Strona 1 z 6

Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 18:25
przez Falka
Każdy z nas przeżył lub będzie musiał w przyszłości doświadczyć śmierci swego podopiecznego. Tak już jest, że koty żyją krócej niż my. Kochamy, dbamy, przywiązujemy się. Są naszymi przyjaciółmi, naszą rodziną.

Kiedy odchodzi koci przyjaciel, kocie dziecko, koci członek rodziny trudno sobie poradzić z poczuciem straty, smutkiem, rozpaczą. Czasem poczuciem winy, bo choćby zrobiło się wszystko co tylko możliwe, to zawsze pozostają pytania, wątpliwości. Wydaje się, że coś jeszcze można było zrobić, że może gdybyśmy zrobili to czy tamto to udałoby się oszukać śmierć. Jednak jesteśmy tylko ludźmi - czasem się mylimy a czasem po prostu nie da się już zrobić nic.

Śmierć pozostawia głęboką pustkę, której nie da się wypełnić w żaden sposób. Można wziąć następnego kota ale on także nie zapełni tej pustki. Będziemy go kochać ale inaczej - pewnie tak samo mocno ale nie zastąpi nigdy tej wyjątkowej, indywidualnej istoty, która odeszła.

Po odejściu kota wiele osób przeżywa autentyczną żałobę. Nie ma znaczenia, że to był jak to mówią niektórzy "tylko kot". Tak jakby miłość nie mogła wyjść poza ramy ludzkiego gatunku. Kochamy zwierzęta - koty, psy, konie taką samą miłością jak ludzi. Czasem może i głębiej - bo jest to miłość całkowicie bezinteresowna.

Jednak w naszej kulturze nie wypada okazywać smutku, rozpaczy i łez po śmierci zwierzęcia. Nie mam pojęcia czemu tak jest. Całe szczęście, że mamy teraz internet i takie miejsca jak forum, gdzie możemy podzielić się swoim bólem i być zrozumiani, wysłuchani. Nikt tutaj się nie dziwi, że mijają lata a my nadal tęsknimy za kotem, który odszedł i mamy nadzieję, że na nas czeka - gdzieś tam.

Osobiście pocieszam się na różne sposoby. Wierzę, że śmierć nie jest ostatecznym końcem. Założyłam blog, na którym mogę wspominać o Rusłanku a wyobraźnia podpowiada mi różne historie. Pozwalam sobie na to, żeby przeżyć ten smutek, tę żałobę. Już sobie radzę. Jakoś przetrwałam najstraszniejszy czas. Teraz pozostaje tęsknota i smutek, które będą już chyba zawsze, kiedy pomyślę o Rusłanku.

A jak Wy sobie radzicie?

Wątek założyłam po to, żeby każdy kto ma taką potrzebę podzielił się swoimi doświadczeniami.

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 18:30
przez MalgWroclaw
Nic mnie to nie obchodzi, że "nie wypada". Przyjaciel jest przyjacielem.

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 18:31
przez Miśka74
Mój kochany odszedł 3 listopada zeszłego roku-już mi trochę lepiej ale dalej wyrzucam sobie, że może gdybym wcześniej zmieniła weta-toby żył... jak sobie radzę? Pomaga mi zapalenie mu lampki i chwila nad grobem w Koniku na cmentarzu dla zwierzaków-to dla mnie bardzo ważne...

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 18:37
przez Falka
Ja Rusłanka pochowałam w ogrodzie mojej przyjaciółki. Nie mogłabym zostawić jego ciała w lecznicy, do spalenia, samotnie, anonimowo. To też dla ważne. Ma swoje piękne, spokoje miejsce, posadzony jaśmin i pięciornik. Wiem, że zawsze mogę tam pojechać.

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 18:38
przez mb
Ja nie bardzo sobie radzę.

Każda myśl o Kidzie, Mrusi, Pumci sprawia, że łzy same napływają mi do oczu.
Może gdyby było im dane pobyć dłużej ze mną, w swoim wreszcie domu, i nie chorować tak ciężko, byłoby mi lżej.
A tak ciągle wydaje mi się, że rekompensata, jaką otrzymali od losu za wcześniejsze cierpienia i poniewierkę, była niewystarczająca.

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 18:39
przez Miśka74
ja też nie. Niestety nie miałam zaprzyjaźnionego ogrodu do dyspozycji, ale w sumie do Konika mam blisko...
Falka pisze: Nie mogłabym zostawić jego ciała w lecznicy, do spalenia, samotnie, anonimowo.

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 18:52
przez Falka
Konik to też dobre rozwiązanie.

mb :( Świat nie jest sprawiedliwy.

Radzenie sobie nie oznacza, że się nie płacze. Ja w każdym razie płaczę. Nie jestem w stanie oglądać zdjęć, filmów z Rusłankiem. Filmów szczególnie. Brak mi jego pycholka, przytulania, miękkiej sierści, głosu. Ale jestem. Jakoś działam i rozpaczy jest jednak dużo mniej niż na początku. Kiedy po prostu nie wiedziałam co ze sobą zrobić.

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 19:16
przez mb
Ja też wolę nie oglądać zdjęć.
Początkowo myślałam, że gdy będę widzieć ich na zdjęciach, szczęśliwych, to poczuję przynajmniej ulgę. Ale czuję tylko smutek i tęsknotę.

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 19:57
przez Beata
boli mnie to, bardzo
chociaz nie wspominam o tym na forum za czesto...
Bajka i Muczacza zostana ze mna na zawsze...
nawet moja )(zupelnie nie-zwierzeca...) mama po smierci Muczaczy powiedziala " to byla Twoja najblizsza rodzina"
dluuuugo z tym dochodzilam do siebie...

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 20:02
przez katarzyna1207
Nie radzę sobie zupełnie :( .... Jutro mijają cztery tygodnie od chwili, kiedy odeszła moja Franulka ... Aż 4 tygodnie ... albo dopiero 4 ... Nie potrafię jeszcze o tym pisać ... To ciągle tak strasznie boli ...

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 20:22
przez vip
Wiktor odszedł 8 listopada 2011 roku.
Nie radziłam sobie wtedy, i nie radzę sobie do teraz.
Wcale nie boli mniej, o nie....
Tylko inaczej.

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 20:35
przez Olat
Jestem na forum dłuugo.
Pamietęm wiele naszych, forumowych kotów, których już nie ma, z wieloma z nich byłam bardzo zżyta, choć czasem znałam tylko ze zdjęć.
I do dziś mam łzy w oczach, gdy je wspominam, choć minęło nieraz wiele lat.

Do dziś nie umiem spokojnie, bez wzruszenia, guli w gardle i łez wspominać mojej suni ON, która odeszla 15 lat temu. Była ze mną od połowy dzieciństwa do końca studiów. Pochowana jest w ogrodzie moich rodziców. Czas nie leczy ran :(

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 20:39
przez Hania66
Moja Marysia umarła na FIPa ponad 4 lata temu, a do tej chwili gdy ją wspominam, łzy same płyną mi z oczu :cry:
Po jej śmierci było mi strasznie -to pierwsza bliska mi osoba, która odeszła.
Kilka miesięcy nie mogłam pogodzić się z tym co się stało.
Radziłam sobie płacząc i mówiąc o Mysi, choć niektórych to drażniło i twierdzili, że jak zawsze przesadzam -i cóż z tego, mi było tak łatwiej znieść ten ból i pustkę.
Aż nagle pojawił się w ogródku Maciuś i on pozwolił mi na takie ostateczne spokojne "pożegnanie" mojej Myszki.
Okazało się, że Maciek miał mocznicę.
Był z nami dwa lata i odszedł na moich rękach.
Też płakałam, też było mi źle, ale wtedy postanowiłam, że chce pomagać innym futerkom i to było takie pogodzenie się i pożegnanie Maciejki.
W ciągu ostatniego roku musiałam pożegnać kilka malutkich tymczasików i za każdym razem był żal, smutek, łzy i wyrzucanie sobie, ze za szybko, że nie wszystko zrobiłam co mogłoby uratować maluszka, choć za każdym razem była to wspólna decyzja moja i weta.
Każde futerko, które odeszło naprawdę zabrało kawałeczek mnie i o każdym z nich pamiętam, ale tak jak napisałaś w pierwszym poście: koty kradną nam serca, a potem odchodzą i zostawiają nas samych z pękniętym sercem:|
I to prawda: czas nie leczy ran tylko je troszkę wycisza :(

Teraz piszę te zdania, a oczy mam mokre i w gardle wielką gulę :cry:

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 20:50
przez Beliowen
Po każdym odejściu - i nie ma znaczenia, czy odchodzi bliski mi człowiek, czy bliskie mi zwierzę - najtrudniej jest mi pogodzić się z tym, że życie toczy się dalej, choć wcześniej nie byłam w stanie sobie wyobrazić, że tego kogoś mogłoby nie być.
A potem... potem wspominam życie, nie śmierć
nie płaczę nad stratą, tylko uśmiecham się do wspomnień
kiedyś się znów spotkamy po tamtej stronie - cokolwiek i gdziekolwiek to jest
wierzę w to.

Re: Kiedy umiera Kot...

PostNapisane: Sob sie 18, 2012 20:52
przez kwinta
Beliowen pisze:
kiedyś się znów spotkamy po tamtej stronie - cokolwiek i gdziekolwiek to jest
wierzę w to.



Tak bardzo chciałabym również w to wierzyć .....