Instynkt + szczęście = Feliks w moim domku

Aby godnie uczcić trzy miesiące od pojawienia się Feliksa w moim domku, postanowiliśmy dołączyć do Miau i przedstawić się: Feliks i ja, Bey.
Na początek trochę historii...
Zwierzęta lubiłam od zawsze, ale to koty obdarzyłam szczególnym uczuciem. Niestety, w moim domu, poza dwoma chomikami, które miały dość krótki żywot, nie było zwierząt. Na szczęście mogłam to sobie rekompensować podczas wyjazdów do babci na wieś, gdzie zawsze były koty, psy, a swego czasu także kury i króliki. Ze zwierzakami spędzałam mnóstwo czasu, najwięcej, oczywiście, z kotami, przez co babcia nazywała mnie kocią mamą
. Normalną koleją rzeczy pojawiło się pragnienie, aby mieć własnego kota, na co dzień, a nie tylko od święta u babci. Miał być cały czarny i nosić imię jakiegoś egipskiego faraona (tu wychodzi fascynacja Rademenesem z "Siedmiu życzeń"
). W moim nastoletnim okresie życia moje warunki mieszkaniowe absolutnie na to nie pozwalały. Ale później zmieniliśmy mieszkanie i tu pojawiła się kolejna przeszkoda w postaci oporu mojej mamy. Marzenie zostało odsunięte w czasie...
Lata mijały i pewne rzeczy się zmieniały. Moja mama zaczęła się spotykać z pewnym facetem, później coraz więcej u niego bywać, a w końcu doszło do tego, że w domu jest tylko gościem. Mieszkają w domu na wsi i na wiosnę 2011 wzięli sobie kocie rodzeństwo w ilości 2 sztuk. Kotka była u nich krótko. Któregoś dnia wróciła z mocno pokiereszowaną łapą, trafiła do pani weterynarz i u niej już została. Leczenie się powiodło, niestety, później wpadła pod koła samochodu
. Został kot. Na wiosnę kolejnego roku przygarnęli kocicę mojej babci z czwórką maluchów. Moja mama ciągle snuła opowieści o swoich kotkach, pokazywała zdjęcia. I wierzcie mi, trafiały się czasem koty, które darzyłam mniejszą sympatią, ale koty mojej mamy to były pierwsze koty, których szczerze nie lubiłam. Hurtowo! Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Dlaczego? A dlatego, że każdy widok tych kotów, każda opowieść, każda myśl o nich wywoływała w moim sercu głębokie i bolesne ukłucie. W domu, w którym ja mieszkam nie mogło być kota, ale tam nie było problemu, żeby było ich sześć. Podejrzewam, że wynikało to po części z poglądu popularnego na wsi i wyznawanego przez jej faceta, że "kot musi się wybiegać". Jednak ta sytuacja ożywiła moje marzenie i wyzwoliła we mnie pokłady energii do próby jego realizacji. Zacząłam pertraktacje z moją mamą, co jasno pokazało, że jej argumenty przeciwko kotu w domu nie miały mocnych podstaw, były to raczej preteksty. Jej opór nie był już tak silny, pojawiło się światełko w tunelu. Nadzieja
Ciąg dalszy nastąpi...

Na początek trochę historii...
Zwierzęta lubiłam od zawsze, ale to koty obdarzyłam szczególnym uczuciem. Niestety, w moim domu, poza dwoma chomikami, które miały dość krótki żywot, nie było zwierząt. Na szczęście mogłam to sobie rekompensować podczas wyjazdów do babci na wieś, gdzie zawsze były koty, psy, a swego czasu także kury i króliki. Ze zwierzakami spędzałam mnóstwo czasu, najwięcej, oczywiście, z kotami, przez co babcia nazywała mnie kocią mamą



Lata mijały i pewne rzeczy się zmieniały. Moja mama zaczęła się spotykać z pewnym facetem, później coraz więcej u niego bywać, a w końcu doszło do tego, że w domu jest tylko gościem. Mieszkają w domu na wsi i na wiosnę 2011 wzięli sobie kocie rodzeństwo w ilości 2 sztuk. Kotka była u nich krótko. Któregoś dnia wróciła z mocno pokiereszowaną łapą, trafiła do pani weterynarz i u niej już została. Leczenie się powiodło, niestety, później wpadła pod koła samochodu


Ciąg dalszy nastąpi...