżącą smutną i wymęczoną, w plasikowej osłonce, cewniku i zupełnie nie radzącej sobie w tej nowej rzeczywistości.
Wszystkiego dobrego, Kasia