
Mój kot ma (miał) tasiemca. Objawy - robaczki wiadomo skąd + na kocyku gdzie leży. Białe przecinki. Pojawiły się i kot od razu wylądował u weterynarza po lek.
Jego tryb życia 1/2 dom 1/2 pole - norma.Był odrobaczany co 3 miesiące - jak się okazuje za rzadko.
Tak czy inaczej, dostał od weterynarza lek na pasożyta i zapewne się go już pozbył, jeśli wierzyć działaniu leku.
Martwi mnie natomiast to, że futrzak mógł zostawić larwy gdzieś po domu i i domownicy mogą być zarażeni (kiedyś lub mogą się zarazić).
Kot ponoć może roznosić larwy myjąc "tył" a potem liżąc futro - człowiek więc może mieć larwy na rękach głaskając kota.
Nawet 100% mycia rąk nie daje gwarancji bo kot przecież ociera się po domu czy łazi tu i ówdzie.
Pytanie brzmi:
1. jak długo larwy żyją po wylizaniu się kota na jego futrze i potem ew na czymś co dotykał? Chciałbym wiedzieć, jak łatwo można się zarazić dotykając rzeczy o które kiedyś ocierał się zarażony kot
2. czy mycie podłogi "normalnymi środkami" zabija larwy, czy trzeba użyć jakiegoś mocniejszego kalibru? jakiego
3. jak to jest z tymi testami dla człowieka na pasożyty w kale? T.j. czy można na nich generalnie polegać czy jest tak, że często wychodzą OK mimo, że w rzeczywistości jest się zakażonym? Czy taki test to "kał na pasożyty" czy jakieś specjalne coś?