Telefon od karmicielki ok 9 rano - Milusiowi łapa boli, smutny jest i ma zlepione futro. Poprosiłam o wykonanie dwóch telefonów, w tym jednego do drugiej pani armicielki z pytanim, czy by nie mogły we dwie z nim pojechać do lecznicy. Ja dość słabo znoszę te upały, nie mówiąc o tym, ze prawei nie mówię.
Idę i widzę - kot pomiaukuje,lezy na boku, ewidentnie boli go bardzo. Dzwonię do swojej lecznicy aby się dowiedziec jaki jest lekarz. Rozmawiam z drugą panią na temat skwaszonego mleka stojącego w pojemniku dla kotów - w odpowiedzi slyszę, że się czepiam i żde "podobno jest pani tak bardzo chora".
Wracam z decyzją o odcięciu się od pan karmicielek i zabraniu kota - ale wykonuję telefon do karmicielki z pytaniem co ustaliła (nie chciałam cichcem zabierac kota w sytuacji gdyby się z kimś umówiła - ustaliła, że będzie go obserwować, bo może mu samo przejdzie
Miluś jest pogryziony i cały poturbowany, bardzo go wszystko boli, zwłaszcza kręgosłup. Rana po kle, sądząc po wielkości mumsiał się pogryźć z jakimś kotem, bo na psa jest za mała.
Golenie, opatrzenie rany, antybiotyk, przeciwbólowy i jeszcze coś tam. Plus "dobrze ze pani nie czekała". Nie ma temperatury ani zakażenia, ropy. Ale w takich upałach do jutra mogłoby się wszystko wydarzyć, i dobre i złe.
No i żeby najlepiej go przetrzymać ze dwa dni w domu, aż rana się zacznie goić i nie zainfekuje czymś. Dzwonię tylko po to, aby mieć czyste sumienie , ze zadzwoniłam. Jedna z pań wzięła go do siebie
ta od porannego tekstu że ja niby taka chora. Gdy go przywiozłam już była miła i słodka. Zostawiłam kota, dałam kartkę z zaleceniami i opisem wizyty i wyszłam.
Herbatę wolę wypić u siebie sama.