» Wto gru 25, 2012 9:27
Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?
Wczoraj dowiedziałam się, że mój ukochany kot nie żyje. Od blisko tygodnia walczył w szpitalnym inkubatorze z bardzo ciężkim zapaleniem płuc. Nie dawał żadnych oznak choroby, aż do momentu ciężkiej niewydolności oddechowej. Zadyszka, temperatura 34 stopnie, granica śmierci. Spanikowani wraz z chłopakiem pojechaliśmy do szpitala. Diagnoza bardzo zła, kot musiał zostać w szpitalu, przez noc umieraliśmy ze strachu. Następnego dnia promyk nadziei, zwierzę przeżyło, trzeba czekać na wyniki badań. Albo rak- nie do leczenia; albo ciężkie zapalenie płuc- też bardzo kiepsko, ale można przynajmniej podawać jakieś leki. Znowu paniczny strach i rozpacz, aż do wieczora, gdy okazało się, że jednak zapalenie płuc. Autentycznie się ucieszyłam myśląc, że teraz będzie już tylko lepiej. Nie było. Dwa razy dziennie jeździliśmy do szpitala, głaskaliśmy, przywoziliśmy smakołyki, błagaliśmy go, żeby walczył. Dostawał wszystko, co można- koktajl antybiotyków (wykonanie posiewu niemożliwe w takim stanie zwierzęcia), enzymy wątrobowe, sterydy, trochę relanium na stres i żeby zaczął w końcu jeść, leki przeciwbólowe... Nieprzerwanie w inkubatorze, bo nie trzymał temperatury, która w końcu stała się niemierzalna... Wczoraj przyjechałam rano na kolejną wizytę, zmęczona już tym wszystkim, ale gotowa do dalszej walki, a weterynarz mi mówi, że kot nie dał rady. Jego układ immunologiczny właściwie nie działał i nie podejmował walki, nie reagował na leczenie. Miał raptem 7 lat, był naszym oczkiem w głowie, kochaliśmy go jak - co najmniej- własne dziecko. Serce mi pękło. Właściwie do tej pory nie mogę w to uwierzyć, że spełniło się coś, o czym dotąd myślałam, jak o abstrakcyjnym wręcz koszmarze, który po prostu NIE MOŻE się spełnić, bo jest zbyt okropny. A teraz mam to wszystko na jawie. Każdy kąt w mieszkaniu przypomina mi mojego Stiga (tonkijczyk). Mam przed oczami co i raz nowy jego obrazek. Rano obudziłam się z myślą, że chciałabym go przytulić, a już nigdy nie będę mogła. Nie wiem, jak mam dalej normalnie funkcjonować. Święta? Jakie Święta, a kogo to obchodzi... Wigilii nie było, jak tu śpiewać kolędy i dzielić się opłatkiem, kiedy nie można przestać płakać? Jak tu zająć się codziennością, kiedy zamiast części serca ma się dziurę? Stig nauczył mnie takiej miłości, jakiej nie czułam do żadnego człowieka. Mam pretensję do całego świata, że mi go odebrał. Nie mogę zrozumieć, jak słońce może normalnie wschodzić i zachodzić, skoro ja tu umieram z rozpaczy.
Wiem, że to wszystko brzmi strasznie patetycznie, histerycznie, może wręcz śmiesznie. Straszny banał- w obliczu śmierci nic się nie liczy. Ale ja do tej pory chyba czegoś takiego nie przeżyłam. Wszystko nagle straciło znaczenie, jakieś codzienne duperele, jakieś błahe stresy, codzienność, którą się tak przejmowałam. Dałabym wszystko, żeby móc spędzić z nim jeszcze jeden dzień i pożegnać się jak należy, nie w szpitalu, wśród tych wszystkich kroplówek, żeby spojrzeć jeszcze raz w jego zadowolony pyszczek, a nie w nieprzytomne od leków i choroby oczy... Proszę jedynie o kilka słów wsparcia, bo jest nam bardzo ciężko. Mój facet, lat trzydzieści parę, płakał wczoraj, aż serce się krajało, choć kota kupiłam sporo wcześniej i na początku działał mu na nerwy.
Stiguś- moje kochane słoneczko, już za TM. Niezmiennie kocham.