» Wto cze 19, 2018 20:34
Re: Czesiaczkowy team
Balbina i mały zamożeniec zostały dziś odrobaczone.
W piątek wieczorem miałyśmy z koleżanką nieprzyjemną sytuację. Zadzwoniła do mnie, że jedzie do niej znajomy z małym kotem, którego gdzieś znalazł pod kebabem. Masa ludzi widziała i mijała obojętnie. Gdy przywiózł, koleżanka zadzwoniła żebym przyjechała do niej bo ten mały jest w ciężkim stanie. Piątek godzina 21 wsza. W międzyczasie zadzwoniła do miejscowego weta. Powiedział, że nic nie poradzi, że trzeba mu przemyć oczy. Ona na to, że on jest w tragicznym stanie. On znów, że nic nie poradzi i że skoro kk, to żeby oczy mu przemyć ...
Gdy przyjechałam, to po moim doświadczeniu - nie było co ratować. Około miesięczny maluch z kk, oblepiony jajami larw much i łażącymi larwami. Ale decyzja czy leczyć czy eutanazja należy do lekarza. Zadzwoniłam do jedynego lekarza, który w mojej okolicy o takiej porze czasem przyjmuje, bo mieszka przy lecznicy. Ale to i tak było dla nas ponad 20 km do przejechania. Trochę opornie, mówiąc że już późno, zgodził się. Koleżanka płacząc prowadziła, ja próbowałam mu w drodze przemyć oczy i pościągać larwy.
U lekarza tego w przeciągu kilku lat byłam kilka razy. Do zwykłych spraw mam lekarzy w mojej miejscowości. Do trudnych wolę jechać 40 km, gdzie mam wyspecjalizowany i w pełni zaufania gabinet ze świetnym chirurgiem. A ten lekarz jest średni, do tego nieprzyjemny i bardzo obcesowo, żeby nie powiedzieć brutalnie bada zwierzęta. Ale kilka razy się zdarzyło, że musiałam do niego pojechać z nagłym przypadkiem właśnie dlatego, że tylko on przyjął wieczorem czy w święto.
Malutkiego nie dało się uratować. Na pyszczku i na brzuchu aż kłębiło się od larw. Nie będę opisywała w jakim był stanie, bo to nie ma już sensu. Nie chcę wracać do tego obrazu. Lekarz kazał nam chwilę zaczekać w poczekalni. Gdy weszłyśmy ponownie do gabinetu, pan doktor wolno cedząc słowa powiedział: ja przyjmuję o różnych porach. Powiedziałam, że z kociakiem przyjechałyśmy od razu, gdy tylko trafił w nasze ręce. On na to, że nie to ma na myśli. I że: proszę nie zrozumieć mnie źle, ale to dla stałych klientów mam zniżki. Ja jeszcze nie łapałam jego wypowiedzi i w końcu pytam: ale to pan do mnie ma jakąś uwagę, bo nie bardzo rozumiem ..? A on, tak: ja przyjmuję też w ciągu dnia. I w końcu załapałam o co mu chodzi. Mówię, że przecież pan wie, że nie jestem z tej miejscowości, do pana mam ponad 20 km i miałabym do pana przyjeżdzać, gdy w swojej miejscowości mam weterynarię? Potwierdził, bezczelnie patrząc. I dodał po chwili ... sto złotych.
Za eutanazaję miesięcznego chucherka i kilkuminutową związaną z tym wizytę wziął 100 zł ...
Zatkało nas. Prawie bez słowa, żeby nie powiedzieć mu czegoś niekulturalnie, zapłaciłyśmy. Gdy zabierałam kociaka zapytał czy folię chcę, żeby się larwy nie posypały. Warknęłam tylko, że sobie poradzimy i bez ,,do widzenia,, wyszłyśmy. Pierwszy raz miałam do czynienia z tak chamskim lekarzem. Koleżanka nie mogła uwierzyć, w to co usłyszała.
A malutkiego pochowałyśmy po powrocie, w nocy na łące.
,,W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy (. . .)" Elizabeth Bishop