Przyspieszone dokacanie: nasza historia.

Witam,
wiem, że tego typu tematów jest bardzo dużo, ale chciałam relacjonować na tym forum nasze kocie przejścia, licząc na pomoc w konkretnych przypadkach i ewentualne wsparcie w chwilach zwątpienia, bo już na początku wiem że takie będą.
Zacznijmy od początku:
w domu mamy kotkę (ma rok i 4 miesiące), która ma dość skomplikowany charakter. Przytulasków nie lubi, głaskania w sumie też, na kolanka od czasu do czasu przyjdzie. Jak mruczy to baaardzo cichutko. Jest dość strachliwa, jak jesteśmy tylko my z nią w domu, to jest ok, kot zrelaksowany leży brzusiem do góry, ale jak już ktoś z naszym znajomych się pojawi to kot się chowa albo fuka na wszystkich, którzy chcą do niej podejść. Kotka jest bardzo żywiołowa, baaaardzo lubi się bawić, szczególnie migdałkiem:) czasami nas zaczepia, chętnie bawi się w chowanego po kociemu i takie tam. Ze względu na to, że kochamy koty chcieliśmy przygarnąć jeszcze jednego kotka licząc, że nasz kot będzie szczęśliwy mając towarzysza do zabaw i spędzania czasu, gdy my jesteśmy w pracy (prawie 10h).
I tak się akurat złożyło, że w miejscu gdzie pracujemy pojawiła się w marcu kotka, którą zaczęliśmy dokarmiać. Była przeszczęśliwa, ciągle mruczała i ugniatała łapkami. W maju okociła się w szopie na pobliskim placu. Po miesiącu kocięta przeniosła w inne miejsce do sąsiadki, gdzie już nie mogliśmy w żaden sposób nad nimi czuwać. Miesiąc temu kotka przestała do nas przychodzić, najprawdopodobniej wpadła pod samochód albo ktoś jej zrobił krzywdę. Kocięta miały wtedy dwa miesiące. Od tej pory musiały radzić sobie same, podjadając znikome ilości karmy dla psa jakie udało im się ukraść z jego miski.
Ostatnio sąsiadka poprosiła żebyśmy zabrali od niej te kocięta, bo ich u siebie nie chce. My wcześniej wyrażaliśmy taką chęć, gdyż czuliśmy się zobowiązani pomóc potomstwu naszej kochanej kotki, która zginęła. Najgorsze jest to, że kociaki są zupełnie dzikie.
Jakoś udało nam się złapać jednego wczoraj i tak właśnie zaczyna się nasza historia dokocenia:)
wiem, że tego typu tematów jest bardzo dużo, ale chciałam relacjonować na tym forum nasze kocie przejścia, licząc na pomoc w konkretnych przypadkach i ewentualne wsparcie w chwilach zwątpienia, bo już na początku wiem że takie będą.
Zacznijmy od początku:
w domu mamy kotkę (ma rok i 4 miesiące), która ma dość skomplikowany charakter. Przytulasków nie lubi, głaskania w sumie też, na kolanka od czasu do czasu przyjdzie. Jak mruczy to baaardzo cichutko. Jest dość strachliwa, jak jesteśmy tylko my z nią w domu, to jest ok, kot zrelaksowany leży brzusiem do góry, ale jak już ktoś z naszym znajomych się pojawi to kot się chowa albo fuka na wszystkich, którzy chcą do niej podejść. Kotka jest bardzo żywiołowa, baaaardzo lubi się bawić, szczególnie migdałkiem:) czasami nas zaczepia, chętnie bawi się w chowanego po kociemu i takie tam. Ze względu na to, że kochamy koty chcieliśmy przygarnąć jeszcze jednego kotka licząc, że nasz kot będzie szczęśliwy mając towarzysza do zabaw i spędzania czasu, gdy my jesteśmy w pracy (prawie 10h).
I tak się akurat złożyło, że w miejscu gdzie pracujemy pojawiła się w marcu kotka, którą zaczęliśmy dokarmiać. Była przeszczęśliwa, ciągle mruczała i ugniatała łapkami. W maju okociła się w szopie na pobliskim placu. Po miesiącu kocięta przeniosła w inne miejsce do sąsiadki, gdzie już nie mogliśmy w żaden sposób nad nimi czuwać. Miesiąc temu kotka przestała do nas przychodzić, najprawdopodobniej wpadła pod samochód albo ktoś jej zrobił krzywdę. Kocięta miały wtedy dwa miesiące. Od tej pory musiały radzić sobie same, podjadając znikome ilości karmy dla psa jakie udało im się ukraść z jego miski.
Ostatnio sąsiadka poprosiła żebyśmy zabrali od niej te kocięta, bo ich u siebie nie chce. My wcześniej wyrażaliśmy taką chęć, gdyż czuliśmy się zobowiązani pomóc potomstwu naszej kochanej kotki, która zginęła. Najgorsze jest to, że kociaki są zupełnie dzikie.
Jakoś udało nam się złapać jednego wczoraj i tak właśnie zaczyna się nasza historia dokocenia:)