Wciąż znajduję jej kłaczki i pazurki...
Z rozrzewieniem wspominam to, że sama robiła sobie manicure.
Z rozrzewieniem wspominam to, że wpychała swój ogon do mojego nosa, gdy była zachwycona głaskami tak bardzo, że odwracała się 4literami, by mnie ugniatać po brzuchu (po szyi nie lubiłam, zabraniałam...) - i po chwili się dusiłam (alergia!), i po chwili męczyłam się z kłakami w nosie, w ustach, w przełyku... ale kicia taka zachwycona...
Wciąż rozświecam światła, by jej nie rozdeptać...
Wciąż podczas przygotowania posiłku wyciągam dwie miski.
I wciąż podczas zamawiania karmy, wkładam do koszyka karmę, którą lubiła: niezbyt dobrą jakościowo, ale ona taką lubiła...
I wciąż jak widzę puchatą szylkretkę sąsiadów buszujących na naszym ogrodzie wołam rozpaczliwie "Zdrapcia, Draputek! choodź"... po czym urywam... nie mogę nic więcej... mam gulę w gardle, bo już sobie powtarzam w myślach: "Tyś, to nie ona, Draputka już nie ma. Ona Ci nie zaginęła... Ona odeszła... "
Wciąż jak mi smutno i czuję się najsamotniejszym człowiekiem na Ziemi to kiciam i ją wołam - bo ona zawsze w takich chwilach WIEDZIAŁA to i nie opuszczała mnie na krok. Momentalnie po opanowaniu mojej duszy smutku, Zdrapcia wtulała się we mnie jak dziecko: dwie łapki na szyi, dwie na brzuchu, a to trącała mnie po chwili w nos noskiem, a to robiła baranki, a to kładła łebek na moi czole i tak tkwiła w bezruchu... delikatnie mruczała... po chwili zaczęła ugniatać łapkami... i zasypiała... a ja zasypiałam tuż po niej albo tuż przed nią. I kiedy tylko zamknęłam oczy, kiedy tylko ukoiła moje zbolałe serce i zgnębioną duszę... ona delikatnie, bezszelestnie wstawała ze mnie i kładła się obok, przy twarzy... i w tym trudnych dniach, kiedy potrzebowałam obecności kogoś zawsze spała ze mną... i zawsze to mi pomagało. ZAWSZE.
Żyła po cichu... ale moje serce krzyczy... krzyczy tak, jak ona w swoim lepszych dniach, że jest głodna i należy jej się jedzenie ze złotych półmisków... a nie z porcelany, która wyszła z mody...
Draputku mój, tęsknię... cholernie tęsknię...
Kurzyk też tęskni... jak mocno mu smutno i popłakuje, a płacz mu nic nie daje... to znaczy.... wciąż.
Brakuje Ciebie... Zawładnęłaś moim sercem... zawładnęłaś i sercem Kurza.
I kto teraz przyjdzie ukoić moje zbolałe serce, jak już Ciebie nie ma?
Niby nie ma Cię już ponad miesiąc... a wcale nie boli mniej...
Bardzo Cię potrzebuję, mój aniołeczku...
(