Ciężko coś pisać, ciężko świergotać...
Tak w skrócie tylko i fotkę jakąś wrzucę. Trudno uwierzyć, świat turla się dalej...
Byłam wczoraj z wizytą u Justynki, która zgodziła się przygarnąć
koteczkę po wypadku z maluszkiem.
Dla przypomnienia: do czyjegoś garażu przybłąkała się koteczka w ciąży po wypadku i tam urodziła. Trzy kocięta martwe i jedno żywe. Kobieta nie chciała opiekować się kotką, kicia trafiła do lecznicy, została zoperowana, podano jej takie leki i znieczulenie, żeby jak najmniej zaszkodziły maleństwu. Justynka dała im dt. Mały cosiek pięknie rośnie. Okazał się być dziewczynką, ma na imię Zuzia. 7 września skończyła trzy miesiące.
Po mamusi nie widać śladu przejść, nóżka i miednica pięknie się wygoiły. Śmiga, jak mały śmigacz, czasem tylko utyka. Ma na imię Lusia. Obydwie szukają domków.
Zdjęcia dziewczynek:
Florek przez całą noc siedział mi na głowie i szukał pchełek. Zgarnięty, wracał jak bumerang, bo wszak należy dokończyć dzieło rozpoczęte. Rozgarniał mi włosy łapkami i skubał, skubał podwójnymi ząbeczkami (właśnie je zmienia) z samozaparciem i wielkim poświęceniem
Znowu oczko przymyka, znowu jest piratem. Co jest z tymi dziećmi, że ich wyleczyć nie można? W tygodniu widziałam Desi/Matyldę szykowała się do sterylki (w piątek była). Oczka też popsute wciąż i wciąż...
Taki mały kotecek, a jaki zaradny