Żyjemy, choć co to za życie
Od pewnego czasu mam wrażenie, że jakoś skróciła się doba albo cóś, bo wciąż mi czasu brakuje
, a przecież nic strasznego się u mnie nie dzieje.
A tak najchętniej, to bym tylko spała i spała
Ale że kotecki obsługę mieć muszą, to i kuwety wreszcie dzisiaj wymyłam, i żwir wymieniłam i resztę koniecznych rzeczy zrobiłam.
W rodzinie lekki szpital, bo po mnie rozchorowali się i Janusz i Mama.
Na szczęście futra ostatnio nie dostarczają mi dodatkowych atrakcji. Felviki powoli zdrowieją, z wyjątkiem Tośki, której rzężenie ciągle jest słyszalne. Mała Zapineczka szaleje i jeszcze co jakiś czas przysysa się do mamy, co wygląda przecudnie (takie 100%cukru w cukrze)
Mamcia po sterylce przestała być tak strasznie bojowa wobec reszty towarzystwa i teraz juz tylko sporadycznie kogoś pogoni
Biała Pandusia wygląda ślicznie i zdrowo i tylko ciągle jeszcze boi się tż.
Tutaj, wśród "zdrowych", Opienieczka wciąż wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy, ale zachowuje się jak zawsze i nawet przed chwilą dopiero zeszła z moich kolan gdzie leżała i kazała się wygłaskiwać
Kilkoro ma zaglucone ropą oczyska, ale poza tym zapału do szaleństw im nie brakuje
Najchętniej późnym wieczorem
Najbardziej martwię się w tej chwili Bobisią i Zuzą, czyli naszymi jedynaczkami, bo poza momentami kiedy na chwilę mają nas na wyłączność, są ganiane przez co
"dowcipniejsze" jednostki i stresują się coraz mocniej.
Niby miałam jakieś wstępne rozmowy i nawet wizyty, ale efektów na razie nie widać