Skierowane do osób poszukujących zaginione zwierzaki... :(

Od roku szukam zaginionego kota. Wczoraj miałam masakryczną sytuację, płakałam dużo... Zadzwonił do mnie facet, że ma kota i że jest biało czarny i on go nie będzie trzymał przez noc. Poprosiłam o zdjęcie na tel. Za chwilę zadzwonił, że zdjęcie nie poszło. Za chwilę trzeci raz zadzwonił, a ja nie mogłam podjechać, bo było już przed 23, a ja od 5 na nogach, ledwo do domu wróciłam i ja nawet samochodu nie mam. No i mówię mu, że to bez sensu, bo nie mogę sprawdzić czy to ten, a on co drugie słowo na k.... i że to ten i ile nagrody. Zdenerwowałam się, krzyknęłam, że to rozmowa bez sensu i niech go puści i powie jaka ulica to na drugi dzień podjadę i sprawdzę i facet się rozłączył, ale zanim to zrobił to słyszałam jak mówił do kogoś "skop go"...
A dzwonił z numeru zastrzeżonego. Wiem tylko, bo wspomniał, że jest na ulicy prawie na Sobięcinie. Rano na komisariat, ale oni nie sprawdzą numeru, straż dla zwierząt nie pomoże, nie sprawdzą, bo nie ma pewności, że on zwierzaka skatował... Masakra... Pojechałam na ulice graniczące z Sobięcinem, ale nie widziałam rannego ani zdechłego kota. Może im uciekł, może go wypuścili (ale nie sądzę!), albo pobili i gdzieś dogorywa, albo umarł... Boże, i nic nie mozna zrobić wiedząc, że dzieje się tragedia! A ja się cały czas obwiniam, że mogłam być po prostu milsza i powiedzieć, że chociaż dam mu na piwo... to kot by żył... Może żyje? Nie wiem. Nie wiem, normalnie nie wiem już co robić... moja wina... Nie wiedziałam, że szukając ukochanego kota zrobię krzywdę innemu... Proszę uważajcie na telefony od osób, które zgłaszają Wam, że mają Wasze zwierzaki. Mi poszły nerwy wczoraj pierwszy raz przy telefonie i skończyło się tragedią... Nie ma minuty kiedy bym się za to nie obwiniała... Miłego dnia wszystkim...

