Blondasa kojarzę tak jakoś od zimy 2010/2011. A to biegał po parkingu oblewając kola od samochodów, a to robił maślane oczy do Maszy (wtedy jeszcze czyjejś domowej kotki, która po paru miesiącach w zaawansowanej ciąży jako bezdomna wylądowała u mnie w kuchni), a to pogonił jakiegoś kocura. Od czasu gdy rok temu na osiedlu pojawiła się Śnieżka z kociakami widuję go regularnie. Po wyadoptowaniu Śnieżki i maluchów Blondas pozostał jedynym stałym bywalcem kociej stołówki. Niby nieźle sobie radzi (w krzakach obok "stołówki" jest ocieplana budka z Koterii, w pobliskiej stuletniej kamienicy dostępne dla kotów piwnice), ale Blondas nie dawał rady z pasożytami. Podanie na kark wiosną Advocata i smarowanie zmienionej skóry antybiotykiem na niewiele się zdało, kocurek ciągle rozdrapywał sobie rany za uszami. Nie było innej rady - na początku sierpnia Blondas odwiedził lecznicę. Zrobiłam mu wtedy kilka zdjęć:
Kocurek w rzeczywistości wygląda lepiej (zdjęcia były robione po aplikacji maści, Blondas był trochę wystraszony całą sytuacją), waży prawie 5 kg, co chyba jest niezłym wynikiem jak na kota wolno żyjącego. Największy problem był z przetrzymaniem go od chwili złapania do otwarcia lecznicy - obudził chyba pół osiedla, bo on jest strasznie gadatliwy. Poza tym był bardzo dzielny. Dostał oridermyl i advocat'a oraz antybiotyk o przedłużonym działaniu (prócz ran na skórze ma lekki stan zapalny dziąseł, jednego kła brak, drugi - ułamany). Wrócił na podwórko.Z aplikacją oridermylu było różnie, bo Blondas trochę nas (sąsiadki i mnie) unikał, więc nie udawało się codziennie. Na szczęście Advocat działa cały czas. No i antybiotyk też. Rany ładnie się pogoiły, został jeszcze strup za prawym uchem. Jesteśmy wstępnie umówione na początek września na kastrację w naszej lecznicy. Mamy go przywieźć w przeddzień (żeby była pewność że do zabiegu będzie na czczo), no i potem trzeba będzie go na kilka dni umieścić w hoteliku. Trzeba się tylko upewnić, czy nie jest wykastrowany (ma jajka ale jakieś takie małe, niby obsikuje wszystko wokoło, ale w ostatnich latach nie było żadnych maluchów z rudym), szkoda nie przyszło mi to wcześniej do głowy i nie poprosiłam o sprawdzenie naszej wetki. Tak czy inaczej czeka go wycieczka do weta na kontrolę i czyszczenie uszu.
Ostatnio jedna z pań kibicujących nam w opiece nad osiedlowymi kotami powiedziała, że wydaje się jej iż Blondas ma dom. Czy to możliwe żeby domowy kot był w takim stanie? On czeka w "stołówce" już od 5-tej rano, cichutkim miauczeniem daje znać, że jest. Ostatnio widziałam go poza osiedlem, nad kanałkiem płynącym wzdłuż szosy, inna sąsiadka spotkała go na drugim końcu osiedla późnym wieczorem. Jeśli go nie leczą, nie karmią (albo niewystarczająco) to co to za dom? W każdym razie postaram się czegoś więcej dowiedzieć na ten temat.
Blonads jest bardzo fajnym kotem, łagodnym, gadatliwym i strzelającym baranki. Jak myślicie - czy on miałby szansę na prawdziwy dom?