Strona 1 z 43

Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pt cze 26, 2015 12:43
przez Prakseda
Zapraszam do drugiej części wątku.
Szafa dalej gra.
Tu kopiuję pierwszy post z poprzedniej, pierwszej części. Link do niej: viewtopic.php?f=1&t=131307


Po sześciu latach bytności na forum dojrzałam do tego by założyć własny wątek.
I prawdę mówiąc nie wiem od czego zacząć. Powiecie pewnie, od początku.

A więc, dawno, dawno temu dostałam od brata „pod choinkę” kotkę. Kociątko miało być lekarstwem na depresję, spowodowaną utratą najbliższych. Okazało się nie tylko najcudowniejszym lekarstwem, ale całym moim światem, zapoczątkowało nowy etap w moim życiu i nadało mu sens. Kicia (bo tak prozaicznie miała na imię), przez kilkanaście kolejnych lat była moją największą przyjaciółką, moim słońcem, moją miłością, lekiem na zło tego świata.Odeszła dwa lata temu, 20 września mój świat runął po raz drugi.
Zawsze kochałam koty, ale nie miałam wyobrażenia, że związek człowieka z kotem, może być tak niesamowity, taki niewypowiedzianie silny, tak wybuchowo uczuciowy.
Miałam zawsze wrażenie, że Kicia jest którąś bliską mi duszą zamkniętą w kocim futerku. Rozumiałyśmy się bez słów – spojrzenie, gest, mimika i wszystko jasne. Zawsze znała mój nastrój, potrafiła złagodzić ból duszy i ciała, potrafiła czynić cuda.Miała tak silną osobowość, że nigdy nie używając pazurów umiała wyegzekwować szacunek wszystkich później pojawiających się u mnie kotów, rezydentów i tymczasów.
Wiele mówi się o niezależności kotów. W jej przypadku było inaczej, byłyśmy od siebie uzależnione jak od narkotyku. Jak ją dostałam, postanowiłam, że ten kot nie będzie więźniem domu. Brałam ją wszędzie, gdzie to było możliwe, gdzie byłą mile widziana - z wizytami do przyjaciół, na weekendowe wypady, na święta do rodziny. Jeździła ze mną samochodem (wtedy miałam), wyglądając sobie oknem oparta łapkami o szybę. W autobusach i tramwajach trzymana po prostu na rękach (w szelkach) lub w otwartej torbie, budziła podziw swym godnym i przyjaznym dla ludzi zachowaniem i spokojem. W każdej z tych sytuacji nie odstępowała mnie na pół kroku. Nasza droga była zawsze tą samą drogą.
Zmieniło się wszystko, od kiedy jej zabrakło. Zawsze jednak będzie królową w moim domu, zawsze w nim obecna, zawsze wyczuwalna gdzieś w eterze.

Od Kici wszystko się zaczęło.
Pysiek, to jedyny kot wzięty przeze mnie planowo. Po roku od momentu jak posiadłyśmy się nawzajem z Kicią, dojrzałam do tego, by zafundować jej również towarzystwo w ramach jej gatunku. Ponieważ w schronisku nie było w tamtym momencie żadnego małego kociaka, udałam się do naszego weta po pomoc w adopcji. Dostałam kontakt. Po tygodniu pojechałam z koszyczkiem na warszawską Starówkę, do domu pewnych artystów-filmowców opiekujących się kotami bezdomnymi. Pan Jerzy odłowił mi jednego z dokarmianych, jeszcze półdzikich maluszków. To właśnie Pysio zagościł w naszym domu.Kicia pokochała go od pierwszego wejrzenia, a mały uznał ją za matkę. I tak stanowili miłującą się, nierozerwalną parę aż do dnia śmierci Kićki. Teraz Pysiek, już starszy pan, podupadł na zdrowiu. Wciąż tęskni, nie ma w kogo wtulić noska. Innych kotów nie uznaje. Wciąż liże się nerwowo.Więcej niż wcześniej przychodzi do mnie na pieszczoty, po pociechę.

Jednak moje kociarstwo tak naprawdę zaczęło się od Meli. To Melania była pierwszym kotem przygarniętym w celu ratowania jej życia. Melusię zobaczyłam na jednym z podwórek na trasie do kliniki. Zauważyłam, że coś kicając ucieka przed wielkim psem. Ledwie umknęło. Zająć w mieście??? Kiedy odgoniłam psa od kontenera śmieciowego zobaczyłam kota bez łapki i ogona. Łapka była już przygojona, kikut zakończony strupem, w ogonku za to martwica. Melusia dała się wziąć na ręce, zanieść do lecznicy. Po operacji zamieszkała u nas jako trzeci kot. W domu od razu poczuła się jak u siebie. Pierwszej nocy wpakowała się do legowiska Kici i Pyśka. One zdziwione i osłupiałe, przesiedziały noc przed legowiskiem wgapione w intruza.
Po wzięciu Melusi wyczuliłam się już na obecność okolicznych kotów. Zaczęłam tak naprawdę patrzeć innymi, kocimi oczami na otaczający mnie świat. Dostrzegłam jak wiele kotów żywi się w śmietnikach, jak wiele jest głodnych, chorych, zmarzniętych, prześladowanych.
Wkrótce koty stały się treścią i sensem mojego życia. Zaczęłam karmić okoliczne koty. A z karmieniem wiązała się też pomoc innego rodzaju – sterylizacje, leczenie. Wtedy kocie nieszczęścia zaczęły pojawiać się w moim domu. Skutek wiecie jaki, stałam się domem – azylem, adopcyjnym domem tymczasowym, domem – szpitalem, domem – hospicjum (bo nie zabieram kotów zdrowych, radzących sobie, tylko te wymagające pomocy, a przecież nie zawsze da się kota uratować. Bo dożywają tu swoich dni staruszki, koty nieuleczanie chore.),. Stałam się typem kociego domu, o których różnie się mówi. Liczne zakocenie (niezależnie od tego, że jest rotacyjne) jest przez wielu źle postrzegane. Pisałam o tym w wątku „Nie rzucajcie kamieni......” Bardzo proszę, przeczytajcie.
viewtopic.php?f=1&t=74036&p=2971870&hilit=Nie+rzucajcie+kamieni#p2971870
Kontynuując ten temat, dodam jeszcze, że nie ma sensu porównywanie opieki nad jednym czy dwoma kotami a stadem. O czym tu w ogóle mówimy. Dla tych drugich to jest sprawa, nie stosownej porcji głasków, tylko istnieć z jakąś nadzieją na lepsze jutro czy umrzeć samotnie, bez pomocy. (Co nie znaczy, że nie mają być i nie są pieszczone. To jasne.)
Zabieram tylko koty napotkane na swojej drodze (jest jeden wyjątek, kot wzięty od osoby z forum). Nie szukam na forach, w ogłoszeniach. Ponieważ karmię dziczki i obcuję z nimi na co dzień, więc widzę ich choroby, wypadki, itp. Bo czy istnieje konkretna recepta co zrobić w sytuacji, gdy np. widzę na terenie obiektu, w którym pracuję młodego osowiałego kota z cieknącą krwawą śliną (to był czerniak w jamie ustnej [‘]), albo otępiałego z bólu kociaka z ropiejącą raną na bioderku wielkości pięciozłotówki??? Zostawić??? Napisać na forum – niech ktoś coś zrobi!? (Pytania retoryczne.)
Nie chcę mieć wielu kotów. Wolałabym mieć trochę czasu dla siebie i siły na inne sprawy, czasem wyjechać gdziekolwiek. Ale też, nie mam prawa narzekać i odgrywać męczennicy, bo nikt mnie nie zmusza do tego co robię. Nigdy nie twierdziłam, że jest super, że doskonale sobie radzę. Staram się jednak, bardzo się staram.
Jasne, że bywają kryzysy a raczej kryzys permanentny, bo opieka nad dużą gromadą kotów (łącznie z tymi na zewnątrz) przerasta możliwości finansowe osoby o mniej jak przeciętnych dochodach. [Zaznaczę tylko, że utrata w pracy, która może przecież dotyczyć każdego (mnie dotknęła dwukrotnie w życiu), w moim przypadku nigdy nie oznaczała bezczynności. W tych okresach pracowałam nawet ciężęj, bo fizycznie. Byłam autentyczną „kobietą pracującą” (sprzątanie, pomoc przy remontach, opieka nad obłożnie chorymi, pomoc w sklepie, cieciową w teatrze, itd.).] Można poczytać na forum aluzje o tym, że ilość kotów powinna korespondować z możliwościami finansowymi. Myślę, że nikt, kto widzi kota w opresji, nie wyjmuje kalkulatora i po dokonaniu obliczeń, patrząc w oczy kotu, mówi: „ niestety zostajesz bez pomocy”. Pisałam już o tym, w wątku ”Nie rzucajcie kamieni”. Na forum prawie co trzeci wątek to prośba o wsparcie finansowe. Przecież o pomoc w ratowaniu czy leczeniu proszą tez osoby ratujące jednego kota. Bo przecież każdy może być w trudnej sytuacji. Bo robi coś spontanicznie na wyrost, bo od tego zależy życie kota. Potem stara się pozyskać fundusze. Dlaczego więc prośba o pomoc od zakoconych spotyka się ze złośliwymi uwagami. Pozyskiwanie funduszy to jedno z zadań np fundacji. I fundacji nikt nie zarzuca, że zabiega o sponsoring, że nie mając środków, podejmuje pewne działania, a potem publikuje swoje potrzeby. A przecież bywa też, że ktoś indywidualnie działa podobnie jak organizacje (prowadzi azyl, wyadoptowuje, leczy, sterylizuje), tyle, że „bez szyldu”. Tego kogoś, otaczają osobiście i wirtualnie ludzie o pięknych sercach, którzy bez pytań, bez warunków, bez podejrzeń wspierają go. I ramach tego łańcucha pomocy, razem te koty ratują. Czy to jest złe?
W tym miejscu składam gorące podziękowanie Wszystkim, który mnie wspierają, w taki czy inny sposób. O Was jeszcze będzie w oddzielnym poście.

Reasumując powiem nieskromnie, że przez kilkanaście lat opieki nad bezdomnymi kotami wysterylizowałam, wyadoptowałam, zapobiegłam śmierci, ulżyłam w cierpieniu, pomogłam odejść dziesiątkom kotów każdego roku. I to jest dla mnie ważne. I będę to robić dalej. Na znaczki się nie przerzucę. Jest mi absolutnie wszystko jedno jak mogę być nazwana – kolekcjonerka, zbieraczka, nawiedzona, owładnięta misją, psychopatka, koci anioł, wariatka, i co tam jeszcze.
Nie będę prowadzić dyskusji na ten temat, nie będę odpowiadać na prowokacyjne wypowiedzi. Nie chcę nic udowadniać. Chciałabym poprowadzić spokojnie wątek, bez agresji, nie obrażając nikogo, nie wdając się w konflikty. Osoby mi życzliwe zapraszam do czytania o moich podopiecznych, tych w domu i tych na zewnątrz.

Odnośnie tych na zewnątrz. Karmię:
- w pobliżu domu, okolice parku Morskie Oko, ul. Dolna
- o obecnej pracy, ul Wilanowska
- w dawnym miejscu pracy, Postępu/Marynarska
- na starym cmentarzu służewieckim, ul Fosa
- na ul. Fajansowej przy firmie kurierskiej (tam z pomocą AnielkiG i Magilainy dostarczam karmę ochronie.
- na cmentarzu Bródnowskim wspomagam karmienie przez pracowników cmentarza.

„Specjalizuję się” w robieniu kocich budek ze styropianu.. W sezonie jesienno-zimowym robię ich kilkadziesiąt.
Pomagam karmicielom urządzać inne kocie schronienia - adaptację piwnic, ocieplanie altanek działkowych, itp

Akcje łapankowo- sterylizacyjne to standard.

To tak tytułem przedstawienia się. cdn

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pt cze 26, 2015 13:12
przez Prakseda
Od poniedziałku mam urlop. Od pracy, od kotów nie ma urlopu.
Ale przynajmniej się wyśpię i zwolnię tempo.
Mam dużo różnych planów na te 2 tygodnie, a co z nich wyjdzie - zobaczymy.
Tymczasem trzymajcie się, pa.

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pt cze 26, 2015 13:45
przez NITKA/KARINKA
Spokojnego odpoczynku od pracy !
Z Kotami.

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pt cze 26, 2015 14:22
przez Prakseda
NITKA/KARINKA pisze:Spokojnego odpoczynku od pracy !
Z Kotami.

Dziękuję Niteczko :D

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pt cze 26, 2015 20:48
przez Kinnia
spokojnego wypoczynku
:D

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pt cze 26, 2015 21:01
przez mziel52
Jestem i ja.

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pt cze 26, 2015 21:47
przez jamkasica
i ja sobie oznaczę :kotek:

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pt cze 26, 2015 21:49
przez Miuti
A ja sobie jutro z Praksedą pogada.
Już się cieszę na rozmowę! :1luvu:

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Sob cze 27, 2015 10:37
przez lilianaj
Witam i życzę miłego dnia dla ludzi i kotów. :ok:

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Sob cze 27, 2015 11:43
przez ASK@
Ja też jestem.
Dzień dobry!

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Sob cze 27, 2015 12:12
przez Szalony Kot
I ja sobie przyklejam :)

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Sob cze 27, 2015 23:41
przez Miuti
Będę tu zaglądać.

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Nie cze 28, 2015 18:15
przez Nilith
Agnieszko, odpoczywaj, należy Ci się :) Henio i Stasio pozdrawiają :) Z Henia robi się nietoperek ;)
Obrazek

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pon cze 29, 2015 12:45
przez kussad
Jesteśmy!

Życzymy miłego spokojnego wypoczynku :ok: :ok: :ok:

Re: Kot w każdej szafie (II)

PostNapisane: Pon cze 29, 2015 20:27
przez alysia
sikne :-)