Strasznie sie teraz zdenerwowalam. Dostalam telefon od wetki, ktora twierdzi, ze nie mozna bylo juz czekac z operacją, bo bardzo wysoko wdala sie martwica (powyzej tych 2 kregow, ktore musialy zostac) i ten ogon byl juz w rozkladzie
Powiedziala wprost, ze jest bardzo zle i ze nie wiadomo czy bedzie sie goic
Podobno jak rano weszla do gabinetu to czuc bylo brzydki zapach - ciekawe, ze przed poludniem jak z nia rozmawialam, nic o tym nie wspomniala
Poza tym, wczesniej mowila, ze sie wysiusial, wczoraj tez sama widzialam nasiusiane w kuwetce, a teraz mowi, ze sika pod siebie... a najgorsze jest to, ze podobno w trakcie operacji, jak byl pod narkozą, to caly czas mocz wyciekal
Ma zostac w szpitaliku i juz mi zapowiedziano, ze nie bede mogla go odwiedzac, bo jest na intesywnej terapi itd... Zawsze jak mialam jakiegos kota w szpitaliku (w innych lecznicach) po powaznych zabiegach/operacjach nigdy nie bylo problemu z odwiedzinami i tylko dzieki temu te koty zyją, bo bylo z nimi naprawde zle.
Natomiast Maluszek nigdy nie jadl, jak byl w szpitalu. Przyjezdzalam i z reki go karmilam, najchetniej jadl swoje ulubione surowe poledwiczki z kurczaka. Specjalnie dla niego mielilam albo kroilam na drobne kawaleczki i przynosilam.
Nie lubie czegos takiego. Nie lubie jak czegos nie widze. Czy jak bym poszla z prywatnym kotem, to tez by mnie tak potraktowano? Zawsze jest tak, ze wet pokazuje rane, szwy, czasem tlumaczy na czym zabieg polegal (jesli jest jakis bardziej skomplikowany) i praktycznie zawsze prywatnego zwierzaka odbieram, a nie zostawiam w szpitalu! To nie jest tak, ze nie ma miejsca dla tego kota, ja moglabym odebrac go w kazdej chwili. Widzialabym w jakim jest stanie, czy siusia i jak siusia, czy je. Ten kotek zawsze u nas, pomimo, ze w klatce odżywal, zaczynal jesc.
On od poniedzialku do dzisiaj wlasciwie tylko u nich siedzial, wczoraj nie zmieniono mu opatrunku, nie obejrzano jak ta rana wyglada - tylko tyle, ze dostawal kroplowke, ale jak dlugo ten kot pociagnie na samej kroplowce i aminokwasach?
Teraz tez pewnie posiedzi tam sam przez kilka dni, po kilku dniach obejrzą jak to wyglada i pewnie uslysze, ze sie nie goi... siedziec w klatce to on moze u mnie, przynajmniej wiem, ze bylby zaopiekowany, wiedzialabym jak sie zachowuje, jak sie zalatwia, przypilnowalabym, zeby jadl. Na pewno o wiele mniej by sie stresowal, szybciej doszedlby do siebie. Zawsze moglabym podjechac z nim do lecznicy. A tam? Kiedy te wetki maja czas, zeby sie nim zajac, poobserwowac, zachecic do jedzenia? Kolejki sa straszne, a przeciez nie tylko tego jednego kota maja w szpitaliku. Jestem zniesmaczona takim potraktowaniem. Chcialam tam dzisiaj pojechac, na spokojnie porozmawiac, zobaczyc kota. Wyraznie powiedziano mi, ze nie mam po co dzisiaj przyjezdzac. Jak chce, to jutro moge podrzucic jedzenie, jednak do kota mnie nie wpuszczą, a kontaktowac bedziemy sie przez telefon. Pierwszy raz (i chyba ostatni) tam kota zawiozlam
Oby tylko ten Maly byl na tyle silny, zeby z tego wyszedl, zeby mu sie to goilo
Ja tego kota traktuje jak swojego i tak samo sie o niego martwie
Tak sobie teraz mysle, ze moze to w kuwecie, to byla woda wylana, a nie siuski?
Wetki mialy Ornipural, wiec podobno mu go podaly.
Dzisiaj w ogole nie zasne przez to wszystko, jestem cala roztrzesiona
ASK@ pisze:Tutaj dziewczyny mądrzejsze niż nie jeden wet. Mój z szacunkiem do tej wiedzy podchodzi. Nigdy nie lekceważy.
Zazdroszcze, ja wielokrotnie spotkalam sie z bardzo ironicznym tonem odpowiedzi (od roznych wetow), ze pewnie pani sie na forach/w internecie naczytala.
Teraz, jak sugeruje wetkom, co moze warto podac, to uslyszalam, ze one wiedza co mają podawac
Mialam fajną wetkę, ale wyjechala do Anglii nad czym bardzo ubolewam