Kolejna edycja- listopad 2020r.
Ostatnia ze stada - 16 nastoletnia Ruda ( Spajdi), w fatalnym stanie, 8 listopada 2020r. pojechała do Madie, która nie ustaje w wysiłkach by kicię postawić na łapki..
Za co trzymamy
I kolejna edycja z kwietnia 2020r.
dwa koty uratowane przez Madie mają się dobrze
w październiku 2018r.,umarła łaciata koteczka. którą dwa miesiące wcześniej zabrałam do siebie... Podobno trwa ostatnia ze stada, ciemna trisia, zwana przeze mnie Spider ( niestety...fotki znikły)...
Nie ma już psów- zabójców...jeden przepadł bez śladu krótko po tej głośnej nawałnicy która położyła pokotem setki hektarów lasów na Kaszubach, drugi odszedł ( z wieku?) z rok temu...
E
dycja..
Powinnam to zrobić jesienią, ale tylko tytuł zmieniłam
Choć wielkiej nadziei nie miałam, że uda się znaleźć tym kotom - rudemu Faworkowi i krówkowatej Greebo nowy, bezpieczny i kochający dom to jednak cud stał się...dzięki Madie, która zaoferowała kotom DT, dla Fawisia - teraz Pułkownika Graffa, znalazła cudowny domek w bliskich quasirodzinnych kręgach a Greebo, póki co, grzeje starszawe futerko w domowych pieleszach u Madie i przytula się, przytula i przytula - czyli ma to czego jej brakowało nie mniej od bezpieczeństwa.Pokażę jeszcze trzy futra , które ciągle tam jeszcze są ( mam nadzieję, że SĄ)
Łatka ur. 2004, od tej samej kotki , co Greebo
Tak byłoSpider, z jednego miotu, co Łatka
Piracik - od tej samej kotki , co Łatka i Spider z wiosny 2005r.
Tak byłoOtwieram ten wątek kierowana bezradnością i strasznym żalem..
Kotom o których napiszę potrzebna jest pomoc, ale... forum pełne jest takich dramatów, a osób, które są w stanie pomóc, ilość ograniczona
Kilka słów o sytuacji:
Jest takie miejsce na Kaszubach, gdzie od lat spędzam kawałek lata, jestem nawet zaprzyjaźniona z gospodarzami. Są tam konie i KOTY. Kilka lat temu było ich bardzo dużo ( około 20 ), była stodoła , stajnie, dużo myszy... koty były potrzebne. Jedno stadko - bardziej dzikie- siedziało w tej stodole, drugie miało do dyspozycji piwnicę ( kotłownię z ciepłym kątem na zimę) i kawałek za domem, tzw. ogród. Niektóre nawet bywały w domu, głównie w kuchni...
Były dokarmiane, kotki ( w miarę sukcesów w łapaniu) sterylizowane. Przyjaźni ludzie i dwa przyjazne nowofunlandy...
Ale wszystko się zmienia..
Stodoła spłonęła...
Nowofunlandy odeszły za TM a na ich miejsce pojawiły się inne psy, już nie przyjazne
Koty straciły najpierw azyl w stodole, a ostatnio także w piwnicy - zmienił się stosunek ludzi do nich... nie chcę się rozpisywać na ten temat.
Dziś jest tak - koty, jeden po drugim, są rozszarpywane przez psy. Zostało ich 5, może 6. I nie ma sposobu, by je ochronić - po stronie ludzi ( przynajmniej części) nie ma woli by ograniczyć swobodę psów. Jedyny sposób ratunku to zabrać je stamtąd...
W tym roku "wynegocjowałam na to zgodę". Ale nie mam gdzie ich zabrać. Jednak spróbuję zawalczyć o te najbardziej przyjazne człowiekowi..
Pierwszy to kocurek Fawor - rudasek o aksamitnym futerku ( mimo warunków w jakich żyje) ( MB wstawi zdjecia
)
Ma 11 a może 12 lat. Za młodu wykastrowany. Bardzo proludzki, miły dla kotów i innych zwierząt. Został mu jeden kieł, z pozostałymi zębami też nie najlepiej. Ma przewlekłe zapalenie spojówek.
I kicia Gribbo - banalna krówka. Młodsza ciut od Faworka jesienią skończy 10 lat. Kici raz się już udało w życiu. Było to w kilka krótkich tygodni po urodzeniu, jesienno -zimowego ranka... udało się, bo ktoś usłyszał jej popiskiwania i odnalazł malutkie, wychłodzone kocię, wciśnięte w klamoty przystodolnej wiaty. I zabrał do domu, i wykarmił strzykawką . A pozostała trójka rodzeństwa grzała się w tym czasie przy piecu kotłowni- ich matka postanowiła przenieść jesienny miot do cieplejszego kąta, ale jedno kocię zagubiła..
Gribbo jest proludzką kotką, choć trochę niezrównoważoną - z mega miziania nagle potrafi odwinąć się i ugryźć albo udrapnąć ( cóż -odchowała ją nastolatka, często przytulająca na siłę). Zmaga się z chorobę opuszków łapek - myślę, że jest to plazmocytarne zapalenie.. okresowo brzękną i pękają. W tym roku było bez ran, ale łapki są zniekształcone. Kilka lat temu, gdy to pierwszy raz wypatrzyłam, pojechała nawet do lokalnego weta. On uznał, że kot musiał wdepnąć w coś żrącego i się poparzył. Dał jakieś leki, po których kicia prawie odeszła...
A zdjęcia wkrótce...
Poza tą dwójka są tam jeszcze dwie kolorowe kicie - trisia i szylkretka - półdziczki, można je pogłaskać przy misce, poza tym trzymają się na dystans. I jeden krówkowaty kocurek , z niekończącym się kk. Dziki dzik, nawet nie ma jak podać mu leków...