Duża fabryka, dużo kotów - potrzebujemy pomocy dla Ślepaczka

Jest w Poznaniu taki zakład, pewnie całkiem znany - STOMIL. Mieści się na obrzeżach miasta, rzadko kto tam zagląda, bo ów moloch jest ogrodzony, strzeżony i poza pracownikami właściwie nikt nie ma tam wstępu.
I oczywiście są tam koty.
Ile? Trudno powiedzieć - na pewno nie mniej niż 35, pewnie ponad 40, ale szacunki zależą od tego z kim się rozmawia. Koty są podzielone na 4 mniejsze stadka, z czego widziałyśmy z Hollis (z którą byłam tam na przełomie listopada i grudnia) trzy z nich, bo czwarte urzęduje podobno w jednej z hal fabrycznych, nie na zewnątrz, jak reszta. A że byłyśmy tam po godzinach pracy zakładu, to już się do tych halowych kotów nie dostałyśmy.
Władze fabryki początkowo wydawały się przychylne pomysłowi wysterylizowania całej tej kociej ekipy, ale im dalej w las, tym więcej drzew i każda kolejna rozmowa z Panami Dyrektorami Różnego Szczebla jest trudniejsza. Ostatnio dowiedziałam się np. że pan prezes uważa, że tych kotów jest za dużo i jak już je połapiemy, to mamy ich już tam nie przywozić z powrotem
Mhm, jasne. Poza tym mam sobie nie myśleć, że tak będę mogła wjeżdżać na teren, jak mi się podoba (dodam, że się zapowiadam telefonicznie i grzecznie pytam, czy tego i tego dnia można się pojawić). I jeszcze mam skonsultować to całe łapanie z opiekunami kotów z fabryki. Ok, skonsultowałam. Zgoda jest. Po czym dowiedziałam się od jednej z karmicielek, że pan kierownik wykonał telefon sprawdzający, czy mu aby nie nakłamałam i spytał panią karmicielkę, czy ona się zgadza na tę całą akcję, na co mu pani karmicielka rezolutnie odpowiedziała, że chyba oszalał że ją o takie rzeczy pyta, tak jakby to były jej prywatne koty
Po czym dosadnie panu kierownikowi wytłumaczyła, że ma nie wydziwiać, nie robić problemów i się cieszyć, że ktoś chce pomóc w opanowaniu sytuacji. Na jak długo wystarczy ten komunikat, zobaczymy.
A propos karmicieli - są. Jest pani Basia - opiekująca się stadkiem nas stawem. Karmi koty głównie tym, co zostanie z pracowniczego cateringu. Na zdjęciach będzie widać, co jest w menu. Głównie ziemniaki z dodatkami, np. kapusty. Na w miarę przyzwoitą karmę dla kilkunastu kotów jej nie stać.







Koty ukrywają się gdzie bądź, nie mają żadnego stałego schronienia. Ten maluszek już nie żyje - zamarzł w Nowy Rok, bo nie znalazł kryjówki



I na koniec menu:


Jest też stadko mieszkające w kanałach pod fabryką. Panowie z fabryki, twierdzą, że kotom niczego nie brakuje, ale misek pełnych jeszcze tam nie widziałam. Widziałam za to opakowanie po serku homogenizowanym z resztkami tegoż oraz wodę. Wyglądają te koty, cóż, smutno






(wyżerka przyjechała z nami)
Podczas wizyty dowiedziałyśmy się, że część kotów ginie w tych kanałach, w których próbują się chować przed zimnem - klinują się i "zapychają rury", jak mi to wytłumaczyli panowie
Po czym opisali, jak wyciągali z takiej zatkanej rury napuchnięte od wody kocie zwłoki. Horror
I jest też stadko obok tokarni - nimi zajmuje się pan tokarz. Niektóre z tych kotów dają się głaskać. Mają się chyba relatywnie najlepiej.




Pod opieką tego pana, jest m.in. kot niewidomy - opiekował się nim od kociaka, małemu zaczęły ropieć oczy, pan przemywał mu je rumiankiem, i tak aż do momentu, aż kociak zupełnie stracił wzrok...

Taki sam los, czekałby z pewnością tego malca, którego zastałyśmy z Hollis w tokarni:


Po wysłuchaniu historii o tym, że na jego problemy z oczami, też na pewno pomoże rumianek, i że mały jest apatyczny, tylko dlatego że jest śpiący, a nie dlatego, że coś mu dolega, czarne toto zostało spontanicznie zapakowane do pudełka po piwie i powiezione przez całe miasto do weterynarza. Gdzie oczywiście dostało toto antybiotyki pod skórę i do oczu oraz kroplówę. A wszystko to na to zaspanie, ma się rozumieć
W ostatnią niedzielę, złapałyśmy w STOMILU, wspólnie z merka_85, pierwsze cztery koty - 2 kotki (w tym jedna 3-miesięczna) i 2 kocury. Ale to dopiero początek tej akcji. Będziemy tam musiały łapać jeszcze kilkanaście razy, żeby opanować sytuację, zanim posypią się maluchy. W tej chwili korzystamy z miejskich talonów na sterylizację, zobaczymy na jak długo ich wystarczy. Ale bardzo przydałoby się wsparcie: głównie w postaci karmy dla tych zwierzaków i pomocy w opłaceniu kosztów opieki weterynaryjnej. I pomoc przy ich transporcie - z fabryki do naszej kociej piwniczki, i stamtąd do weterynarzy. Gdyby ktokolwiek chciał nas wesprzeć w naszych działaniach w Stomilu, w jakikolwiek sposób, będziemy bardzo wdzięczne...
I oczywiście są tam koty.
Ile? Trudno powiedzieć - na pewno nie mniej niż 35, pewnie ponad 40, ale szacunki zależą od tego z kim się rozmawia. Koty są podzielone na 4 mniejsze stadka, z czego widziałyśmy z Hollis (z którą byłam tam na przełomie listopada i grudnia) trzy z nich, bo czwarte urzęduje podobno w jednej z hal fabrycznych, nie na zewnątrz, jak reszta. A że byłyśmy tam po godzinach pracy zakładu, to już się do tych halowych kotów nie dostałyśmy.
Władze fabryki początkowo wydawały się przychylne pomysłowi wysterylizowania całej tej kociej ekipy, ale im dalej w las, tym więcej drzew i każda kolejna rozmowa z Panami Dyrektorami Różnego Szczebla jest trudniejsza. Ostatnio dowiedziałam się np. że pan prezes uważa, że tych kotów jest za dużo i jak już je połapiemy, to mamy ich już tam nie przywozić z powrotem


A propos karmicieli - są. Jest pani Basia - opiekująca się stadkiem nas stawem. Karmi koty głównie tym, co zostanie z pracowniczego cateringu. Na zdjęciach będzie widać, co jest w menu. Głównie ziemniaki z dodatkami, np. kapusty. Na w miarę przyzwoitą karmę dla kilkunastu kotów jej nie stać.







Koty ukrywają się gdzie bądź, nie mają żadnego stałego schronienia. Ten maluszek już nie żyje - zamarzł w Nowy Rok, bo nie znalazł kryjówki




I na koniec menu:


Jest też stadko mieszkające w kanałach pod fabryką. Panowie z fabryki, twierdzą, że kotom niczego nie brakuje, ale misek pełnych jeszcze tam nie widziałam. Widziałam za to opakowanie po serku homogenizowanym z resztkami tegoż oraz wodę. Wyglądają te koty, cóż, smutno







(wyżerka przyjechała z nami)
Podczas wizyty dowiedziałyśmy się, że część kotów ginie w tych kanałach, w których próbują się chować przed zimnem - klinują się i "zapychają rury", jak mi to wytłumaczyli panowie


I jest też stadko obok tokarni - nimi zajmuje się pan tokarz. Niektóre z tych kotów dają się głaskać. Mają się chyba relatywnie najlepiej.




Pod opieką tego pana, jest m.in. kot niewidomy - opiekował się nim od kociaka, małemu zaczęły ropieć oczy, pan przemywał mu je rumiankiem, i tak aż do momentu, aż kociak zupełnie stracił wzrok...


Taki sam los, czekałby z pewnością tego malca, którego zastałyśmy z Hollis w tokarni:


Po wysłuchaniu historii o tym, że na jego problemy z oczami, też na pewno pomoże rumianek, i że mały jest apatyczny, tylko dlatego że jest śpiący, a nie dlatego, że coś mu dolega, czarne toto zostało spontanicznie zapakowane do pudełka po piwie i powiezione przez całe miasto do weterynarza. Gdzie oczywiście dostało toto antybiotyki pod skórę i do oczu oraz kroplówę. A wszystko to na to zaspanie, ma się rozumieć

W ostatnią niedzielę, złapałyśmy w STOMILU, wspólnie z merka_85, pierwsze cztery koty - 2 kotki (w tym jedna 3-miesięczna) i 2 kocury. Ale to dopiero początek tej akcji. Będziemy tam musiały łapać jeszcze kilkanaście razy, żeby opanować sytuację, zanim posypią się maluchy. W tej chwili korzystamy z miejskich talonów na sterylizację, zobaczymy na jak długo ich wystarczy. Ale bardzo przydałoby się wsparcie: głównie w postaci karmy dla tych zwierzaków i pomocy w opłaceniu kosztów opieki weterynaryjnej. I pomoc przy ich transporcie - z fabryki do naszej kociej piwniczki, i stamtąd do weterynarzy. Gdyby ktokolwiek chciał nas wesprzeć w naszych działaniach w Stomilu, w jakikolwiek sposób, będziemy bardzo wdzięczne...