"Mroczne" aspekty dokocenia - nie zawsze jest różowo

Wątek który powstał głównie w celu uświadomienia, że tyle ile jest kotów, tyle jest różnych relacji między nimi, reakcji itd. Każdy kot jest inny. I niestety posiadanie kota nie zawsze oznacza mruczenie i głaskanie w cudownej atmosferze.
Zacznę może od przykładu mojego ś.p kota dominanta. Od kiedy zaczął jeść pokarm stały jeszcze nieporadnie stawiając kroki odganiał rodzeństwo od miski a gdy, które podeszło do niego, przyduszał łapką mu głowę do podłogi burcząc. Gdy podrósł było podobnie. Kot nie znoszący sprzeciwu. Taki już był. wówczas moje koty wychodziły i nie były kastrowane, co nie pomagało sytuacji. Apogeum miało miejsce, gdy dokociłam stado małym kociakiem. Wszystkie koty zaakceptowały go od razu, łącznie z dominantem, jedna kotka nie. I zaczęło się piekło, bo Moncio (tak nazywał się kot dyktator) postanowił ukarać kotę za ten akt nieposłuszeństwa najsurowsza karą. Otóż przy każdym spotkaniu dochodziło do walki, której celem było zabicie kotki. Nie wyolbrzymiam. Kotów nie dało się nijak rozdzielić bez użycia brutalnej siły. Kłaki, krew, mocz. Kiedy udało się w bólach koty rozdzielić kotka miała rany w okolicach szyi - Moncio łapał za szyję, żeby zabić, niestety. Od tej pory dom był dzielony na dwoje - w jednej połowie Moncio, w drugiej kotka. A ja zachodziłam w głowę jak to pogodzić, żeby przy wypuszczaniu ich na dwór nie pozabijały się. Co ciekawe, Moncio miał wiele miości do człowieka. Z ufnością pozwalał wykonywać na sobie wszystkie zabiegi leczniczo - pielęgnacyjne bez najmniejszego protestu. Problem rozwiązał się w sposób smutny. Moncia zastrzelił jakiś nadgorliwy myśliwy. Dwa morały z tej historii:
- kastrować koty i nie wypuszczać.
- nie każdy kot to puchata kuleczka kochająca wszystkie stworzenia dookoła.
Zacznę może od przykładu mojego ś.p kota dominanta. Od kiedy zaczął jeść pokarm stały jeszcze nieporadnie stawiając kroki odganiał rodzeństwo od miski a gdy, które podeszło do niego, przyduszał łapką mu głowę do podłogi burcząc. Gdy podrósł było podobnie. Kot nie znoszący sprzeciwu. Taki już był. wówczas moje koty wychodziły i nie były kastrowane, co nie pomagało sytuacji. Apogeum miało miejsce, gdy dokociłam stado małym kociakiem. Wszystkie koty zaakceptowały go od razu, łącznie z dominantem, jedna kotka nie. I zaczęło się piekło, bo Moncio (tak nazywał się kot dyktator) postanowił ukarać kotę za ten akt nieposłuszeństwa najsurowsza karą. Otóż przy każdym spotkaniu dochodziło do walki, której celem było zabicie kotki. Nie wyolbrzymiam. Kotów nie dało się nijak rozdzielić bez użycia brutalnej siły. Kłaki, krew, mocz. Kiedy udało się w bólach koty rozdzielić kotka miała rany w okolicach szyi - Moncio łapał za szyję, żeby zabić, niestety. Od tej pory dom był dzielony na dwoje - w jednej połowie Moncio, w drugiej kotka. A ja zachodziłam w głowę jak to pogodzić, żeby przy wypuszczaniu ich na dwór nie pozabijały się. Co ciekawe, Moncio miał wiele miości do człowieka. Z ufnością pozwalał wykonywać na sobie wszystkie zabiegi leczniczo - pielęgnacyjne bez najmniejszego protestu. Problem rozwiązał się w sposób smutny. Moncia zastrzelił jakiś nadgorliwy myśliwy. Dwa morały z tej historii:
- kastrować koty i nie wypuszczać.
- nie każdy kot to puchata kuleczka kochająca wszystkie stworzenia dookoła.