Wyjazd zaliczony
Radyjko jest genialnym podróżnikiem!
Po raz kolejny potwierdziła się moja teoria o jego niekłopotliwości. Nie rozumiem, po takiego kota powinny być kolejki.
Podczas podróży - ideał.
Nasze prywatne koty kilkakrotnie zesikały się i zwymiotowały miaucząc przy tym jak obdzierane ze skóry. Radyjko całą drogę spał, a potrzeby załatwił bezbłędnie w kuwecie przed wyjazdem i po przyjeździe.
Oczywiście jechał u młodej na kolanach w szeleczkach i na smyczy, a transporter luzem w bagażniku, bo jak tylko młoda zobaczyła że kot ma iść z naszymi kotami do bagażnika to zaczęła płakać, że ona nie przeżyje bez Czarusia 2h
Radyjko więc siedział dziarsko, trochę powyglądał, a potem się zwinął w kuleczkę i spał u młodej na rękach.
Dopiero się obudził jak byliśmy na miejscu i go znów pakowałam do transportera.
W nowym miejscu zupełnie na luzie. Żadnego stresu. Wesoło wyszedł, rozejrzał się wesoło,
poszedł do kuwety! zrobił siku i zaczął się bawić. Ciągle podbiegał do psa jakby z nim konsultował że jest ok.
Pobiegł też dwa razy na piętro do naszych kotów, ale te obsyczały go okropnie już w progu, szczególnie Emi, która jest mega drażliwa ( kto nie wie to napiszę - nasza Emi to ok 15letnia cukrzycowa kotka i większość czasu już leży i sika pod siebie, więc nie życzy sobie atrakcji w postaci wesołych gówniaków chętnych do zabawy) i za czasów świetności spuściła manto kilku kotom w tym wiejskim kocurom, które nam nieświadomie przeskakiwały płot nie wiedząc że w środku jest zabezpieczenie takie że nie da się wydostać i spotkały się z jej gniewem. Emi niestety ma charakterek, więc na Radusia uważaliśmy, bo on przy niej jest jak lemurek przy King Kongu.
Poza tymi dwoma spotkaniami nie działo się absolutnie nic. Życie zupełnie normalne jakbyśmy byli tam od zawsze a nie wpadli i wypadli. To było takie fajne i pozytywne. Raduś zdobył serca moich rodziców, dmój tato nosił go na rękach a moja mama zachwycała się jak bardzo młoda jest w niego wpatrzona. Rzeczywiście, oni są ciągle razem. No i z psem też się trzymają nierozłącznie, aż zabawne.
a droga powrotna wyglądała tak :
I ten wyjazd dał mi pewne przemyślenia...
Otóż podczas wyjazdu przez 2 dni Raduś kichnął
[u]tylko 2 razy[/u]. I zrobił to tylko wtedy kiedy wchodził do kuwety i zaczynał kopać.
Mój tato więc od razu okrzyknął, że on na pewno kicha od pyłu z pelletu. I coś mnie olśniło, że może to nie głupie....
Tym bardziej, że przyjechaliśmy do domu i kot znowu psika całymi seriami i kapie mu z oczu.
Czy myślicie że to możliwe? W zasadzie tak jak mówiłam - on nie ma kataru, nie ma żadnej wydzieliny, a kicha i kicha...
Mam więc plan taki żeby wymienić żwirek i sprawdzić czy ta teoria może mieć rację bytu.