Siedzę dziś z dzieciakami w dużym pokoju. Pan pruje. Sąsiedzi jak na razie spokojni (31 grudnia o 16.30 ktoś zaczął walić w kaloryfer, czyniąc dużo większy hałas niż pan elektryk, choć zaczęliśmy późno i nie było dużo wiercenia). Mam nadzieję, że moja obecność dodaje im otuchy. Feliway oczywiście od jesieni w kontakcie. Wiewióra i Franuś w obróżkach, ale hałas jest straszny. Jakby się cały dom walił. Chyba te bloki miały w zamyśle zostać schronami przeciwatomowymi. Jakieś żelbetowe, wzmocnione. Cuda wianki
W każdym razie nie jest tak strasznie jak się obawiałam. Maniek, Bodzio, Kardamon i Barbarka mają w nosie i śpią sobie w najlepsze. Reszta też w sumie panuje nad stresem.
Tylko Diabełek siedziała dosyć dlugo na krześle i oblizując się nerwowo czujnie obserwowała okolice znad stołu. Odkąd huk stał się jednostajny i długotrwały, machnęła łapką i ułożyła się do snu na parapecie.
Biedny Wojtuś dostał histerii. Zaczął kręcić się w kółko z zawrotną szybkością, biegnąc jednocześnie tyłem, to podskakując, to kuląc się gwałtownie. W koncu znalazł ukojenie między Maniem, Bodziem i Kardamosiem, z lubością przyjmując relaksujące udeptywanie tego ostatniego.
Najbiedniejsza jest Antosia. Śmiertelnie przerażona, wbiła się najpierw pod kaloryfer, potem za kuwetę. Wyciągnęłam ją delikatnie. Wczepiała się kurczowo we wszystko, czego mogła dosięgnąć. Z łapek kapało. Wsadziłam do budki w drapaku, przykryłam z głową kocykiem, zostawiając tylko małą dziurkę obserwacyjną na jedno oko. I trwa tam kruszyna bez ruchu...