dnia 18 grudnia dzwoni do mnie mój 12letni braciszek, że znalazł małego kotka, że mu zimno i piszczy i nie może go tak zostawić (moja krew), więc pojechałam, kotka zabrałam. Strasznie, przerażająco piszczał, a wręcz wył. Pojechaliśmy do weta, kotek miał silną hipotermię 33 stopnie, biegunki (od pasa w dół był cały ubabrany we własnej kupie, że powypadała mu sierść do gołej skóry na nogach), ważył 1kg, zapchlony. Wet powiedział, że nie obiecuje, że on przeżyje.
Kotka zamknęłam w łazience ( w pustym mieszkaniu taty, szykowanym na wynajem), włączyłam mu grzejnik elektryczny na całą parę i tak się wygrzewał, miał apetyt, jeździłam do niego co 6 godzin podać antybiotyk.
24 grudnia byliśmy u doktora ostatni raz- kotek ocalony, jednak dalej osłabiony, dalej miał się wygrzewać.
29 grudnia mój szanowny tato przybył do mieszkania grzejnik zabrał (bo ciągnie prąd a on zgłosił mieszkanie jako niezamieszkałe- takie tłumaczenie), oznajmił również, że kot ma do jutra zniknąć bo przyjedzie babka oglądać mieszkanie i ma tu nie śmierdzieć kotem ( kot robił pod siebie, bo nawet nie miał siły chodzić, ja mu zmieniałam kocyki), jak nie zniknie to go wyrzuci. Mama powiedziała, że nie mogę go tu przywieźć zapchlonego (mam w domu 6 kotów, niedawno w starym mieszkaniu miałam silną inwazje pchieł z którą nie mogliśmy sobie poradzić- i zapchlony kot zasiał postrach), kazała mi wypryskać go Fiprexem, co też zrobiłam, kotek był już o wiele żywszy i szczęśliwy. Wzięłam go do siebie. Pierwszą noc spędził w ciepłej łazience. Na drugi dzień wzięłam go do siebie do pokoju, chodził zwiedzał, bawił się myszką, cieszył się z towarzystwa kotów, ćwierkał do nich łasił się, pożerał mokrą karmę, jajko na twardo, załatwiał się już nawet do kuwety.
Rano, gdy się obudziłam zobaczyłam, że powywalał ziemię z kwiatka bawił się przy nim i wspinał się na niego. Ja durna nie pomyślałam, że może obgryźć liście i się zatruć:(( NIE WIEM CZY ON PODGRYZŁ TEGO KWIATKA moje koty nic sobie nie robią z tego kwiata, kiedyś tam któryś ugryzł sraczkę miał rzygnął i mu przeszło.. No i na drugi dzień na śniadanie dostał jajo na twardo- miał apetyt zjadł wszystko ale dosłownie za kilka chwil kotek dostał biegunki (bardzo jasna, bardzo lejąca prawie jak woda, i robił dosłownie co chwilę). Po 6 godzinach kot zwymiotował kawałki tego jajka! Następnego dnia byliśmy już u doktora, dostał leki, kazał podawać gotowanego kurczaka. Po powrocie do domu zwymiotował pastę odrobaczającą, nie chciał jeść, cały czas spał, obsrał wszystko dookoła:(
Następnego dnia- doktor zdziwił, się że leki kotu nie pomogły, dostał kroplówkę + zylexis + jeszcze jakieś tam leki, antybiotyk.Przespał cały dzień, dalej nie chciał jeść, siusiał, nie robił kupki, nie wymiotował.
Dzisiaj w drodze do weta kotek narobił wodnistą maź ze śluzem, bo już tego nawet kupą nie można nazwać, doktor się przeraził, znów dostał kroplówkę+ glukuzę+ witaminy i minerały do kroplówki, wet mówi że nie może obiecać że kot przeżyje:(
W drodze do domu już się poryczałam

NIE WIEM co to spowodowało czy możliwe, że zatrułam go FIPREXEM? Może kot nie był na tyle silny? Z drugiej strony nie wydaje mi się, że przedawkowałam, już nie raz koty tym pryskałam i było dobrze:(
Nie przyłapałam go też centralnie na jedzeniu tej draceny, ale doktor powiedział, że wystarczyło że nadgryzie.
A może to i to?
Dziś wieczorem już był trochę żywszy, mruczał,miauczał, prał łapkami, dawał "kocie buziaki", nawet chodzić chciał, wyczesałam mu troszkę sierść z nóg i ogona (cały czas mu wypada, ma takie odparzenia po kupie) to się położył na pleckach i brzuszek wystawił



Jutro znowu jedziemy na kroplówkę, będziemy walczyć.
Proszę tylko niech ktoś podpowie co mogło być przyczyną tego zatrucia, czy to ta dracena, czy ten cholerny fiprex czy może jedno i drugie:( i czy kotek ma szansę z tego wyjść

I jeszcze jedno pytanie, czy wie ktoś może jakie związki toksyczne szkodliwe dla kota znajdują się w 'dracena marginata'?