kochani nie piszę gdyż przeżywam traumę....opiszę pokrótce
16.09 poszłam na parking wcześniej, gdyż chciałam iść do kościoła, patrzę idzie za mną kicia staruszka Lusia, która mieszkała w bloku obok parkingu, myślałam, że jest głodna, ale nie prowadzi mnie do klatki. Właścicielka 80 letnia staruszka mieszkała na 2 piętrze i nie raz otwierałam jej klatkę, gdy mnie prosiła i gwiżdżąc zachęcała ją do powrotu do domu. Tym razem patrzę klatka otwarta więc dzwonię, ale odebrał domofon jakiś młody chłopak więc idę na górę. Zachodzę pod drzwiami cały "ekwipunek" koci, czyli kuweta, miski, posłanie itp
No nic dzwonię do drzwi, przedstawiam się zgodnie z prawdą jako społeczny opiekun i pytam o co chodzi, i dowiaduje się, panią zabrała rodzina, mieszkanie wynajęte kotka na klatce, bo oni nie chcą alergia nie lubią itp... no cóż proszę o nr kuzynki staruszki która to mieszkanie wynajęła. Dzwonię dowiaduję się że ciocia mieszka u nich, kotka została bo nie dała się złapać itp Mówię że kotka chodzi po parkingu płacze itp na co ona że nie da rady złapać, więc oferuję pomoc w złapaniu. Zgadza się więc umawiamy się nazajutrz. Przyjeżdża z mężem busem. Idziemy szukać kotki. Sąsiedzi z góry widzą że jest w ogródku u jednego z sąsiadów, gdzie postawiałam domek dla bezdomnej Tygrysi. Wołam.Idzie. No i suma sumarum złapałam ją we własnej klatce bez szamotaniny, zagwizdałam i poszła na ręce. Kuzynka z piekła rodem mówi: ale nie oszukujmy się ona do domu nie wejdzie, mam kanapy za 10 tyś.
To ja mówię w takim razie ją wypuszczam i tu będzie na parkingu, karmię i tak 5 to jedna w to czy tamto, a domki stają styropianowe, więc nocować w ciepłym, też gdzie jest. Ale ona na to, że nie bo co sąsiedzi powiedzą, no i że ciocia płacze i że maja kotkę, i w garażu ma miejsce, a ta wychodziła, więc jakoś się razem zaklimatyzują. Zdenerwowałam się zaczęłam płakać, ale zadzwoniła ciocia i słyszałam jej głos, cieszyła się, że kotka przyjedzie, w końcu Lusię miała ok 15 lat. No i dałam domek nowy ze styropianu i trochę chrupek i 3 Felixy. Pojechali, obiecali zaraz się odezwać, aha kotka tak płakała w transporterze że mój kot Tofik przybiegł i zaczął przeraźliwie miauczeć. I potem zero kontaktu ani smsa ani telefonu, dopiero napisałam przed chemią 19.09 że źle się czuję i denerwuję się to oddzwoniła że wszystko ok, kotka jest itp Ucieszyłam się. Potem znowu cisza ponad tydzień, jak kicia i że proszę zwrócić transporter, w końcu znalazłam telefon w necie do męża,bo mają firmę i zadzwoniłam i zażądałam transportera. Przywieźli i stwierdziła że kotka uciekła 2 dni temu. Następnego dnia poprosiłam koleżankę i jedziemy tam. Niepotrzebnie napisałam że jadę, zgasili światła godz 19 i nie chcieli wpuścić, ale w końcu weszłam na posesję i zaczęłam robić zdjęcia więc wyleciał podpity gospodarz i do mnie z gębą, że zaraz zadzwoni po policję że weszłam na posesje, i tak obleciałam tę posesję, i krzyczałam i płakałam sama już nie pamiętam. Potem poleciałam wokół wołałam gwizdałam nic. To trwało z 30 min, od tamtej pory wylałam morze łez, kotka stoi mi w oczach i uszach, nie mogę zapomnieć jak płakała. 1,5 tyg płakałam całymi dniami, do rana zero snu, do tego doszło, że rozchuśtało mi się serce, i tachykardia wczoraj z rana, jak miałam iść na chemię 139 uderzeń na minutę, ale jakoś po lekach przeszło. Po chemii pojechały ze mną panie z Kotkowa powiesiłyśmy kilka ogłoszeń, i rozmawiały z kuzynem i babcią którą wyprowadził przy balkoniku, okazało się że zaginęła tego samego dnia, jak przyjechali, czyli wieczorem. Koniec. Ogłaszam w internecie i nie mam spokoju ducha, 2 tyg praktycznie wyjęta z życiorysu. Tyle i aż tyle.
Tu jak kotka przyszła za mną na parking.
A tu posesja gdzie pojechała