» Pon lip 21, 2014 8:09
MIAUCZĄCY KOT I DUŻE PSY - CZY JEST NA SALI BEHAWIORYSTA?
Witam Was, piszę tutaj ponieważ jestem już tak bezsilna, że nie wiem co robić. Tekst może być trochę długi, jednak bardzo chcę nakreślić sytuację najlepiej jak potrafię. Chociaż pewnie sporo osób będzie mnie oceniać po tym, co tutaj napiszę.
Mojego kota przygarnęłam ponad 4 lata temu. Był małą kuleczką, zbyt szybko odebraną swojej mamie. Urodził się na wsi jako jedynak. Chociaż mieszkałam wtedy w wynajmowanym mieszkaniu studenckim z innymi współlokatorami - postanowiłam go przygarnąć. Uratowałam go przed utopieniem, bo taki los przewidzieli dla niego właściciele kotki.
Od początku zmagał się z chorobą sierocą, chociaż pomimo tego był niesamowicie wesołym i mądrym kotkiem. Długo próbowałam oduczyć go ssania ogona, który praktykował po każdych pieszczotach. Ssał ogon do tego stopnia, że końcówka stała się całkowicie łysa i czasem aż krwawiła. Udało się, po roku całkowicie wyleczył się z tego nawyku.
W międzyczasie przeprowadziłam się z studenckiego mieszkania (w którym mieszkaliśmy we zwórkę) do kawalerki o powierzchni 26 metrów kwadratowych, w której zamieszkałam ja, mój ówczesny chłopak i Kociak. Kociak, wyleczony już z ssania ogona został wykastrowany i nie było z nim żadnych problemów. Zero problemów związanych z przeprowadzką, już praktycznie tego samego dnia w którym wnieśliśmy go do mieszkania zachowywał się jak u siebie.
Jako że oboje wracaliśmy do domu raczej w okolicach 16, a Kociak po sterylizacji zaczął trochę tyć, postanowiliśmy sprawić mu przyjaciela. Tak też zrobiliśmy, przygarniając kolejnego kota. Kociak zaakceptował Nowego bez najmniejszego problemu, już po kilku dniach spały razem zwinięte w kuleczki. Ten stan (rok) trwał aż do momentu, w którym rozstałam się z moim chłopakiem. Ja zostałam w mieszkaniu z Kociakiem, mój były chłopak zabrał Nowego do siebie. Kociak nie sprawiał wrażenia smutnego z powodu rozstania z Nowym. W sumie spłynęło to po nim jak po kaczce. Żadnej zmiany w zachowaniu nie zaobserwowałam, dalej był "gadatliwy", wesoły i niesamowicie otwarty do ludzi. Poznałam nowego mężczyznę i on zagościł na dobre w moim życiu. Jest on istotnym elementem całej sytuacji, ponieważ Kociak niesamowicie go pokochał. Nie darzył aż taką miłością mojego byłego, pomimo że tamten był z nim aż trzy lata.
Ja, mój TŻ oraz Kociak mieszkaliśmy w kawalerce jeszcze do grudnia zeszłego roku. Przyszedł czas kończenia studiów i czas wyprowadzki do domu rodzinnego. Oczywiście z Kociakiem. Dodam, że Kociak w moim domu rodzinnym bywał średnio kilka razy w miesiącu (nawet z Nowym tu pomieszkiwał) w wakacje i święta spędzał tutaj tygodnie a nawet miesiące. Bardzo lubił tutaj przyjeżdżać.
I właśnie mniej więcej w tym momencie zaczyna się problem. A dokładnie kilka miesięcy po przeprowadzce na stałe do mojego rodzinnego domu. Po około dwóch miesiącach stał się nie do wytrzymania.
Nakreślę sytuację - w moim domu mieszkają od lat dwa psy. Dwa naprawdę wielkie psy, które nigdy nie miały styczności z kotem. Mój pokój znajduje się na piętrze, psy tutaj nie przebywają (jeden nie wchodzi na górę w ogóle, drugi tylko okazjonalnie). Jako że schody są otwarte i na dole są psy, zwłaszcza jeden, Biały - który z dużą pewnością mógłby zrobić krzywdę Kociakowi - Kociak jest u mnie w pokoju na stałe. W pokoju o powierzchni 34 metrów kwadratowych, większym od kawalerki. Ma tutaj dwa poziomy do biegania i wspinania się (belki poziome i pionowe) po prostu dużo lepsze warunki niż w kawalerce. Jednak od lutego to mu nie wystarcza. Jego największym problemem jest ciągła chęć wyjścia poza pokój, gdzie nigdy wcześniej (w kawalerce czy pierwszym mieszkaniu) takiej potrzeby nie miał. Potrafi godzinami stać pod drzwiami i miauczeć. Bez przerwy, non stop. Moje każde wyjście do toalety nawet na dwie minuty kończy się jego miauczenie (o ile nie śpi, nie je lub nie korzysta z kuwety). To samo z wyjściem do kuchni czy gdziekolwiek po cokolwiek. Ostatnio doszły nocne miauczenia. Nie daje mi spać w ogóle, budzi mnie kilka razy w ciągu nocy miauczeniem i drapaniem w drzwi. Budzi nie tylko mnie bo i cały dom. W ładną pogodę wypuszczam go na balkon gdzie przesiaduje sobie ile tylko chce, wygrzewa się na słonku. Może spędzić tam nawet i cały dzień, ale i tka jak wróci do pokoju będzie miauczał pod drzwiami.
Nie daje mi spać, ciągle kłócę się z bratem który już nie może, podobnie jak ja, znieść ciągłego miauczenia. To doprowadza mnie do szału. Próbowałam już robić co mogłam. Ale nie jestem w stanie mu dać tego, czego chce. Nie mogę go wypuścić bo zbiegnie na dół prosto na psy. Nie jestem w stanie zablokować otwartych schodów. Jedyne co mogę mu dać to duży pokój i wyjścia na balkon ewentualne wypuszczanie go po domu podczas nieobecności psów. Jednak dla niego to ciągle za mało!
Nie jestem w stanie mu dogodzić. A on sam nie jest w stanie nie doprowadzać mnie do szału. Już nie wiem co robić, jestem wymęczona psychicznie, jestem ciągle podminowana. Upominam go kilkaset razy dziennie. Po prostu mam dość.
Mam dość do tego stopnia, że myślę o oddaniu go komuś, kto może mu zapewnić to, czego nie mogę ja. I wtedy płaczę, bo nie chcę tego robić. Ale już nie mam po prostu sił ani pomysłów. Czasem go nienawidzę. Naprawdę nienawidzę. Są momenty że nie potrafię na niego spojrzeć a sam dźwięk jego imienia mnie całkowicie rozstraja i wpędza w gniew. Czasem, jak leżymy na łóżku razem i przytulamy się z Kociakiem, jest cudownie. Żeby chwilę później znów rozpoczął swój koncert.
To samo jest, gdy mój TŻ przyjeżdża i wyjdzie do toalety lub do mojego brata porozmawiać. Wtedy pomimo mojej obecności w pokoju - kot miauczy bez ustanku.
Nie mogę nigdzie wyjechać, bo problem się nasila. Wtedy potrafi miauczeć 24h na dobę. Nie mogę wrócić późno do domu, bo cały dom nie może spać. Jedynie gdy jestem w pokoju, jestem w stanie go uciszyć. Czuję się całkowicie przytłoczona sytuacją. Jestem praktycznie uwiązana do jednego pomieszczenia - mojego pokoju, żeby tylko inni mogli żyć spokojnie we własnym domu.
Oczywiście otwarcie drzwi rozwiązuje problem. Wtedy Kociak zajmuje się sam sobą i ma mnie czy innych domowników głęboko w poważaniu. Jemu nie chodzi o żadną tęsknotę, tylko o głupie drzwi, które chce, żeby były otwarte. Ja nie mogę mu tego zapewnić.
Ostatnie rozwiązanie jakie przychodzi mi do głowy, to kocie feromony. Może to coś da, nie wiem. Jest to dla mnie ostatnia deska ratunku.
W przeciwnym razie, będą musiała go oddać. Nawet nie wiem jak, gdzie i tym bardziej komu. Łamie mi to serce, ale nie potrafię znaleźć rozwiązania. Płaczę na samą myśl o tym. Kociak jest niesamowicie inteligentny. Bardzo przyjacielski, akceptuje inne koty i nawet psy! Nie ma w sobie ani trochę agresji. Ale ja już nie mam sił do mojego kota... mam wrażenie że wszystkie jego dobre cechy przykryte zostały przez to potworne miauczenie.
Ostatnio edytowano Pon lip 21, 2014 20:00 przez
krulewna, łącznie edytowano 2 razy