Jak ten czas leci, wczoraj minął tydzien od smierci Maluszka
W marcu 2015r Maluszek zapoczatkowal ten watek, a teraz nie zyje
Jednak mysle, ze nie zamkne watku, pozostawie go, bo w zamyslu mial byc on o lapaniu i leczeniu kotow wolnobytujacych/dzikuskow. Oby juz nigdy nie bylo potrzeby go wznawiac!!!
Rozmawialam jeszcze z wetką i ona sama zastanawia sie jaka mogla byc przyczyna. Podejrzewa nowotwor drobno rozsiany (czy jakos tak), ale to tylko podejrzenia. Wezly chlonne nie byly powiekszone i zmiany byly tylko na watrobie. Mowila, ze poczatkowo chciala usunac plat watroby, ale dalej bylo jeszcze gorzej. Jakos tak to tlumaczyla, nie wiem, czy dobrze powtarzam. Moze i mozna bylo dac wycinek do badania, ale w sumie to i tak juz by nic nam nie dalo, procz wiedzy
Wetka wspomniala, ze to krwawienie musialo nastapic na skutek jakiegos upadku (w ostatnim czasie), ale on mogl jedynie probowac wskakiwac tylko na parapet okienny czy poleczke nad toaletą (fakt, ze z jakies 2 tyg wczesniej byly slady, ze probowal chyba skakac na ta polke). Moze spadl i sie uderzyl w brzuszek?
Tylko, ze w tej lazience nie ma ostrych krawedzi, nie jest tez bardzo wysoko. Moze, gdybym zamykala go na noc w klatce, ale on tak bardzo tego nie lubil... Wetka twierdzi, ze rownie dobrze mogl sobie to zrobic w ciagu dnia i ze wcale nie musial sie mocno uderzyc, wystarczyl jakis gwaltowniejszy ruch, lekki upadek, bo wg niej ta watroba byla w kiepskim stanie
Wszedzie czytam, ze bardzo dobrym i dokladnym badaniem w obrazowaniu watroby jest USG. Dziwne, ze wczesniej nie zauwazono, ze cos jest nie tak z tym narzadem...
Wklejam wyniki Maluszka, gdyby chcial ktos zerknąć
1) Cytologia "plynu" z brzuszka:
2) Bad. krwi (morfologia/biochemia/jonogram, 25.IX):
*
*
3) Bad. krwi (morfologia, 26.IX):
Tak sobie mysle, ze za ktoryms razem moglam go nie wypuscic, nie byloby wtedy tego calego wypadku, cierpienia, amputacji i byc moze tak chorej watroby i smierci z jej powodu (przynajmniej jeszcze nie teraz). Jednak wtedy wydawalo mi sie, ze on nie przystosowalby sie do zycia w mieszkaniu, ze bylby po prostu nieszczesliwy w zamknieciu. Odżywal dopiero na dworzu. Wczesniej naprawde nie byl latwym kotkiem, nawet w stosunku do mnie. Dopiero po wypadku z tym ogonkiem bardzo zmienil sie jego stosunek do mnie i moglam zrobic przy nim niemal wszystko, ale tylko ja, nikt inny. Musialam chociaz byc przy nim, zeby bez problemu pozwolil cos przy sobie zrobic. Wszyscy sie go bali, lacznie z wetami
(uwazam, ze niepotrzebnie, bo wg mnie, on bardziej straszyl).
Maluszek bardzo lubil lezakowac w doniczce:
---
A tutaj ze swoją przyjaciółką Basią (niestety nie znalazlam wiecej ich wspolnych ladniejszych zdjec
):
Maluszek byl bardzo opiekunczy. Kilka lat temu, krotko po 1-szym wypuszczeniu (po usunieciu oczka), przyprowadzil do nas chorego, zasmarkanego rudo-bialego malca. Wtedy nie bardzo moglam go przetrzymac, ale sasiadka sie zgodzila. Uwierzycie, ze jak nioslam do niej rudaska, to Maluszek szedl za nami, a jak zagladal do sasiadki przez szyby ogrodu zimowego, co z nim robimy...
Ostatecznie kotek znalazl super domek.
Natomiast w zeszlym roku przyprowadzil do "stolowki" innego mlodzienca, ktory juz zostal u nas na dzialkach. Wykastrowalam, zaprzyjaznil sie z Maluszkiem i Basią, choc jak dorosl, to Maluszek mial juz go troche dosyc - chcial ciagle sie bawic z Maluszkiem w zapasy. Dobrze, ze Czarus (tak go nazwalam) pojawil sie, bo Basia zostalaby calkiem osamotniona
Pare lat temu stracila juz jednego przyjaciela (znalazlam go martwego w krzakach - sekcja wykazala, ze zmarl na serce
), a teraz Maluszka
Ta trojka trzymala sie razem. To byly jedne z 1-szych kotkow wolnobytujacych, ktore nagle pojawily sie u nas na dzialkach i zostaly
Niestety, w tamtym czasie na osiedlu zaginelo bez sladu wiele kotow