Moja "przygoda" z kotem Feliksem

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pt lip 19, 2013 15:34 Moja "przygoda" z kotem Feliksem

Witam wszystkich kociarzy i proszę o wyrozumiałość gdyż jestem nowa i pierwszy raz tu coś piszę :) Także jeżeli wątek jest w złym dziale - proszę o przeniesienie i zrozumienie :)

Może przejdę już do tematu głównego - mojego kota. Feliks jest ze mną już od grudnia. Historia jego taka - ktoś zawiesił mojego mężczyznę w reklamówce na drzwiach kiedy miał zaledwie 3 tygodnie. Dobrze, że trafił na drzwi Pani z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Dostałam telefon w sprawie pilnego domu tymczasowego i nie mogłam odmówić, no jeszcze w święta... Szczególnie, że niecały miesiąc wcześniej odszedł mój ukochany Cycu :( Stało się jak się stało - Ja się zakochałam a Feliks się zadomowił i został na stałe mimo postanowień, że kota już w domu nie będzie (Wiem, głupie postanowienie, ale byłam w żałobie).
Feliksa pokochali wszyscy domownicy, włącznie z Pchełką - moją kundelką, która jest do tego stopnia kotolubna, że po odejściu Cyca wpadła w psią depresję. Nie chciała jeść, nie ruszała się ze swojego fotela, nie reagowała na nic.
Z początku pociechy zachowywały wobec siebie dystans, ostatecznie pokochały się miłością platoniczną a Feliks woli sypiać z Pchełką niż ze mną :(
Przejdę jednak do sedna - nadszedł lipiec, czas umówionej kastracji Feliksa. Zabieg przebiegł pomyślnie, na następny dzień kot już zachowywał się normalnie.
W sobotę pojechałam z kotem na zastrzyk. Feliks strasznie boi się nowych ludzi, a weta w szczególności. Tuż po podaniu kotu antybiotyku chciałam zapiąć szeleczki i ruszać do auta. Feliks upatrzył sobie jednak, że drzwi się otwierają - ktoś wchodził, i uciekł przez ledwo uchylone drzwi:(
Ja za nim, jednak nie szło dogonić wystraszonego kota. Uciekł do parku, na drzewo. Na najwyższe drzewo w parku. O jaka była moja rozpacz gdy zobaczyłam go tam na samym szczycie. Pierwsza myśl - straż pożarna. Na moje prośby żeby przyjechali pomóc Pani dyspozytorka odpowiedziała gromkim śmiechem - "bo oni już się nie zajmują kotami na drzewach". Mam zadzwonić do straży miejskiej. Telefon do straży miejskiej - "oni nie mają jak pomóc, nie mają wyciągu, jakim dysponuje tylko straż pożarna, ewentualnie elektrycy".
Dzwonię więc do elektryków - "Pani, w sobotę nie mamy wyciągu czynnego, nie ma opcji żebyśmy przyjechali".
Dochodziła godzina 16 a moja nadzieja słabła z każda chwilą... No ale musiałam coś zrobić, nie zostawiłabym tam Feliksa, jak ja bym miała spokojnie iść spać? Dzwonię więc do Pani z Animalsu, opowiedziałam całą historię a ona w swoim imieniu obiecała zadzwonić do straży pożarnej. Chwilę później otrzymałam telefon ze straży - Pani dyspozytorka z mordą na mnie, że jak to tak o jednego kota poruszyłam całe miasto, że ona by się w ogóle komendantowi wstydziła zawracać głowy. Powiedziałam niesympatycznej kobiecie, że jeżeli będzie trzeba to poruszę jeszcze okolice miasta. Jak obiecałam, tak zrobiłam. No może trochę przesadziłam, ale zadzwoniłam do straży w Warszawie, co by dowiedzieć się, czy obowiązkiem straży jest pomoc w takich sytuacjach. Tym razem spotkałam się z niezwykłą uprzejmością - strażak z Warszawy opowiedział mi o całym kodeksie - mają zapisane, że muszą reagować w "nietypowych zachowaniach zwierząt", że jak dostaną wezwanie to muszą jechać a oni sami w Warszawie jeżdżą 20 razy na tydzień do takich przypadków. Obiecał zadzwonić do jednostki w Ostrowcu i wszystko wyjaśnić. Czas jednak cały czas uciekał a Feliks cały czas był na czubku tegoż nieszczęsnego drzewa. Na szczęście oddzwonił do mnie Pan ze straży miejskiej mówiąc, że zna człowieka, który zajmuje się zdejmowaniem gniazd os z drzew i że owy Pan obiecał podjechać na teren parku. Po kolejnej godzinie zjawił się Pan fachowiec. Ocenił wysokość drzewa na 20m :O. A miał tylko drabinę... Nie jest kaskaderem, to zrozumiałe, że nie będzie się tam wspinał po gałęziach. Znalazł jednak w swoim wizytowniku kontakt do prywatnej firmy, która ma wyciąg wysoki na 20m. Oczywiście koszta muszę pokryć ja, więc pyta czy jestem zainteresowana. Oczywiście byłam. Po kolejnej godzinie podjechali Panowie z wyciągiem. W międzyczasie minęła 18 i brama parku musiała zostać zamknięta. Nie ma przeproś, Pan ochroniarz strasznie niesympatyczny. Wlazłam tam jednak przez płot, przywołałam ochroniarza i jakoś dał się namówić na otwarcie bramy. Wyciąg wjechał na teren parku, ale mnie Pan ochroniarz nie wpuści, bo dramatyzuje. Musiałam więc przez płot, bo w razie czego kto za kotem poleci...
Wyciąg ustawiony, łapy rozłożone, całe szczęście bo ziemia w parku miękka, myślałam, że ta konstrukcja nie da rady.
Pan od zdejmowania gniazd zapięty w pasy, wlazł na wyciąg i zaczyna się. Ludzi w tym czasie pod płotem zebrało się milion, wiadomo. I wszyscy z pytaniami czy ten kot rasowy. Odpowiadam - tak, rasa europejska. Czy to, że kot to zwykły dachowiec to znaczy, że mam go tam zostawić?:/
Wyciąg wysunięty już na całą możliwą wysokość a tu bum, niespodzianka. Brakuje jeszcze około 3-5m...
Pan więc urwał długą gałąź i szturcha mojego Feliksa. W pewnym momencie widzę jak kotek chwieję się łapach i spada... Całe szczęście, że podłoże w parku z samych liści i błota i że kot o żadne gałęzie po drodze się nie poobijał. Odwrociło się biedactwo w locie i spadło na 4 łapy. I co teraz? Ucieka. Na następne drzewo(I co jakbym stała za bramą?). A ja za nim, tym razem kotek wymęczony, więc udało mi się dogonić i złapać na wysokości wyciągniętych rąk.
Feliks był okrutnie przerażony. Zapłaciłam więc Panu od gniazd, Panom od wyciągu i od razu dzwonię do mojego weta. Umówiliśmy się o 20 w lecznicy, gdyż sam musiał dojechać, bo czynne było do 15. Ku mojej uciesze po badaniu zapytał - "Co Pani chce od tego kota?". Powiedział, że wszystko jest w porządku i w razie czego mogę dzwonić o każdej porze. Pojechaliśmy więc z Felkiem do domu. Zachowywał się bidulek jakby nie wiedział gdzie jest. Na ratunek przyszła pchełka, obcałowała kotka od łba po same łapki i poszli razem spać. Dziś już zachowuje się normalnie, na szczęście nie chce już wychodzić na dwór.
Jedynym problemem jest koci kaszel(?), który pojawił się wczoraj. Feliks kaszle jakby coś stało mu w gardle a zaraz po ataku jest już w zupełności sobą- przytula się, mruczy. Czy to możliwe, że podczas czterogodzinnego pobytu na czubku drzewa, gdzie dość mocno wiało, kotek się przeziębił ?
Boje się, że te coś gorszego. Czy ktoś z Was, moi mili miał do czynienia z kaszlem u swojego pupila ? Jak to wygląda ? I jak wygląda leczenie ?
Jutro oczywiście lecimy z Feliksem do weterynarza, muszę czekać na wypłatę, gdyż poprzednia jakoś się rozpłynęła. (wyciąg, Pan od gniazd, kastracja i oczywiście najdroższe karmy, przysmaki i nowe zabawki, żeby Feliksa pocieszyć). :)

Miło mi, jeśli ktoś do tego momentu dotrwał i proszę o odpowiedzi :)
Pozdrawiamy, Kasia i Feliks.

P.S Podczas całej akcji miałam jeszcze jakieś 5 telefonów od dyspozytorki ze straży pożarnej. Jakie to ona będzie miała w pracy problemy, jaki to mam tupet i jak w ogóle śmiałam...

Obrazek A o to moje kochanie we własnej osobie, teraz już jest spooro większy :) Wrzucę później jak będziecie chcieli aktualne foto.

Żeberko

 
Posty: 1
Od: Pt lip 19, 2013 13:45
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 19, 2013 18:45 Re:

Witaj :) Oczywiście, że prosimy o aktualne fotki :D
U mojej gromadki czasem występuje kaszel przy kocim katarze. Ale wtedy Twojemu kotu powinno dolegać kilka innych rzeczy, np. wydzielina z nosa i oczu, mniejszy apetyt itp. Cóż... Najlepiej wet Ci powie. Ale będzie dobrze. :ok:
kicikicimiauhau
 

Post » Pt lip 19, 2013 19:34 Re: Moja "przygoda" z kotem Feliksem

Feliks, ale podniosłeś adrenalinę.
Mój uczeń też opowiadał o akcji sciągania kotki z drzewa, tylko jak przyjechała straz pożarna, to ona sie tak przestraszyła,że sama zeszła w momencie rozkladania drabiny.

Kaszel - może gardło podrażnione, bo długo siedział przerażony, w stresie też suchość potrafi dokuczyć. przeziebienie tez mozliwe.
Obrazek Obrazek

Thorkatt

 
Posty: 17122
Od: Czw sty 04, 2007 23:29
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt lip 19, 2013 19:36 Re: Moja "przygoda" z kotem Feliksem

Wpraszam się

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt lip 19, 2013 23:38 Re: Moja "przygoda" z kotem Feliksem

Matko historia jak z filmu normalnie... Podziwiam cię kobieto za tą akcję, choć pewnie jakby mój kot gdzieś utknął tez poruszyłabym niebo i ziemię by mu pomóc!
I czekamy na kolejne fotki
Obrazek

Patikujek

 
Posty: 787
Od: Czw kwi 05, 2007 21:09
Lokalizacja: Zabrze :)





Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Bestol, luty-1 i 419 gości