Strona 6 z 9

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Czw lut 28, 2013 23:54
przez Maupa
Yasmine,
jeśli kiedyś zdecydujecie się na drugiego kota, będziesz mądrzejsza o tę wiedzę, której nie miałaś wtedy. będziesz od razu szła do weterynarza, który zna się na swojej pracy. niestety konowałów "nic mu nie jest, podam antybiotyk" jest o wiele więcej, niż wszyscy tutaj byśmy chcieli.
chcesz nam opowiedzieć, co się działo? pokazać swojego Kota?

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Pt mar 01, 2013 0:50
przez babsy
Yasmine, powtórzę się, ale co tam: wiem co czujesz. Jak Stig umarł, też myślałam, że zwariuję. Przecież w moim małym mieszkanku WSZYSTKO było w jakiś sposób z nim związane, KAŻDY przedmiot o nim przypominał. "O,a pamiętasz jak tu lubił leżeć", "A pamiętasz, jak się wyginał na łóżku?", "A jak lubił być głaskany na dywaniku w łazience..." Do tej pory te obrazy do mnie wracają. Nadal, nieustannie, jest mi bardzo smutno i nie ma dnia, żebym nie myślała o moim kotku. Niestety, często są to najgorsze wspomnienia- te ze szpitala. I wtedy ogarnia mnie złość: że nie mogłam tego rozegrać inaczej, że nie mogłam pomóc kotu, mimo iż miał bardzo dobrą opiekę, dostęp do najnowszych leków i wszystkie pieniądze, jakie były potrzebne. Gdyby było trzeba, sprzedałabym samochód, a nawet swoją kawalerkę, żeby go ratować. Bo takiego przyjaciela już nigdy nie będę miała. Jestem tylko bezsilnie wściekła, że nic nie pomogło: ani szpital, ani lekarze, ani moje pieniądze. Czuję się pokrzywdzona przez życie. Choroba i śmierć mojego kota dały mi dużo do myślenia. Przestałam wierzyć, że w życiu rzeczy układają się dobrze, przestałam wierzyć w jakąkolwiek "dobrą" istotę na górze, która niby lituje się nad zrozpaczonym człowiekiem. Teraz wiem, że historie nie kończą się dobrze, że nawet w święta człowieka może dosięgnąć zabójczy cios.
Ja również po śmierci Stiga zrozumiałam w pełni, co miałam i co straciłam. Czego już nigdy mieć nie będę. I do tej pory dziwię się, że "tylko kot" mógł być obiektem tak wielkiej miłości. Bardzo Ci współczuję przeświadczenia, że winni są weterynarze. Myślę, że takie uczucie może człowieka zniszczyć od środka, bo nie daje spokoju: a gdybym poszła do innego lekarza, a gdybym wcześniej zmieniła leczenie, a gdybym... Mi też takie myśli przychodzą do głowy: a gdybym nie poszła ze Stigiem na cholerne szczepienie miesiąc przed śmiercią, może by nie złapał tego zapalenia płuc, a gdybym kazała wetowi zdezynfekować przy mnie stół, na którym go postawiłam...
Z czasem będzie lepiej, to pewne, ale smutek i żal być może nigdy nie przejdą. Mi nie przechodzą, chociaż już nie wybucham płaczem. Ale to nieważne. Dziurę w sercu czuję niezmiennie.

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Pt mar 01, 2013 1:22
przez kochamcię
...była ze mną od trzeciego dnia swojego życia,przez 16 lat...była niezwykła,najukochańsza,była obrońcą i stróżem,uratowała mi życie...od marca wiedziałam,że zmierza za TM (nerki...)walczyłyśmy razem do sierpnia...każdą sekundę chciałam zatrzymać na wieczność,bo wiedziałam,że następnej moze nie być...policzyłam białe włoski na szyjce (całe futerko było czarne)...Do ostatniej chwili starałam się zachować spokój - dla niej.
To było 4 lata temu.............to było jak wczoraj.Cały czas jest obecna w moim sercu i myślach.
Babsy...uważaj na Sasetkę,ona też przeżywa rozpacz.
Malucha wzięliśmy pod koniec wrzesnia,m-c po odejściu Koty,ze względu na drugą kotkę.Ona była chora z rozpaczy...maluch miał ją uleczyć,a ja myślalam,że będę musiala udawać,że ja pokochałam,bo serce miałam wypalone.
Ale ..maluszka nie sposob nie kochać,prawda?
Miłość do niej nigdy nie ścichnie,a Ona - nigdy nie wróci...
przepraszam..chaotycznie,ale to tak boli...

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Sob mar 02, 2013 9:42
przez Yasmine
Dzisiaj świeci słońce,po co jest wiosna jak on tego nie zobaczy. Wygrzewał się w słońcu na dachu garażu, dobrze go było widać bo był czarno- biały. Syn mu robił dużo zdjęć to się z niego śmialiśmy, a teraz tylko zdjęcia są, ostatnie- w trumnie...Lubił włazić do kartonowych pudełek i sobie siedzieć, Boże, gdybym wiedziała że w jednym go pochowam... Pod koniec bałam się że umrze a jednocześnie miałam takie głupie przekonanie że to niemożliwe, nierealne, zbyt koszmarne...
Głupie myślenie, przecież nawet dzieci umierają, a kot jest taki mały, delikatny i nikogo nie obchodzi jego życie oprócz rodziny w której żyje, i kiedy nawet bliscy nie potrafią go ochronić, odchodzi. Moje kudłate szczęście.
Umierał mi na kolanach, dobrze że nie wiedział, że może mogłam zrobić więcej żeby go uratować, myślę że chociaż czuł się kochany...
Syn chciałby mieć nowego zwierzaka, mówi że podobały mu się wszystkie koty które spotykał. Też płacze za kotem, który odszedł, ale stara się być dzielny, ma już 17 lat. Może wezmę nowego, ale kiedy go pokocham? Tamtego mieliśmy kilka lat, najpierw na wsi, taki malutki, potem przeprowadzka do miasta, tyle wspomnień... Nieprędko się tworzy taka więź

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Sob mar 02, 2013 11:16
przez babsy
Dziś śnił mi się Stiguś. Że jednak jest, że nie odszedł, że to nie koniec. Zobaczyłam go, ucieszyłam się, zaczęłam głaskać, ale on uciekł i szybko zniknął mi z oczu. Matko, jak mi źle bez niego.

Od m-ca mam nowe kotka. To nie był przypadek, że wzięłam właśnie jego, długo się nad tym zastanawiałam, odwiedziłam hodowlę, która mieści się 380 km od mojego domu. Kociak jest śliczny, słodki i ma charakterek. Ale to nie Stig. Nie czuję do niego takiej miłości, takiego oddania. Można by rzec, że to dopiero miesiąc naszej znajomości, ale ze Stigiem było inaczej od samego początku.

Mnie też wydawało się, że to zbyt straszne, żeby było prawdziwe, że on nie umrze, NIE MOŻE UMRZEĆ. Gdyby ktoś zadał mi wypracowanie pt. "Jeden z najgorszych dni mojego życia", bym napisała, "dzień w którym umarł mój kot". Dlatego nie spodziewałam się, nie mogłam się pogodzić, że tak okropny scenariusz jednak się spełni. Tak, to naiwność. Umierają najukochańsze nam istoty, rodzice, przyjaciele, dzieci, nikt i nic tego nie zmieni, na niczym (świecie, bogu) nie robi to wrażenia, niby dlaczego takie rzeczy nie miałyby się dziać? Moje kochane zwierzątko umarło w Wigilię, co też nie mogło pomieścić mi się w głowie. Takie myślenie magiczne.

Tego pęknięcia w sercu już nic nie zalepi. Codziennie przypominam sobie o nim i codziennie nie mogę wyjść z tego samego zdziwienia: jak to, to ja już NIGDY WIĘCEJ go nie zobaczę???

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Sob mar 02, 2013 12:18
przez Maupa
nie dane mi było spędzić z Bystrą tylu lat, co Wam z Waszymi futrami. myśmy miały tylko trzy miesiące.
Łajza - drugi kot - pojawił się u nas niecały miesiąc po jej śmierci w wypadku. specjalnie wybierałam go takiego, żeby był zupełnie inny; ona tricolorka w paski, on czarno-biały, ona kot jednego człowieka, on zdzira kochająca każde wolne ręce, ona bojaźliwa, on towarzyski i zaczepny. specjalnie. żeby nie było nawet czego porównywać.
a mimo tego nawet ja po tylko trzech wspólnych miesiącach wiem, że wolałam Bystrą. że gdybym zamknęła za sobą drzwi do tej pieprzonej garderoby, to ona zaufałaby mi do końca, zaczęła sypiać w łóżku, stała się rzeczywistą powiernicą i cieniem. u niego nie musiałam się na nic wysilać, żadne budowanie więzi i przełamywanie strachu - bo on kocha każdego człowieka, który nie chce go skrzywdzić. mojej babci jest w ten sposób łatwiej; Łajzę zaakceptowała od razu, z Bystrą do końca były problemy.
wiem, że kiedyś jeszcze pojawi się u mnie (u nas?) właśnie taka mała przerażona własnym cieniem zołza. ale jeszcze nie teraz.

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Sob mar 02, 2013 13:02
przez babsy
Maupo, jak ja Cię dobrze rozumiem... Gdy zabierałam Stiga z hodowli, był wystraszony, skulony w kącie transportera, a po przyjeździe do domu wlazł pod łóżko i nie chciał wyjść przez kilka godzin. Za to wieczorem, gdy położyłam się do łóżka, od razu do mnie wskoczył i zaczął mościć się na moim ramieniu. I tak łaził z lewego ramienia na prawe ramię, przez całą noc. I mruczał. A ja zbaraniałam, bo w życiu nie widziałam, żeby kot się tak zachowywał. Najpierw przeklinałam, bo nie mogłam w ogóle spać i z przerażeniem zastanawiałam się, czy teraz każda noc będzie tak wyglądała. Z czasem przyzwyczaiłam się do tego, a potem polubiłam. Teraz oddałabym wszystko, żeby móc raz jeszcze przespać noc z moim kotem na ramieniu. Cierpliwie leżał na poduszce, choć ja wstaję kilka razy w nocy. I gdy tylko mógł, skakał mi na nogi i spał. Był "mój". Obcych się bał, chował pod łóżko, był nieufny nawet wobec osób, które jakoś tam znał. Ja mogłam z nim niemal wszystko, bo czasem nawet mnie się trochę obawiał. Nie przeszkadzała mi jego nieśmiałość. Czułam się "wybrana". Obecny kociak jest również zupełnie inny- rasa, kolor, temperament. Niczego się nie boi. Gdy wychodzę, podbiega do drzwi i usiłuje wybiec na korytarz. Lepi się do każdego, kto wykaże zainteresowanie. Lub nie wykaże. Rozstawia po kątach 7letnią kotkę, którą kupiłam jako towarzyszkę Stiga. Niby nie ma jego wad, ale ja i tak wolałam mojego strachliwego tonka. Nie dlatego, że był strachliwy. Dlatego, że kochał mnie bezwarunkowo, a ja kochałam jego. Że czułam z nim niewytłumaczalną więź, której nie czułam z żadnym innym zwierzęciem i nadal nie czuję, nawet z moją kotką czy nowym kociakiem. Wcale nie chciałam "nowego" towarzysza, "stary" był dla mnie wystarczająco dobry. I nigdy nie pomysłałabym o nowym kocie, gdyby Stig żył.

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Sob mar 02, 2013 18:27
przez Maupa
u mnie Bystra przez pierwsze noce, przez około tydzień, koncertowała od pierwszej do siódmej. czasem już od 23. a ja się uparłam, że MUSI się do mnie przyzwyczaić, i spałam z nią w jednym pokoju, choć miałam możliwość zostawienia jej nawet na innym piętrze i spokojnego przespania nocy. z jakiegoś powodu dawałam jej trzy tygodnie - gdyby to wydzieranie się o pomoc, bo ją uprowadzono, nie skończyło się po trzech tygodniach, miałam zacząć szukać pomocy, stosować uspokajacze i inne wynalazki. przestała chyba szóstej nocy.
nie sypiała ze mną w łóżku, nie potrzebowała mieć mnie w zasięgu wzroku - Łajza drepcze za mną, gdziekolwiek się nie ruszę; to jeden z tych kotów, o których mówi się, że są "jak piesek". ona była całkowicie kotem - tylko bojaźliwym. kiedy się czegoś przestraszyła, zrywała się do biegu i czasem łapki rozjeżdżały się jej na parkiecie, taka była wystraszona; parę razy z tego pędu wyrżnęła we framugę drzwi w salonie, bo zamiast patrzeć, gdzie leci, sprawdzała, czy nic jej nie goni.
jak pierwszy raz przyszła się przytulić przy kimś obcym i zasnęła ufnie, wtulając mi łepek w dłoń, aż musiałam zrobić zdjęcia i pochwalić się na forum.
i miała humory na mizianie - które oznajmiała zalotnym gruchaniem, podobnym całkiem do gołębiego gruchania. miała inny zestaw dźwięków na wszystko: inaczej na głód, inaczej, jak się ją przypadkiem zamknęło, inaczej ze strachu, inaczej na głaskanie. Łajza na wszystko miauczy tak samo.
też jest kochany - poznałam go, jak jeszcze miałam Bystrą, i już wtedy podbił moje serce - wtedy jako kot drugi, towarzysz dla niej, żeby nie była taka samotna i nie bała się tak bardzo. kombinowałam, jak go sprowadzić do domu pomimo oporów babci, która zgodziła się na tylko jedno futro... pod tym względem miałam łatwiej, że to nie jest całkiem obcy kot, tylko kot, którego i tak chciałam wziąć. ale cena nie była uczciwa.

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Wto kwi 30, 2013 19:58
przez babsy
Podbijam mój stary wątek, bo bardzo potrzebuję się wyżalić na forum, gdzie są ludzie, którzy mogą mnie zrozumieć...

Nadszedł maj, świat budzi się do życia, a mnie nadal przygniata ogromny smutek. To już 5 m-cy bez Stiga, a ja z przerażeniem sobie uświadamiam (właściwie codziennie), że to tak już zostanie, że to nie chwilowa przerwa, że już go nigdy, naprawdę NIGDY nie zobaczę, nie przytulę... Nie potrafię o nim myśleć bez poczucia rozpaczy, pustki i straty. Nie potrafię go wspominać, bo każde wspomnienie sprawia, że chce mi się wyć. Nie potrafię sobie wyobrazić, żebym kiedykolwiek pokochała innego kota tak mocno, jak mojego tonka. Mam nieodparte wrażenie, że wraz z nim umarła jakaś część mojego serca, która już się nigdy nie odrodzi. Nie ma dnia, żebym o nim nie pomyślała, żebym nie poczuła ukłucia tej dobrze już znanej złości na świat, że mi go zabrał. Powtarzam się, ale nic na to nie poradzę, że mi nie "przechodzi"... Ciekawe, jak czują się ci, którzy dopisywali się do tego wątku również po stracie swoich ukochanych zwierząt. Może u Was jest lepiej?

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Wto kwi 30, 2013 21:35
przez Juna
W czwartek miną 3 miesiące odkąd odeszła moja maleńka. Prawde mówiąc jeszcze się nie pozbierałam tak do końca. Bardzo czesto mi się śni i co dziwne nie śni mi się sama, zawsze z innym kotem. Ja wiem co ona chce mi przekazac. Ale o to żeby zamieszkał z nami nowy kot toczę wielką wojnę z rodziną. Nie wiem juz jakich argumentów używać. :( Bardzo, ale to bardzo tęsknię za Kajunią a jednocześnie bardzo chcę żeby obok mnie pojawił sie nowy kot. Stałam się monotematyczna tylko koty mi w głowie.

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Śro maja 01, 2013 12:06
przez babsy
Mi się przez całą zeszłą noc śniło, że płaczę po Stigusiu.

Od lutego mam nowego kota. Nie mam do niego takich uczuć, jak do Stiga. Żeby było jasne- nie oczekiwałam, że nowy kot zastąpi mi dotychczasowego, ale liczyłam, że obudzi we mnie równie silne przywiązanie. Tak się nie dzieje, póki co. Czasem się zastanawiam, czy się nie pospieszyłam. Dlatego Tobie, Juna, również radzę się nie spieszyć, choć wiem, jaką odczuwasz pustkę.

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Nie sty 26, 2014 18:12
przez katrin2014
Witam Was, witaj babsy, czytałam wpisy, szukałam pocieszenia i ukojenia. Mój kot...moja kotka - KOTA - nie wiem, czy żyje, czy nie, czy jest bezpieczna, czy może umarła cierpiąc. Jest zima, styczeń, wyszła z domu dwa tygodnie temu i już nie wróciła. Pamiętam dokładnie ten poranek, pamiętam jak prosiła, żeby wyjść, mi się nie chciało wstawać, jak zwykle (tak jakbym podświadmie nie chciała jej wypuszczać...), w końcu wstałam, jeszcze w swojej kociej złości i irytacji rzuciła mi się na rękę ;/, wzięłam ją na ręce, przytuliłam jak zawsze, dałam buci, postawiłam na podłodze, otworzyłam drzwi, zobaczyłam, jak znika za drzwiami -i wtedy widziałam ją po raz ostatni:(((.Dziwiłam się, że nie przyszła o 7 rano na sniadanie, jak zawsze. Potem do pracy, powrót, nikt z domownikow jej dzis nie widzial, co bylo już dziwne dla nas, no ale nic. Nie wrocila na noc, już tak kiedys bywalo, ok, pewnie wroci nad ranem. Nie ma. Kiedyś była sytuacja, że nie było jej 3 dni. Dałam jej czas, na harce z kotami, które notabene dzien przed jej zaginiecem kreciły sie kolo domu. W czwartek wywiesiłam ogłoszenia na pobliskich ulicach i w okolicy, sklepy, tablice ogłoszen. Było kilka telefonow, nawet wczoraj jeden, ale albo chodziło o onnego kota (podobny akurat sie blaka w okolicy), albo dziewczyna widziala kota "przebiegajacego "przez czyjs ogrodek, bylam tam juz 3 razy i nie widzialam jej u nikogo. pytalam ludzi, nawet ogloszenie w gazecie dalam. NIC sie nie zadzialo. Zapadla sie pod ziemie. A ja rozpaczam, jak po stracie czlonka rodziny. Nie wiem, co jest gorsze, czy rozpaczac po śmierci kota, czy nie wiedziec, czy zyje, czy nie, i CO SIE MOGLO STAC??????. Wszystko, kazdy kąt mi ja przypomina, minely da tygodnie, a ja dzis podczas obiadu zaczelam plakac u rodzicow. Moi rodzice tez przezywaja, ale dla mnie to jest koniec swiata. Kotek trafil do nas jako podrzutek tygodniowy wraz z rodzenstwem. nigdy nie planowalam posiadania kota z racji na groznego psa ktorego mamy. Odchowalismy kotki, wykarmilismy butelka, jeden byl szczegolnie spokojny i lubil calymi godzinami na rekach siedziec. dwa poszly do ludzi, a ten jeden zostal z nami. Nastapi trudny okres przyzwyczajania oswajania z psem, udalo sie, kotek zostal zaakceptowany. Mowilismy na niego Przecinek, bo byl taki malutki i chudziutki, okazalo sie po pewnym czasie, ze to kotka i tak zostala KOTĄ. Do czasu felernego dnia sprzed dwoch tygodniu minęlo trzy lata i 3 miesiace i dwa tygodnie. Milosc kwitla. Ona byla cudowna - pojawila sie u nas dokladnie w momencie gdy zaczynama nowy etap w zyciu po studiach. bedac w pracy pocieszlaam sie ogladajac jej zdjecia, po pracy pierwsze co, to Kotę na ręce. Duzo z nia rozmawialam, mowilam do niej, choc byli i pozostali domownicy. Latem razem chodzilysmy karmic żółwie, ona wyłaniała się z mroku nocy w ogrodzie. Chodziła za mna jak piesek, do ogrodu, do domu. Spala ze mna od dluzszego czasu, bo wczesniej u rodzicow mieszkalam, a jak sie przeprowadzilam (to samo podworko), to za mna chodzilo i do mnie. Jak bylam gdzies daleko, to kazda rozmowa telefoniczna z mama zaczynala sie od pytania :co robi Kota i pol rozmowy bylo na temat jej. Przecienie do wielu tu osob, to bylo dla mnie takie cudowne, posiadanie jej, ze kazdego dnia zmama zadawalysmy sobie pytanie - co bedzie, jak ona kiedys nie wroci. dopuszczalam taka mysl, balam sie tego okrutnie. Stalo sie. najgorsze sie spelnilo. Zebym tylko wiedziala, ze widze ja po raz ostatni, nie wypuscilabym jej. Mozecie pytac, dlaczego ja wypuszczalam. To byl kotek, ktory w naturze mial bieganie po ogrodku, bardzo zawsze prosil o wyjcie. Uznalismy, ze lepsze bedzie nawet krotkie zycie na wolnosci, zwlaszcza, ze kotek byl podrzutkiem i ledwo przezyl,( bo kotki zostaly podrzucone zima w kartonie poznym wieczorem, gdyby nie tata ktory przypadkiem wychodzil na dwor, to juz by ich nie bylo), niz dlugie w niewoli domowej. Teraz jej nie ma juz drugi tydzien. dzien za dniem naprzemian przeplata sie nadzieja z beznadzieja. Ja juz nie wierze ze ona wroci. mama ma jeszcze nadzieje. Zaczelam myslec, ze moze ona z racji na swoja wolna nature chciala zakosztowac zycia gdzie indziej i gdzies sobie lata, ale z drugej strony, miala wszystko, cieplo, jedzonko, milosc, ogrod duzy... mysle, ze to nie byl jej wybor zeby bie wrocic. Nie wiem juz co robic, przeciez nie bede chodzic po wszystkich ludziach, i wciaz pytac, tyle ogloszen juz jest , tata podejrzewa, ze moze byla okaleczona i schowala sie gdzies w dziure, nie miala juz sily wrocic, a tego dnia co zaginela akurat spadl snieg!!!!! Niby jakos sie trzymama, caly tydzien ryczalam, dzis mialam wybuch placzu, dla mnie to strata niepowetowana i wiem, ze nigdy juz sie nigdy nic podobnego nie powtorzy. Jsli ona nie wroci - to byl to najcudowniejszy etp w moim zyciu i ja o tym wiedzialam. nie wiedzialam tylko, ze tak okrutnie nagle sie skonczy. Nigdy byl nie pomyslala. Juz obmyslalam, co zrobie, jak ona kiedys bedzie stara i bedzie musiala odejsc, a tu taki szok. Dzien przed jej zniknieciem bylam cala happy, bo uzyskalam pewien dyplom, robilam remont ktory mial sie zakonczyc, i nie cieszyalm sie tym juz pozniej ani troche, bo JEJ juz nie ma. Kazdy kat mi ją przypomina, kot babci mi ja przypomina, chce mi sie plakac. Nie wiem co gorsze, czy raz a dobrze oplakac, czy teraz juz zawsze miec nadzieje ze ona wroci, a potem ja tracic i znow w kolko i tak wciaz. Kochalam ja/Kocham. Nie wiem czy jestem pechowa osoba, ale kiedys moja babcia miala kotka, to bylo 15 lat temu, i tez bardzo sie w nim "zakochalam". Niestety, zadusil go pies sasiadow. To byl taki cios, nie bylam w stanie do szkoly chodzic. w wakacje u.r. zdech mi zolw, oplakiwalam go tydzien. Obiecalam sobie, ze jesli ona nie wroci, nigdy juz nie bede miala zadnego zwierzaka, to dla mnie zbyt bolesne!!!!!!!!!!!! KOTA WRÓĆ DO MNIE!!!!!!!!!!!!!

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Nie sty 26, 2014 19:56
przez kochamcię
moja sąsiadka znalazla kota (domowego,niewychodzącego,ktory przemknął sie jednak miedzy nogami ojca i wyszedł) - po 2 m-cach.Ale ona cały czas ,niestrudzenie szukała,pytała,chodziła,wieszała ogłoszenia.Nie rezygnuj.Szkoda,ze mając kotka od maleństwa zdecydowałas się wypuszczać go bez nadzoru...no nic,teraz juz takie gadanie na nic.Moze wroci,czego jej bardzo życzę!

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Nie sty 26, 2014 20:51
przez katrin2014
Jest zima, mróz, szczerze mówiąc, brak mi sił już, bo dobija mnie myśl, że ona może juz nie żyć, a wtedy co po szukaniu. :( A ta sąsiadka w jaki sposób go znalaza, był u kogoś, ktoś się odezwał do niej w tej sprawie? No wypuszczałam ją, bo mamy raczej otwarty dom dla zwierząt, często pies jest wypuszczany a ona razem z nim wylatywała. Dość duży ogród, bardzo dobrze się czuła tu w terenie i tak było 3 lata, jakos sobie radziła, myślę, że znała okolicę najbliższą, więc naprawdę nie wiem ,co się mogło stać. Boję się najgorszego, boje się też, że kotś ją specjalnie zgarnął, dla dzieci, bo mała, fajna, miła i nawet jak będzie wiedział, że szukam, to nie odda. Nie wiem, co mam robić, jakie działania przyniosą efekt? Ogłoszenia wiszą już prawie w cenrum miasta, a ja jestem z jakby przedmieści ,spokojne osiedle domków jednorodzinnych. :(

Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?

PostNapisane: Nie sty 26, 2014 21:28
przez babsy
Ja bym szukała dalej. Piszesz, że jeśli ona nie żyje, to Twoje szukanie na nic. A jeśli żyje? Wtedy jednak na coś. Naprawdę uważam, że dalsze poszukiwania to mały "wysiłek", jeśli MASZ SZANSĘ ją znaleźć. A póki co nic nie wskazuje na to, że nie masz. Więc się nie poddawaj. Jak ja bym chciała mieć możliwość ZROBIENIA CZEGOKOLWIEK, kiedy mój Stiguś był w szpitalu... Nie, ja mogłam tylko czekać, umierać z niepokoju, tęsknoty i żalu, siedzieć w domu i dostawać świra, na przemian wyć do księżyca i modlić się do Boga, który i tak mnie nie wysłuchał. A na końcu mogłam tylko łykać łzy. Na twoim miejscu stawałabym na głowie, nie wiem, pogadała z lokalnymi strażnikami miejskimi, wywieszała nadal ogłoszenia, chodziła od domu do domu- ludzie powinni to zrozumieć, jeśli są wrażliwi. A jeśli nie, to kij im w oko, i tak bym szukała.

Od odejścia Stigusia minął rok. Ból nie jest już tak rozdzierający, ale nadal jest mi potwornie przykro, czuję się okrutnie skrzywdzona i wiem, że część mojego serca umarła razem z nim (jakkolwiek patetycznie i grafomańsko by to nie brzmiało). Są inne koty, ale on był jedyny w swoim rodzaju. Od zeszłego roku święta Bożego Narodzenia już zawsze będą naznaczone tą śmiercią.