Dzisiaj odwiedziłam lekarza. W końcu musiałam bo leki mi sie kończą .
Szłąm w kazdą stronę po kilka Km.potem okazja do Serocka.Taka mam tu komunkację ,ze autobusy co 4 godzinyanie i nie zawsze taki rozkałd mi pasuje.
Złozyłam wniosek o kolejne sanatorium .Skoro sie czeka ponad dwa lata to moze doczekam (albo i nie) ale tak to jest jakas szansa.
Mam ostatnio kłopoty m innymi z sercem .Wali jak głupie i puls czesto duzo ponad 100. Pierwszy taki alarm w sanatorium a teraz kolejne EKG.
Dostałam skierowanie na badania i zobaczymy co dalej.
Aby się dostac do lekarza czekałam ponad 2 godziny i gdyby nie trochę sprytu to bym kolejne 2 nie weszła. A to ktoś po za kolejnoscia,a to ,ktos z pracowników..
Jednym słowem uciekł mi kolejny autobus i wracałam pieszo i okazją. Tak to jest mieszkac na wsi i nie miec dobrej komunikacji.
Byłam na smutnej uroczystosci rodzinnej w Siedlcach.Pogrzeb mojego kuzyna. Nikt mi nie powiedział wczesniej ,z eo n tez walczył z rakiem.U niego pózno wykryto i wszystko poszło błyskawicznie.On miał obok siebie kochajaca zone i dzieci Mase bliskich osób.
Czemu ja po spotkaniach ze swoją dalsza rodzina mam niesmak ? Kiedys jako dzieciaki spotykalismy sie potem juz epizodycznie na slubach i pogrzebach
Wiecie co mnie najabardziej zdziwiło?Podchodzi do mnie kuzynka i taka zaskoczona ,z e mnie widzi,Druga też i pyta- jak tam ?
Po chwili rozmowy orientuje sie ,z e coś wie na temat tego ,z e chorowałam.Wypytuje mnie o szczególy
Otóz wiekszosc osób z mojej dalszej rodziny wiedziała,z e zachorowałam onkologicznie .Podawali sobie wiadomosc ale NIKT nie zadzwonił i nie zapytał jak sie czuje,Patrzyli zatem na mnie jak na zmartwychwstałą.
A niech ich..Zatem powiedziłam sobie ,ze absolutnie nie chce by jak przyjdzie moja chwila by synowie kogokolwiek z rodziny zawiadamiali.
Podeszłam do innej kuzynki .Stała z rodzina.Przywitalismuy sie i pada pytanie...Telefon masz oczywiscie ten sam..Na co ja .Nie, mam inny .
I nic.
Nie ciagne wątku.Niby po 10 latach zadzwoni nagle do mnie ?
Zapaliłam znicz na grobie dziadków. W tym wszystkim to jest najbardziej smutne,z e WIEDZIELI a, nawet nie zadzwonili by sie spytac jak sobie z ta choroba radze.Zaskoczenie ,że ożyłam i nie najgorzej wyglądam.
Jedyni wujostwo z którymi utrzymuje stały kontakt stale mają mi za złe zamieszkanie na wsi i to ,z e mam zwierzeta.Stale jakies przytyki pod tym adresem.Nawet teraz ciotka próbowała ironizowac czy sobie kolejnych kotków nie wezme.Kiedyś nie wytrzymałam i spytałam
Coto kogos obchodzi? Czy mi daja na utrzymanie tych zwierzat ? Czy pomagaja w jakikolwiek sposób?Po co te żarciki i uwagi Nie wyrzuce zwierzat tylko dlatego ,ze nagle stało mi się ciezko, a zereszą są lepsze od wielu ludzi
Izamknełam tymi słowy wątek .
Chociaż maja działake obok mojej oddalona o 6 k m To ten mój chrzesny nigdy nie przyjechał do mojego domu by go zobaczyć mimio wielu zaproszeń.
Od dawna juz nie zapraszam .To wiekowi ludzie i jakos do jego jednego mam sentyment.Tylko stale w pogardzie i czuja się lepsi.
A ja mimo wszystko jestem zdrowsza jak ich mniej widuję. Nie napisałam tu wszystkiego bo szkoda słów.