» Pon mar 28, 2016 22:25
Re: Wyrok ...dwa uratowane przez Madie:) ( trzy dalej zagroż
Cd.
Ostatecznie jednak udało się kocice skutecznie wysterelizować , miała wtedy chyba 10 lat (wetowi wcześnie zagrożono, że będzie alymenta płacił na kociaki co się po jego operacji rodziły). Stało się jakiś rok po narodzinach Greebo. Kocica miała już serdecznie dosyć kociaków, swój ostatni miot ( jesienny) skazała na zagładę... Opisywałam to na początku wątku, przywołując jedną z najboleśniejszych dla mnie strat - zagryzienie niejakiego Drzymorda, który był jedynym, jaki przeżył z tego ostatniego miotu ( niestety, powtórzę się - długo nie pożył)
[color=#0000BF]Był ostatnim z kociąt tam urodzonych, pożył ze 4 lata. Pochodził z jesiennego miotu, starszawej już koteczki, która postanowiła dzieci ( takie z otwartymi ślepkami) się pozbyć. Dwa podobno spuściła na klepisko stodoły z jednej z górnych belek- nie przeżyły. Dwa wrzuciła w coś w rodzaju " studni" pomiędzy deskami zewnętrznymi stodoły a wewnętrznymi- bez problemu mogła do nich wejść i je zabrać czy nakarmić- ale tego nie robiła. Siedziała obok i nie reagowała na płacz dziecka. - to widziałam na własne oczy
Kociak został wydobyty przy pomocy chochli kuchennej, z czynnym zaangażowaniem tego, który dzisiaj puszcza psy do miejsca mającego być kocim azylem. Odchowany na smoczku, wyrósł na wielkiego trochę ciapowatego kocura, pupilka teściowej tegoż człowieka. Nie pożył jednak za długo...[/color
Szara Matka, w czasie gdy spłonęła stodoła ( chyba 2010r) była już dość mocno zmęczona życiem. Żyła jeszcze ze 2-3 lata ( w tamtych czasach bywałam tak bardzo rzadko, więc słabo monitorowałam sytuację). Nie wiem czy odeszła z tego świata sama, czy pomogły jej psy ( gospodarze nie byli chętni do ujawniania szczegółów zniknięć poszczególnych kotów - o zagryzieniu niektórych dowiedziałam się od ich córki, ale ona też nie wszystko wiedziała, czas jakiś nie mieszkała tam). Ale mogła to być śmierć "z zużycia materiału" wiek jeszcze nie był strasznie straszny - mogła mieć 14/15 lat), ale nie wyglądała dobrze, chyba źle widziała, źle słyszała...
I na tym właściwie koniec sagi... bardziej znaczące wydarzenia tyczące się Greebo podałam na samym początku, choć może tu jeszcze raz wkleję
O Greebo:
Kici raz się już udało w życiu. Było to w kilka krótkich tygodni po urodzeniu, jesienno -zimowego ranka... udało się, bo ktoś usłyszał jej popiskiwania i odnalazł malutkie, wychłodzone kocię, wciśnięte w klamoty przystodolnej wiaty. I zabrał do domu, i wykarmił strzykawką . A pozostała trójka rodzeństwa grzała się w tym czasie przy piecu kotłowni- ich matka postanowiła przenieść jesienny miot do cieplejszego kąta, ale jedno kocię zagubiła..