Nie wiem, jak o tym napisać, bo ciągle mną trzęsie ze złości na ludzką głupotę...
Często przyjeżdżam do rodziców do Kielc, a 1-2 razy w roku jadę z nimi do rodzinki pod Kielcami. Dziś też byliśmy. Od zawsze, jak pamiętam, były tam koty - aktualnie są 3 kotki. Jak to na wsi - biegają sobie do woli, a na dodatek to przy lesie i kawałek od drogi, więc raczej samochód nie potrąci. Wydaje się, że wszystko ok.
Jak napisałam, dziś też tam byliśmy. W trakcie rozmowy ciotka powiedziała, że "właśnie pozbyła sie ostatniego miotu" (kotki niesterylizowane). Była podobno u weta, żeby uśpił maluchy czy wziął je, ale nie chciał. Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam, że chciała też uśpić chociaż jedną kotkę - wet powiedział jej, że na sterylizacje są już za stare. Ciotka się rozgadała i wyszło na jaw, że ktoś dał jej jakiś proszek, po którym niby kot zdycha w 3 minuty. No i ta dała jednemu - to był dorosły kocur, którego już nie ma - nie będę się wdawała w szczegóły, bo bęczę, gdy to piszę... Pozostałe podobno też mogą być w ciązy...
W każdym razie - może ktoś wziąłby chociaż 1 kotkę? Nie wyobrażam sobie, że pojadę tam następnym razem i usłyszę, jak to pozbyła się kolejnych kociaków albo otruła następnego kota...
Co robic? Ja nie mogę wziąć żadnej z nich - mam 2, a poza tym mieszkam w bloku, a koteczki są wychodzące...
Gdzie mogłabym się zwrócić o pomoc? Ciotce nie mówiłam, że spróbuję się zorientować, czy ktoś mógłby je zabrać, ale myślę, że nie robiłaby problemów...
Możecie mi coś poradzić?
Zostaję w Kielcach do soboty, ale pewnie za kilka tygodni znów przyjadę.
Co robić?
I proszę, nie piszcie tu, że z niej su.k.a czy coś w tym stylu, bo nie o to tu chodzi, a że nią jest, to już druga sprawa...