Kiedy umiera Kot...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro sty 30, 2013 19:05 Re: Kiedy umiera Kot...

może tak ....był cudownym kotem ....nie tak miało być ...nie ten wet i nie to rozpoznanie ....odszedł kiedy jeszcze mógł być ..,miał tylko 8 lat ...już nie umiem pisać ....mogę go tylko cudownie wspominać
..........................mam teraz Bazka Śrubke Puske i Szonka ....i co ? i to moje skarby .....i myślę że gdzieś w którymś jest cząstka Cynamona ...a napewno jest we mnie

gabi4611

 
Posty: 502
Od: Pon gru 03, 2012 15:17
Lokalizacja: warszawa

Post » Śro sty 30, 2013 19:10 Re: Kiedy umiera Kot...

Niedawno pożegnałam Kicię, była ze mną odkąd pamiętam, miała 13 lat. Zachorowała nagle, chwilę po śmierci mojego psa- Suni, jej najlepszej przyjaciółki (miała białaczkę) wychowywały się razem, od zawsze.. jak zabrakło Suni, to przez kilka dni jej szukała, a potem zaczęła smutnieć. Miesiąc później zaczęła dziwnie się zachowywać, miała wylew do mózgu, straciła wzrok.. była dzielna, mimo wieku w pomieszczeniach radziła sobie świetnie, nawet wskakiwała nam na kolana ! Niestety z dnia na dzień jej stan zdrowia się pogarszał, wylew nie tylko spowodował utratę wzroku, lecz również nerwy odpowiadające za szczękę, gryzienie i łykanie zostały podrażnione, nie pamiętam kiedy przestała samodzielnie jeść... bardzo się starała, potrafiła siedzieć przy misce brudząc wszystko i siebie jedzeniem. Chwilowa walka z sterydami.... Moja Kochana, nie mogłam się z tym pogodzić i z tą bezradnością, nie mogła dłużej cierpieć, strasznie mi jej brakuję.

Wątek smutny, lecz pomaga wylać uczucia na papier, jak Ja ją kochałam.

KamilaK

 
Posty: 147
Od: Sob gru 29, 2012 19:36

Post » Śro sty 30, 2013 19:35 Re: Kiedy umiera Kot...

gabi4611 pisze:misia ....opowiadaj o nim ....te najlepsze chwile ...wysyłaj zdjęcia tu ...i teraz ....


Trudno mi jeszcze o tym spokojnie myśleć a co dopiero opowiadać.Może kiedyś.

misia007

 
Posty: 1418
Od: Nie lip 08, 2007 11:24
Lokalizacja: Warszawa

Post » Śro sty 30, 2013 19:56 Re: Kiedy umiera Kot...

Czas nie leczy ran, ale pozwala się pogodzić ze stratą... Już mija 10 lat jak odszedł mój pies... Rodzina się krzywi i pozostawia bez komentarza jak mówię, że był mi bratem. Był ze mną od kiedy skończyłam 4 rok życia. Wiele mnie nauczył, zawsze wysłuchał, przytulił, otworzył na świat. To w gruncie rzeczy zabawne jak wiele człowiek może się nauczyć od zwierzęcia jeśli słucha. Wezyr pokazał mi jak wrócić do miejsca, które nazwę "domem". Pokazał na czym polega ten zaskakujący dar dzięki któremu żółwie morskie odnajdują tą jedyną wyspę na środku bezkresnego oceanu. Pokazał jak rozumieć innych... Ostatnie dwa lata chorował długo, walczyliśmy o niego, dwa razy w tygodniu matka jeździła z nim do weta na zastrzyki, by mógł trwać, ale w końcu i to było za mało... Miał zanik przestrzeni miedzykręgowych, czasami tak strasznie płakał jak próbował podnieść głowę, a wiem jaki był dzielny i wytrzymały... Wtedy rodzice nas okłamali, chociaż razem z siostrą byłyśmy już praktycznie dorosłe (ja 18 lat, siostra 22), wymyślili pretekst, Wezyr pojechał do dziadków jak zawsze gdy musieliśmy wyjechać. Powiedzieli potem, że nie obudził się rano już... Wiele lat wyrzucałam sobie, ze umarł samotny, że umarł z żalu... Tak bardzo zawsze płakał jak go zostawialiśmy tam... Dopiero parę lat temu dziadek wygadał się, że zabrali go aby wet pomógł mu odejść w spokoju. Mam żal do rodziców, że nie powiedzieli, że nie mogłam być z nim w tej ostatniej chwili i że pozwolili mi tak długo obwiniać się niepotrzebnie...
Minęło tyle lat... a ja znów płaczę :cry:
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Hebi

 
Posty: 541
Od: Wto cze 26, 2012 14:47
Lokalizacja: Gdynia

Post » Śro lut 06, 2013 20:08 Re: Kiedy umiera Kot...

Czas nie goi ran i nie pozwala pogodzić się ze stratą.Czas przyzwyczaja do trwania.I my tak trwamy,a od śmierci naszego Przyjaciela mija 8 m-c...I nic się nie zmienia..
Od śmierci mojego nieszczęśliwego Sokratesa minęlo 36 lat i nic sie nie zmieniło.
Elżbieta
Elżbieta
 

Post » Śro lut 06, 2013 20:23 Re: Kiedy umiera Kot...

Moja Kajunia odeszła w niedzielę. Rana jest świerza i bolesna a pustka w domu tak wielka...
Ciesze się, że już nie cierpi, ale tak bardzo chciała żyć, tak mocno walczyła ..., nie potrafię o tym nawet spokojnie pisać.
Nie potrafię sie pogodzic z tym że juz nie ma przy mnie mojej maleńkiej przyjaciółki.
Obrazek
Kaja 04.2003 - 03.02.2013 [*] śpij maleńka

Juna

 
Posty: 22
Od: Śro sie 31, 2005 13:15
Lokalizacja: Katowice

Post » Śro lut 06, 2013 20:56 Re: Kiedy umiera Kot...

W moim życiu koty są od bardzo dawna. Odchodziły na Tamtą Stronę w wyniku chorób... także nieszczęśliwego wypadku (który pewnie będzie mnie prześladował do śmierci).
Ale taką naszą, naszą kotką była Miłka - towarzyszka mojego TZta.
Odeszła z powodu nowotworu w lipcu 2010 roku mając niemal 18 lat. Nie poradziliśmy sobie z jej odejściem chyba do dzisiaj, bo łzy płyną dalej... ale Miłka też jednego nas nauczyła. Trzeba te nasze futrzaste dzieci kochać każdego dnia tak jakby kolejny dzień miał nie nadejść. Nie odkładać na później zabawy, mizianek i przytulanek, bo nigdy nie wiadomo co zdarzy się za chwilę.

Miłka - dobrych łowów maleńka po Tamtej Stronie
Obrazek
Koci Doradca
Facebook @zrozumieckota

vivien

Avatar użytkownika
 
Posty: 3861
Od: Sob kwi 27, 2002 12:13

Post » Śro lut 05, 2014 17:21 Re: Kiedy umiera Kot...

31 stycznia odszedł śmiercią tragiczną mój mały przyjaciel Tofik. Znalazłam go na ulicy wiosną ubiegłego roku, miałam już w domu kotka więc nie byłam pewna czy go zatrzymać i szukałam dla niego dobrego domu. Niestety, nikt go nie chciał więc zabrałam go do siebie i pokochałam tak bardzo jak najbardziej potrafię :1luvu: . Przewrócił mój dom do góry nogami. Sprawił, że zaczęło tętnić w nim życie. I moje życie stało sie szczęśliwsze z Tofikiem. Biegał do pobliskiego lasu ze starszym moim kotkiem Bandziorem, przynosił mi myszki w prezencie (często żywe i puszczał je w salonie robiąc domownikom drakę). Spał ze mną, jadł ze mną i dał mi w swoim krótkim życiu tyle czułości i ciepełka jakiego nie zaznałam jeszcze. Bandzior jest indywidualistą, kocham go równie mocno - ale on ma swój świat. To w tym nieszczęsnym lesie znalazłam zwłoki Tofika, miał tylko około 2 lat :cry: Dziś trzymam w rękach malutką skrzyneczkę z jego prochami. I wciąż łzy lecą... :cry:

renika04

 
Posty: 1
Od: Śro lut 05, 2014 16:55

Post » Śro lut 05, 2014 20:16 Re: Kiedy umiera Kot...

Prawie dwa miesiące temu straciłam Kajtusia, był ze mną zaledwie trzy miesiące, ale bardzo go pokochałam w tym czasie. Jego odejście było bardzo gwałtowne i niespodziewane, wydawał się być zupełnie zdrowy.
Wobec śmierci ukochanego zwierzaka bynajmniej z mojej perspektywy jest się zupełnie samemu, nawet jak ktoś jest obok, poprosiłam koleżankę, aby przyszła po południu, ale nie umiałam być z nią. Pewnie tym trudniej mi było z całą sytuacją, że generalnie podczas tego wszystkiego, podczas ataku i umierania Kajtusia byłam sama, wolałabym aby ktoś ze mną jechał do weterynarza, był w tej chwili w domu, ale nikogo nie było, mieszkam sama.
Wyrzucam sobie wiele rzeczy, które mogłam zrobić inaczej, wziąć go na ręce a nie do transporterka, pójść na stopa wobec tego, że taksówka nie przyjeżdżała 15 minut, pojechać od razu do kliniki, a nie pobliskiego weterynarza,już go nie ratował. Ostatecznie miałam pojechać na sekcję, ale zawróciłam do kliniki. Pamiętam jak siedziałam na chodniku, podeszła żona mojego byłego prezesa, nie poznałam jej w tamtym momencie, martwiła się co się ze mną dzieje, nie wiedziałam co zrobić. Agateria wyrzuca sobie, że oddała kotka, bo weterynarz rozliczał ampułki, ja z sekcji zawróciłam do kliniki z zamiarem oddania Kajtusia, bo bałam się go zabrać do domu i gdzieś pochować, myślałam, że tego nie przeżyję, potem wyrzucałam sobie, że w ten sposób przyczyniłam się do jego całkowitego unicestwienia, choć chcę wierzyć, że on nadal istnieje.
Ból jest ogromny, nieprzezwyciężalny szczególnie przez pierwsze godziny i dni. Nic i nikt nie jest w stanie ulżyć, człowiek się wije i nie wie co ze sobą zrobić, potem przychodzą chwile kiedy się je, pracuje, czymś zajmuje choćby pozostałymi zwierzakami, próbuje się normalnie żyć i w tych chwilach przychodzi moment ulgi, że jakoś to będzie. Pamiętam jak bardzo starałam się trzymać tych momentów kiedy przychodziła ulga, w tych chwilach także boli, ale dalej się żyje, to tak jakby łapać oddech, wynurzać się z wody po bardzo długiej chwili, a potem znów wracają te chwile bezdechu do momentu kiedy prędzej czy później się mniej więcej wszystko normuje. Pozostaje ból, lecą łzy na wspomnienie, przychodzą momenty bardzo bolesnej tęsknoty, ale oddech jest w większości miarowy. Najgorsze, że szczególnie w tych pierwszych momentach nic ani nikt nie jest w stanie pomóc.

Kiedy byłam nastolatką i miałam Misię, kotkę która wiele lat później odeszła na raka, jeszcze za jej życia próbowałam się zmierzyć z myślą, że jej kiebdyś zabraknie. Pamiętam jak próbowałam uchwycić się chwili kiedy leżała mi na piersi i myślałam, że kiedyś tak nie będzie, że kiedyś nie będziemy razem. W tamtym czasie napisałam nawet opowiadanie, muszę odszukać je kiedyś o tym jak spotykam się z Misią po śmierci w jakimś pięknym domu z ogródkiem, było tam też coś o przystojnym aniele, który tłumaczył mi jak się odnaleźć w tym świecie, że pomieszczenia i to co widzę jest iluzją abym się nie bała (to przyszło mi chyba na myśl pod wpływem jakiegoś filmu z Robinem Williamsem o życiu po śmierci), ale Misia była prawdziwa. Pamiętam, że mogłam po tej drugiej stronie rozmawiać z nie słowami, ale czułam i wiedziałam jak ona myśli i co chce mi przekazać.

Tego lata straciłam 6 dniowe kotki, były 4, z czego 2 w bardzo ciężkim stanie zostały w darmowej klinice weterynaryjnej 2 pozostałe zachęcona przez weta wzięłam do domu i zaopiekowałam się nimi. Pewnie mało skutecznie, bo zapadły w śpiączkę. Bardzo bolało, to właśnie trochę ponad miesiąc później trafił do mnie Kajtuś.
Bliska osoba powiedziała mi ostatnio, że Kajtuś odszedł po to aby się nimi zająć, bardzo chcę w to wierzyć.

karolink

 
Posty: 1116
Od: Pon paź 09, 2006 20:40
Lokalizacja: Warszawa

Post » Sob lut 15, 2014 0:26 Re: Kiedy umiera Kot...

Julian odszedł wczoraj, o 19.49, na moich rękach.

Urodził się u mnie jeszcze jak byłam dzieckiem i bez mała 16lat byliśmy razem.
Zawsze razem na dobre i na złe.
A teraz go nie ma. 3 tygodnie i rak zabrał kota...

Jak sobie radzę?
Nie radzę. Po prostu.
Jest znośnie jak ktoś zagoni mnie do pilnego zajęcia się czymś i nie mam jak myśleć. Gorzej jak siedzę sama jak teraz. Wszystko wraca.

Nagle okazuje się że pewnych małych rzeczy które były dla nas rytuałem już nigdy nie będzie.
Nikt nie zamruczy na zawołanie, nie będzie mrużył wielkich zielonych oczysków ani łasił się na "purku purku mój kocurku". Nie ma już kocurka :(

Boli, a Rysia to nie Julian- ona nie wie że jak płaczę to trzeba wskoczyć na biurko i przytulić się na siłę. Nie rozumie wielu rzeczy. Może dlatego że była dorosła jak do mnie przyszła. Może dlatego, że jest u mnie tylko rok. Albo po prostu ma inny charakter.
Nie wiem.

Ale Juliana nikt nie będzie w stanie zastąpić.
Tak długa drogę razem przeszliśmy a teraz...
Sadysta Zabrza cd http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=160149
Tona karmy dla schroniska !! http://www.youtube.com/watch?v=YMw8lsfOxzU
Obrazek Julian [*] (13.02.14) i Rysia Obrazek Sara [*] 17.09.2013

Ventrue1

 
Posty: 417
Od: Pon mar 04, 2013 20:41
Lokalizacja: Łazy k/Zawiercia

Post » Sob lut 15, 2014 21:08 Re: Kiedy umiera Kot...

Aj, mój kochany Tiger :cry: Odszedł w zeszłym roku, w maju. Musiałam go uśpić. Był najwspanialszym kotem jakiego mogłabym mieć. Wiem, że mieszka w moim sercu, ale ja nie chcę go mieć w sercu, tylko tu, przy łóżku :cry:
Co prawda mam moją kochaną koteczkę, ale Latte nie zastąpi Tigera, zupełnie się od Niego różni. Żaden kot nie będzie już taki jak On.
Ale cóż...żyje się dalej. Chociaż wiecie co? Dobrze robić zdjęcia. Naprawdę. Zdjęcia to genialny pomysł! Można dzięki nim powspominać dobre i złe chwile...i żadnej sekundy nie żałować.
Obrazek
"Nie wiadomo, dlaczego wszyscy mówią do kotów „ty”, choć jako żywo żaden kot nigdy z nikim nie pił bruderszaftu" Michał Bułhakow "Mistrz i Małgorzata" rozdział 24

Lattusia

Avatar użytkownika
 
Posty: 479
Od: Nie paź 20, 2013 9:17

Post » Czw lis 12, 2015 9:46 Re: Kiedy umiera Kot...

Sabcia, Portos, Zula, Panda, Czarna, Kora, Chanel, Sarenka... Moje najukochańsze psy, które odeszły na przestrzeni lat, pierwsze pięć z racji wieku, pozostałe 2 cierpiały na nowotwory.
Kotów nie zliczę, pierwszy był znaleziony na ulicy po wypadku, kości się pozrastały, ale uraz głowy był zbyt poważny, wiele maluszków, których krótkie życie było tylko cierpieniem - najpierw utrata matki, a później panleukopenia lub inne świństwo, czarny kocur ze schroniska przyszedł do mnie bo mieliśmy nadzieję, że nie je ze stresu, przyczyna okazała się być inna. Ruda bezzebna perska z chorymi nerkami oraz jej następczyni malutka 1,5 roczna koteczka Lucynka z bliznami na oczach i nowotworem jelit
i teraz on mój kochany, młody przecież kot Armani, który jeszcze 3 tygodnie temu wydawał się zdrowy jak rydz, odszedł dziś. I mimo, że za każdym razem moje serce jest rozdarte na kawałeczki nie przestanę pomagać tym, które nadal na tym świecie są i cierpią gdzieś samotnie... W moim sercu zmieści się jeszcze wiele z Was

Olga89

 
Posty: 11
Od: Wto paź 27, 2015 15:26

Post » Nie kwi 23, 2017 18:06 Re: Kiedy umiera Kot...

Dwa dni temu musiałam podjąć decyzje o uśpieniu mojego przyjaciela Mruczka ( Boba, Bobika) każdy mój kot ma po kilka imion a ten formalnie nazywał się Mruczek. Od tego czasu nie mogę znaleźć sobie miejsca przeglądam różne fora szukając wskazówek jak sobie poradzić z tą stratą, ale nic mi nie pomaga. Pomyślałam, że jak napiszę o nim to zostanie jakiś ślad nie tylko w moim sercu, był dla mnie ważny, może dlatego, że najbardziej miał pod górkę w życiu a nigdy nie stracił pogodnego usposobienia. Mruczka znalazłam na ulicy, właściwie to On mnie znalazł ponieważ do każdego przechodnia podchodził i widać było, że prosi o pomoc .Wszyscy go omijali, jakiś gość zlitował się i rzucił mu starą kurtkę pod samochód, szłam akurat do pracy w torbie jak zwykle miałam kilka puszek (dokarmiałam koty podwórkowe w pobliżu pracy). Zostawiłam mu jedzenie i poszłam. Miałam w domu 5 kotów i psa wszystkie po przejściach, podjęłam decyzję, że zabiorę go do pracy i tam będzie mieszkał. Mruczek został wyrzucony z domu takie odniosłam wrażenie, był bardzo ufnym kotem. Zabrałam go do weterynarza na przegląd nie byłam pewna jak długo pozostawał na ulicy i ile ma lat (był wykastrowany i mniej więcej 8 lat . Na pierwszy rzut oka kotu nic nie dolegało, był duży, silny, czarny ze lśniącym futerkiem i pięknymi bursztynowymi oczami, wyglądał jak miniatura pumy.a zachowywał się jak mały pogodny kociak Spędził z nami siedem lat (oczywiście po dwóch dniach zabrałam go do domu). Przez te siedem lat był cały czas leczony, okazało się, że ma koci HIV. Lecznicę traktował jak swój drugi dom. Żaden z innych moich kotów nie zachowywał się tak spokojnie i grzecznie u weta jak on. Gdy kolejka była zbyt długa nawoływał Panią doktor,żeby się pospieszyła bo On już czeka. Pani doktor zawsze odpowiadała Mruczek poczekaj jeszcze chwilę , był taki rozmowny. Każdemu odpowiadał. Rok temu po kolejnych badaniach okazało się, że doszła niewydolność nerek. Mruczek to wszystko znosił nadzwyczaj pogodnie wracał do domu po kroplówkach i hasał jak jelonek ....do czasu. Zawsze , gdy nadchodził kryzys podnosił się jak feniks z popiołów. Tydzień temu przestał jeść i pić, karmiłam go, ale wszystko zwracał.Jest mi bardzo ciężko. Jego nieobecność widzę wszędzie i gdy pomyślę , że będą czekać mnie jeszcze 5 razy takie rozstania .

Beata5

 
Posty: 3
Od: Nie kwi 23, 2017 17:10

Post » Nie kwi 23, 2017 19:26 Re: Kiedy umiera Kot...

Wyobrażam sobie jak strasznie musi boleć Twoja strata. Ja też jakiś miesiąc temu uśpiłam Albercika, miał chłoniaka, udało się go podtrzymać około 2 tygodni od diagnozy, ale tym razem chociaż miałam te dwa tygodnie, bo ostatnim razem straciłam kotka Kajtka nagle, w ciągu kilkunastu sekund. Teraz mam dwie pociechy i wiem, że każda chwila z nimi jest najcenniejsza, że będzie niepowtarzalna. Oczywiście robię po drodze wiele wydaje się niepotrzebnych bezsensownych rzeczy typu gram w gry komputerowe, ale poza tym każdą chwilę jaką spędzam z kotami, głaszcząc je, bawiąc się z nimi, karmiąc je traktuję jako niepowtarzalną, może nie ostatnią, mam nadzieję na więcej takich chwil, ale jestem w tych chwilach jakoś bardziej, jeszcze bardziej dla nich, dla siebie, bo wiem, że moje koty i te chwile z nimi naprawdę są niepowtarzalne, tak jak wszystkie zabawy Albercika, jego spojrzenia, mruczenie, figlarność i podskoki na trzech łapkach. Kiedy patrzę na miejsce na drapaku które uwielbiał, albo przypominam sobie jak podbiegał czy się bawił czuję w sercu ogromny, niewysłowiony ból, który wdycham i wydycham i nic nie jest w stanie złagodzić tego bólu i wiem, że nigdy nie będzie. Jest jakoś inaczej niż było po śmierci Kajtusia, nie rozpaczam miesiącami, rozpaczałam jeden czy dwa dni, a teraz po prostu dalej żyję i godzę się z tym bólem tak samo jak z radością z możliwością przebywania z kotami, które mi pozostały. Mam jeszcze ręcznik i kocyk, który został po Alberciku, a których nie prałam, zostawiłam sobie tak jak poprzednim razem po Kajtku sweter w którym wiozłam go do weterynarza kiedy umierał i pozwalam sobie czasem wdychać zapach, mam je blisko siebie, wtedy czuję, że jest obok nieomal fizycznie, tak jakbym mogła go jeszcze dosięgnąć w tym fizycznym wymiarze. Przygotowuję się na odejście pozostałych kotów, choć może ja odejdę przed nimi, ale po prostu układam to sobie, że cokolwiek by się nie stało zadbam o nie i będę przy nich i zadbam o ich komfort. Przed śmiercią Albercika wiedząc i czytając, że najrozsądniejszym wyjściem i najbardziej komfortowym dla niego będzie eutanazja poczytałam o tym o co zadbać u weta, jakie środki mają być użyte, czego się spodziewać i przede wszystkim nastawiłam się, że w tych momentach to ja muszę być dla niego, a nie on dla mnie. Łzy same kapały, ale wiedziałam, że nie mogę lamentować, rozpaczać, tylko muszę dać mu wszelkie ciepło, łagodne słowo, ukojenie i miłość i tak się stało, tak było. Podsumowując, albo godzę się na to, że będzie spotykać mnie ból rozstania, że będę doświadczać piękna życia z kotami, ale równocześnie i cierpienia związanego z ich śmiercią związanego z tym, że wszystko w naturze się rodzi, ale też umiera, albo wybiorę życie tak jak wybrała moja mama bez zwierząt, bez pięknych doświadczeń, ale też zarazem bez bólu jaki pojawi się kiedy z powodu choroby lub starości będą odchodzić. Na razie nie muszę decydować, bo już wybrałam i już jestem odpowiedzialna za te dwa przepiękne życia, które są jeszcze ze mną. Co będzie potem nie wiem, wiem że trzeba spieszyć się kochać, bo tak szybko odchodzą.

karolink

 
Posty: 1116
Od: Pon paź 09, 2006 20:40
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie kwi 23, 2017 20:04 Re: Kiedy umiera Kot...

Bardzo dziękuję za słowa wsparcia i zrozumienia Mruczek nie był pierwszym zwierzakiem, którego pożegnałam. Na przestrzeni lat tych pożegnań było wiele, moje dwa psy (jeden starość drugi nowotwór), ukochana kotka (nowotwór), koty ogródkowe i te z pracy ( wszystkie choroby zakaźne). Wielu udało mi się pomóc, znaleźć dom to akurat pocieszające. Tylko to rozstanie z Mruczkiem jest takie niedawne po walce o każdy dzień i trudne. Kocham moje zwierzaki i te domowe i te dokarmiane, los każdego z nich jest dla mnie ważny. Gdzieś, kiedyś przeczytałam, że nasze koty powracają w innych futerkach i tylko czekają, żeby się nimi zaopiekować. Mimo bólu odejścia mojego kota nie zamierzam przestać pomagać tym , które tej pomocy potrzebują, każdy na swój sposób jest wyjątkowy i inny to nie znaczy, że gorszy po prostu inny .

Beata5

 
Posty: 3
Od: Nie kwi 23, 2017 17:10

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Blue, Google [Bot], KotSib, skaz i 227 gości