Wczoraj wieczorem, gdy byłam w pracy ktoś mieszkający trzy domy dalej przyszedł do moich domowników i powiedział, że w pobliżu w uliczce, przy krajówce leży kot i bardzo płacze. Domownicy zorganizowali się i zgarnęli kota do transportera. Poprosili sąsiadów, żeby zawieźli ich na weterynarię, bo nie mieli jak się tam dostać. Sąsiad tylko skomentował, że od rana słyszał jak coś tam płacze, ale pomóc mu się nie chciało, mimo że usłyszał, że się mu zapłaci za zawiezienie. Domownicy musieli dzwonić po znajomego, który ich zawiózł ...
Kot prawdopodobnie po wypadku samochodowym.
Wczoraj w miejscowej weterynarii kot dostał kroplówkę, leki. Miał leciutkie odruchy w tylnych łapach. W jednej mniej. Ale ogólnie nie podnosił się wogóle. Nie podnosił nawet głowy z wyczerpania. Język wystawał mu cały czas z pyszczka. Okazało się, że był nabity na wylot na kieł. Był skrajnie odwodniony i weci powiedzieli, że mógł tam leżeć ze dwa dni.
Noc przeleżał u mnie w klatce. Dziś rano zawiozłam go na diagnostykę do innej miejscowości. Cały czas bardzo płakał, więc wetka zaczęła od silnego przeciwbólowego. Temperatura poniżej normy. RTG wykazał złamanie miednicy. Kości długie są całe. I brzuszek wygląda trochę dziwnie. Może być przepuklina, albo po prostu obrzęk. I zaróżowiony płyn się pojawia. Chyba mocz z domieszką krwi, mogą być jeszcze jakieś uszkodzenia wewnętrzne, albo po prostu infekcja.
Kotka została na noc w lecznicy. Na kroplówkach. Trzeba jej podnieść temperaturę ciała. Ustabilizować. Jeśli się wzmocni i przeżyje to jutro lub w poniedziałek będzie operowana. Wetka wysyłała zdjęcia do właściciela lecznicy, który jest chirurgiem. Kontaktowała się z nim telefonicznie. Powiedział, że być może trzeba będzie usunąć główkę kości udowej. Podobno koty dobrze sobie radzą po takich operacjach, bo są lekkie. Ale otworzy kotkę, to się okaże co dalej.
Będę się starała ustalić czy kotka ma właściciela. Kotka jest proludzka. Obawiam się, ze nikt się może nie przyznać. Moja koleżanka tak miała. Zgarnęła powypadkowego kota i znalazła właścicieli. Powiedzieli, że kota nie chcą. Zmienili zdanie jak usłyszeli, że nie będą musieli płacić za lecenie. Ale kot miał zbyt poważne obrażenia i nie przeżył.
Gdybym została w takiej sytuacji czy mogę prosić o jakieś wsparcie? Kosz operacji to około 600 zł. Dzisiejsza wizyta to ok 250 zł, miała zrobione 4 rtg. Plus dalsze leczenie. Nie wiem czy zamknie się to w tysiącu. Do lecznicy mam 40 km w jedną stronę. Trochę trudne do ogarnięcia finansowo. Dziś jeszcze nie płaciłam. Operacja jest na razie pod znakiem zapytania, bo kotka jest w ciężkim stanie i najpierw trzeba ja ustabilizować. Dlatego kosz operacji też jest pod znakiem zapytania.
Zostawiłam ją rano, wetka nie dzwoniła w ciągu dnia, więc chyba nie nastąpiło pogorszenie