Duże w weekend pojechali w odwiedziny. Do osoby z wielkim sercem dla zwierzaków, którą znali tylko wirtualnie. Matka zastępcza się nami opiekowała. Całe śmierdzące wrócili , wąchaliśmy i wąchaliśmy ale nie znaleźliśmy tych zwierzaków ani w torbach ani w kieszeniach Pojechaliśmy w lubuskie, za Świebodzin, blisko Łagowa. W malutkiej wiosce wraz ze swoim zwierzyńcem mieszka Lidia. W domu letniskowym z zadbanym ogrodem, cisza, jedynie psie szczekanie i rechot żab z pobliskiego jeziora słychać... Ludzi mało , część przyjeżdża tylko na "wywczasy". Samotna kobieta, tuż przed emeryturą, pracująca jako pielęgniarka na geriatrii.
Przywitała nas serdecznie, choć spięta była bardzo
Poznaliśmy stado. Pięć psów: Sonię, Lotti, Oki z jednym oczkiem, ślepaczka Mania i tymczasowiczkę Bezę. Koty udomowione, które polecają się do adopcji : Juliana, Rudzika, Pyzę i dwie inne koteczki, których imion nie zapamiętałam
Na ogrodzie mają swoją przystań i stołówkę wiejskie koty , zwykle na posiłek stawia się cała 10 tka.
Lidia praktycznie na własny koszt, z niewielką pomocą mieszkańców, wysterylizowała prawie wszystkie wioskowe koty. A i PS wspomogła groszem
Naprawdę jestem pełna podziwu dla niej.
Ustaliśmy,że pojedziemy do Łagowa, pozwiedzać okolicę, zjeść obiad, wypić kawę. No i pojechaliśmy... nie łatwo znaleźć tam restaurację przyjazną wegetarianom. W pierwszej zaproponowano nam pierogi ruskie, w drugiej placki ziemniaczane, co prawda w karcie z sosem węgierskim ale przecież sosu mogli nie podać
Do trzech razy sztuka, ruszyliśmy do następnej i na naszej drodze pojawiło się Toto... Toto szło środkiem jezdni, powoli, łapka za łapką, z łebkiem spuszczonym, wprost pod koła, nie bacząc na klaksony hamujących z piskiem aut. Marek próbował przegonić Toto na pobocze, z przerażeniem wywróciło się na bok, w końcu jakoś się udało ją zmusić do zejścia na pobocze. Marek poszedł po samochód na parking a Lidia przepytała mieszkańców czy znają psa. Ano nie znają, widują w miasteczku od wczoraj, a dali choć pić, jeść - wzruszenie ramion. W między czasie Toto ponownie podjęło swoją wędrówkę , kolejne auto ledwie wyhamowało. Miałam wrażenie,że Toto chce już zakończyć swoją tułaczkę i odejść szybko, takie psie samobójstwo. Jak się domyślacie obiadu nie było, zapakowaliśmy Toto do auta i na pełnym gazie wróciliśmy do domu Lidki. Po drodze telefony do wetów, niestety wszystko pobliskie w weekend nieczynne. Po drodze w wiejskim sklepie kupiliśmy makaron, pomidory i pieczarki.
Toto jechało ze mną z tyłu, wtulone obok moich łydek, spokojne, kleszcze dosłownie łaziły po futerku, chyba z 30 wyrzuciłam przez okno
Lidia przeniosła kotki, które są na antybiotyku do łazienki, a w ich pomieszczeniu umieściła Toto przeniesioną z auta w kocim transporterze. Mała piła i piła, potem dostała malutką porcję jedzenia.
Marek gotował obiad a my poszłyśmy na spacer z psami, sunie trzymane na smyczach a Maniek również na smyczy, tyle,że luzem. Wyobraźcie sobie,że ten ślepaczek tak przeszedł całą drogę, wiedział gdzie iść, gdzie ma skręcić
Zajrzałyśmy do Toto, malutka zwiedzała pomieszczenie, jakby nie widząc , wchodziła w miseczki, w ściany, łapki takie chwiejne... Przerażona istotka
Zostaliśmy na noc, Lidia skoro świt pognała na dyżur a ja na spokojnie zrobiłam sesję zwierzakom, nie wszystkim niestety.
ślepaczek Maniek
Lotti i Sonia
Oki
Tymczasowiczka Beza, dzielnie mnie zastępowała
Posiłek kotów ogrodowych
Julian, który szuka domu
Przed wyjazdem zajrzeliśmy do Toto, stała na łapkach , dygotała jak galareta i patrzyła na nas jakby chciała powiedzieć " tak bardzo się was boję, bardzo. Nie skrzywdzicie mnie? "
Jak kto ma FB to o Toto można poczytać tu :
https://www.facebook.com/events/187801821865818/