» Czw lip 12, 2018 9:52
Re: Smutek i żal po stracie kota
Dzień Dobry ,
jestem po raz pierwszy na forum Miał. To co napiszę jest raczej ku przestrodze. Historia kotka, który zginął tragicznie 1 lipca jest od początku do końca łańcuchem moich błędnych decyzji wynikających ze strachu, niewiedzy i głupoty. Któregoś pięknego, marcowego dnia pod moimi nogami przed drzwiami biura pojawił się śliczny kotek. Zaczął się do mnie łasić i miauczeć. Postanowiłam, że go tak nie zostawię i nie mogąc zabrać go do domu, miałam już kotkę i bałam się , że kotek może być chory i nie chciałam przynieść do domu nieznanego mi kota, zwiozłam go do schroniska. To był mój pierwszy błąd. Potraktowano go tam strasznie brutalnie, zaczipowano i wstawiono na tydzień do klatki. Nie pojechałam tam ani razu (kolejny błąd - bałam się zaangażować emocjonalnie - znowu strach) ale myślałam o nim każdego dnia. Zastrzegłam, że jak nie zjawi się właściciel to ja go biorę. Mój mąż, po czasie kwarantanny, nie zgodził się na wzięcie kotka do domu ( tu mój kolejny błąd, przystałam na to, bo zależało mi na spokoju w domu - ale nie szukałam dróg, żeby przekonać męża do tej decyzji - w tle ciągły strach o moją kotkę - żeby nie przywlec jej jakiegoś świństwa i nie przyczynić się do jej śmierci czy choroby). Jak widzicie , strach jest dominującym czynnikiem wpływającym na moje działania. Mój ojciec mieszka na wsi, postanowiłam, że zawieziemy kotka do niego, żeby się nim zaopiekował a ja tymczasem przekonam mojego męża do zmiany zdania. Nie zapomnę jak go przywiozłam , zostawiłam, a on patrzył przez okno za nami. Dzwoniłam codziennie, jak się czuje, kazałam go zaszczepić w odpowiednim momencie - kotek był już wysterylizowany w schronisku, wysyłałam jedzenie. Nie przyjeżdżałam zbyt często, ze względu na pracę. Ciągle coś się działo - przeprowadzka, która mnie totalnie wyczerpała. Dwa razy podjęłam decyzję o zabraniu kotka do domu. Dwa razy tam pojechałam z transporterem i za każdym razem wracałam bez niego. Kilka razy kazałam ojcu kotka przywieźć do mnie - za każdym razem coś szlo nie tak. W końcu u mojej kotki wykryto FIV - test Elisa. Dwa lata temu, na wakacjach, kiedy byłyśmy razem na spacerze dopadł ją miejscowy kot. Przeskoczył przez bramę i ją zaatakował. Najprawdopodobniej wtedy doszło do zakażenia chociaż obejrzałam kotkę ze wszystkich stron czy nie ma jakiejś rany (o FIV-ie jako właścicielka kota nie miałam pojęcia - wstyd się przyznać, myślałam, że białaczka i panleukopenia to najgorsze choroby). Moja kotka, wychowana od malutkiego kociaczka w domu, nie umie się bronić, nigdy nie wychodziła sama zawsze ze mną. Tym razem jej nie dopilnowałam - też mam to na swoim sumieniu. Więc jak już napisałam FIV stwierdzony przy okazji bardzo poważnego zakażenia pęcherza, zatkania na całej linii, brak kupy, brak siku, brak jedzenia - chodzenie z kotem na rękach od 3 rano i ostry dyżur bladym świtem w niedzielę. Kotka doszła do siebie po tygodniu kroplówek, antybiotykach i milionach badań. Już miałam wyrzuty sumienia, że ją sama załatwiłam. Jak zawsze chciałam dobrze - dokarmianie bezdomnych kotów, wtedy myślałam, że to przez moje kontakty z bezdomnymi kotami). To też trzeba robić z głową i z wiedzą, szczególnie jak ma się koty w domu. Zabrakło mi nie tylko wiedzy ale i wyobraźni - bo w obcym miejscu jej nie dopilnowałam. Wszystko to nałożyło się na siebie i byłam już w totalnym strachu o nią więc temat przywiezienia kotka od ojca wciąż się przedłużał. Kot dorastał i ojciec zaczął go wypuszczać bez kontroli. Już to powinno zmusić mnie do odebrania kota ale jak piszę strach o moją kotkę , o jej bezpieczeństwo był silniejszy. W końcu jednak tej wiosny postanowiłam zdecydowanie, że odbieram go. Pojechałam z kontenerem. Kazałam kota przypilnować , żeby był w domu. Poprzednim razem jak przyjechałam go odebrać, kota nie było bo ojciec go wypuścił. Mój ojciec jest osobą nieodpowiedzialną i pozbawioną wyobraźni jak się okazało do maksimum. Wielokrotnie prosiłam go, żeby nie wypuszczał go samopas. Dał mu zajęcie w domu albo zbudował mu kojec. Nic z tych rzeczy się nie zadziało. Kot wychowywał się n a tzw. wolności czyli samopas więc był już nieco krnąbrny, tym bardziej , że młodziutki. Byłam z nim cały dzień, żeby zobaczyć jak się zachowuje, z czym musiałabym się zmierzyć, po przywiezieniu go do domu. Chodziłam z nim na smyczy, głaskałam, bawiłam się z nim, obserwowałam, brałam na ręce. Wtedy mnie podrapał. Puściłam go, bo mocno się wystraszyłam. Był dosyć nerwowy ale przypuszczam, że to dlatego, że wychowywał się w warunkach o dużej ilości bodźców i był mocno pobudzony. W spokojnym domu na pewno by się uspokoił. Ale wtedy uznałam, że jest to znak kolejnych kłopotów, które pojawią się jak kota przywiozę do domu. Mąż nie chciał go w dalszym ciągu, ojciec się do niego przyzwyczaił, kochał go na swój sposób, choć wg mnie głupio i pozbawioną odpowiedzialności miłością - poczułam, że się zaciska wokół mnie jakaś pętla. Jeszcze do tego diagnoza mojej kotki. Nie udźwignęłam tematu, zdecydowałam, że kot zostaje u ojca na zawsze. Bedę go odwiedzać, kupować jedzenie, pilnować wizyt u lekarza ect. -tzn. jak zawsze umawiać wizyty i wysyłać na nie ojca z kotem. Za każdym razem gdy dzwoniłam upominałam ojca, żeby pilnował kota - ojciec ma jeszcze czarną koteczkę, którą sam skądś przyniósł. Tyle mogłam zrobić - tak myślałam, teraz wiem, że mogłam więcej ale jest już za późno.Sama powinnam ten kojec zbudować widząc, ze ojciec się do tego nie kwapi. 1 lipca tego roku, kotek wyszedł jak zwykle na pole, bawił się ze swoją przyrodnią siostrą wokół domu ale póxniej poszedł na obchód gdzieś dalej.Nie odchodził daleko, zawsze spędzał czas w pobliskim parku. Tym razem nie wrócił ale ojciec powiedział mi o tym dopiero po moim powrocie z urlopu czyli 9 lipca ! Zmusiłam go do poszukiwania kota - dwa dni nie podejmował poszukiwań, dopiero wczoraj wieczorem odnalazł go martwego z ranami na tułowiu. Najprawdopodobniej zagryziony przez psa. Na urlopie miałam przeczucie, że coś jest nie tak, że coś się dzieje ale nie przyszło mi do głowy, że to może mieć związek z kotkiem. Wszystko się skończyło, teraz zostaje mi jedynie analiza moich kolejnych błędów, które popełniłam, ze strachu, niewiedzy, strachu przed miłością, odpowiedzialnością, większym zaangażowaniem, nie mam pojęcia co jeszcze. Będę to analizowała bo to pokazuje, że mam jakiś wielki problem. Wszystkie moje decyzje zebrały owoc 1 lipca tego roku. Mam jeszcze moją koteczkę, na szczęście znalazłam weterynarzy z prawdziwego zdarzenia choć muszę dojeżdżać do nich jakieś 40 km w jedną stronę, ale warto. Zbieram się, żeby nie popełnić już żadnego błędu w przypadku mojej kotki. Ma ustawioną terapię, za trzy miesiące jedziemy na kontrolę. Chcę przywieść ciało kotka od ojca i pochować go przy moim domu, żeby był blisko. Nie chcę uciekać od odpowiedzialności, nie szukam dla siebie usprawiedliwienia, nie szukam u nikogo słów pocieszenia bo raczej nic mnie nie pocieszy. Jedyne co mi pozostaje to przekuć to moje doświadczenie porażki w wiedzę i większą odpowiedzialność za to co robię w ogóle w życiu, nie tylko w stosunku do zwierząt. Moja prośba, jeśli chcecie cieszyć się waszymi zwierzętami długie lata, to przede wszystkim zapewnijcie im bezpieczne wychodzenie, albo wychodźcie z nimi albo zbudujcie im kojec zagrodę , która będzie dla nich bezpieczna. Wiem, że na wsi, nie praktykuje się tego ale
warto. Koty są bardzo ciekawskimi zwierzętami a my nie jesteśmy tak wielkimi miłośnikami kotów jak Brytyjczycy. Nasze psy biegają bezpańsko po wsi i nikogo to nie obchodzi. Po mieście także choć już w znacznie mniejszym stopniu niż kiedyś.
Mój kotek padł ofiarą zbiorowej nieodpowiedzialności - mojej, mojego ojca i ludzi, którzy wypuszczają psy bez kontroli. Diagnozuję w naszym społeczeństwie chorobę braku odpowiedzialności i wiecznego szukania winnych, poza sobą a nie w sobie. Jestem zrozpaczona, zdruzgotana, przeżywam to bardzo mocno, nie jem, ledwo siedzę w pracy i nie mogę się na niczym skupić, ale postanowiłam odebrać całą zapłatę za moje postępowanie i jak napisałam nie szukam usprawiedliwienia. Obiecałam sobie, że już nigdy nie skrzywdzę żadnego zwierzęcia i będę szukała sposobu, żeby to osiągnąć. Na razie nie wiem jak - może terapia. W moim przypadku, jak chcę komuś pomóc to dzieje się ostatecznie zupełnie odwrotnie. Może mam jakiś program w psychice, że za każdym razem dzieje się tak samo. Wiem jedno, że gdybym wzięła kotka do domu i zaraziła czymś moją kotkę i ta przez to by straciła życie, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła ale życie polega właśnie na podejmowaniu decyzji i ponoszenia za nie odpowiedzialności nie szukając winnych i nie użalając się nad sobą. Pomimo, że to wiem, przeżywam całe spektrum emocji związanych z żałobą łącznie z pretensją do Boga, że mnie nie powstrzymał przed tymi decyzjami - przecież jest wszechmogący - wiedział czym to się skończy - a może ja sama mu na to nie pozwoliłam i wzięłam wszystko w swoje ręce - przecież mam wolną wolę - a on mógł się tylko przyglądać ? Wierzę, że zabrał duszę kotka do siebie i modlę się, żeby mi wybaczył, że go zawiodłam i nie zaopiekowałam się należycie kotkiem, którego mi zesłał pod moje stopy. Przyśniło mi się, że nazwałam mojego kotka Mistrzem - będę dużo myślała o tym, czego mnie nauczył o mnie samej, bo on był doskonały, był najlepszą wersją siebie i na pewno jest teraz w niebie, być może zdecyduje się powrócić (w przeciwieństwie do mnie, jeszcze nie dotarłam do najlepszej wersji siebie). Po prostu na niego nie zasłużyłam. Będąc człowiekiem, nie zdałam tego egzaminu. Bóg w swoim słowie , oddaje nam ziemię pod opiekę i wszystkie jej istoty. Ta tragedia wybudziła mnie z dryfu, poczułam bardzo mocno swoje życie - a myślałam, że jestem już oświecona. Broszę o wybaczenie Boga, cały świat a przede wszystkim mojego kotka. Muszę tu napisać, że był piękny, rósł szybko, byłby naprawdę olbrzymim kotem. Miał niecodzienne umaszczenie popielato-biszkoptowe, jasny pyszczek, biszkoptowo-beżowe oczy pięknie obrysowane na czarno, wspaniałe wąsy. Jego ogon to była poezja, miał długie zwinne stopy, małą głowę - wyglądał jak puma. Nigdy nie widziałam piękniejszego kota. Był też bardzo wrażliwy i maksymalnie inteligentny, bardzo chciał być ze mną w przeciwieństwie do mnie. Mam tylko jego zdjęcia ze schroniska jak siedział w klatce, kiedy po niego przyszłam. Przerażające jest jak bardzo strach może kierować życiem. Poniżej cytat z bardzo interesującej książki, Rozmowy z Bogiem N.D.Walsch: " To czego najbardziej się boisz, najbardziej da Ci się we znaki. Strach ściągnie to na ciebie niczym magnes. Wasze święte pisma - każdej bez wyjątku tradycji religijnej - zawierają wyraźną przestrogę: wyzbądź się lęku. Czy sadzisz, że to przypadek? Zasady są proste : 1. Myśl ma moc stwórczą, 2. Strach przyciąga pokrewna energię, 3. Miłość jest wszystkim co istnieje". Życzę Wam wszystkim i Waszym kotkom miłości i życia bez strachu i lęku. Celebrujcie życie, słuchajcie swojej duszy, kochajcie wszystko i wszystkich bez wyjątku. Tego też i sobie życzę. Kiciulku- na zawsze zostaniesz w mojej duszy.