Ja również nie mogę się pozbierać po stracie przyjaciela. Miesiąc temu musieliśmy podjąć decyzję o uśpieniu jednego z naszych chłopców. Dalej nie mogę się z tym pogodzić.
Dokładnie dwa lata, miesiąc i dwa dni temu przywieźliśmy do domu drugiego kota, biało-szaro-czarnego bengala, którego nazwaliśmy Orionem, do towarzystwa dla naszego starszego kota bengalskiego Kiriana. Wprowadzenie przeszło tak gładko że nie mogliśmy w to uwierzyć. Trzeciego dnia jak chłopcy byli razem w jednym pomieszczeniu, już spali razem i myli się nawzajem. W zeszłym roku mieliśmy urwanie głowy bo Orion złamał tylnia łapkę i przez okrągły miesiąc spaliśmy na zmianę by zawsze ktoś przy nim był. Zżyliśmy się wtedy bardzo.
W połowie września zaniepokoiło nas Orionowe jedzenie. Z dnia na dzień jadł coraz mniej. Żadnych innych objawów. Nie było spadku aktywności, nie było problemów z zabawą. 29 pojechaliśmy z chłopakami do weta na szczepienia i poprosiliśmy o zbadanie chłopców. Kirian był w porządku, ale u Oriego znaleźli guza w jamie brzusznej. Został w lecznicy na noc, mieli mu zrobić badania i zdecydować co dalej. Rano telefon od weterynarza był miażdżący: trzeba od razu operować bo zagraża życiu. W piątkowe popołudnie Ori wylądował na stole operacyjnym. I tu się zaczął horror. Kolejny telefon, w trakcie operacji wyszło, że guza nie da się usunąć w całości. Jest tak rozległy że weterynarze zalecali nie wybudzać go wcale z narkozy. Nie potrafiliśmy dać mu odejść bez pożegnania. Spędził weekend w klinice, codziennie mogliśmy przez godzinę zjawić się na odwiedziny. Był taki słaby, obolały, ale za każdym razem mruczał na nasz widok. Lekarze prognozowali że to rak lub chłoniak, więc jedyna opcja po wynikach biopsji będąca chemioterapią, mimo iż dawała słabą nadzieję, była to zawsze nadzieja.
W poniedziałek Ori wrócił do domu. Był taki szczęśliwy, że do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Już w samochodzie mruczał z zadowoleniem, a w domu istne piekło urządził biegając wszędzie i skacząc na wszystkie meble by sprawdzić czy wszystko jest jak być powinno. Przeniosłam się z sypialni do salonu na kanapę, by spać tuż obok jego kojca gdyby czegoś potrzebował. Wstawałam na najlżejszy dźwięk wydany przez niego. A Oriona nie dało się nie zauważyć pod względem wydawanych przez niego dźwięków. Wszystko musiał zawsze oznajmiać światu. Czasem mieliśmy dość jego "wrzasków", ale przez to, że zawsze szukał naszej bliskości wybaczylibyśmy mu wszystko. Był bardziej jak pies pod względem podejścia do nas. Zawsze się z nami witał jak wracaliśmy do domu. Zawsze z nami spał. Przytulał się kiedy tylko mógł. Lubił być noszony na rękach. Nie ważne co z nim robiliśmy, ważne że cokolwiek i był szczęśliwy. Ja od dwóch lat nie mogę pracować ze względów zdrowotnych, więc codziennie witał mnie jak wstawałam, chodził za mną wszędzie. Bawił się ze mną gdy siedziałam w wannie a on próbował wyłowić moja stopę. Był wszędzie i zawsze, byliśmy nierozłączni. WIelokrotnie mąż się śmiał że Orion to zdecydowanie mój kot, a Kirian jest jego. Dlatego diagnoza jaka dostaliśmy po biopsji była dla nas dewastująca. Zaawansowane stadium FIP. Nawet lekarze się tego nie spodziewali. Z dnia na dzień słyszałam jak coraz gorzej i głośniej oddycha. Z czwartku na piątek było już tak kiepsko że prawie nie wstawał, 6 dni po operacji, a przy wydechu słychać było pękający bąbel płynu w płucach. Przez pół nocy czytaliśmy z mężem o chorobie naszego chłopca i byliśmy coraz bardziej załamani. Widząc z jaką prędkością choroba go niszczy zdecydowaliśmy że nie chcemy by udusił się płynem z płuc, co niestety zbliżało się do nas z prędkością rozpędzonego pociągu. W piątek rano, dokładnie tydzień po operacji zadzwoniłam by weterynarz przyjechał do nas do domu i uśpił naszego skarba.
Spędziliśmy dzień na byciu razem, próbach zabawy i spaniu w ulubionych miejscach. Jednak gdy przyjechał weterynarz strasznie się zestresował. Po pierwszej dawce środka nasennego wyraźnie poczuł się lepiej bo jego oczy szeroko się otworzyły i patrzył na nas jak wcześniej, zanim ten cały koszmar się zaczął. Dostał potrójna dawkę środka nasennego i nie zasnął. Musiałam zdecydować że mają podać środek który zatrzyma jego serduszko gdy cały czas był przytomny. Nie potrafię się z tym pogodzić. Brakuje mi go każdego dnia, wszystko o nim przypomina. Cisza dźwięczy mi w uszach, bo Kiri rzadko się odzywa. Staram się poświęcać mu więcej czasu i uwagi bo on też bardzo to przeżywa. W dniu gdy musieliśmy dać Orionowi odejść był przez cały czas w tym samym pomieszczeniu i patrzył się na niego. Przez kilka następnych dni, gdy mąż wracał z pracy, przychodził i sprawdzał czy przypadkiem Ori nie wróci z nim. Mniej je i nie bardzo chce się bawić. Dużo przychodzi na kolana, czego nigdy nie robił. Nawet odzywa się częściej. Staram się robić co tylko mogę by mu to ułatwić ale serce mi płacze za ukochanym dzieckiem.
W dodatku obawiamy się o jego zdrowie, bo choć na teraz wydaje się że wszystko jest w porządku, koronowirus może zmutować w każdym momencie a wiemy że miał z nim kontakt. Gdy usłyszeliśmy diagnozę na miejsce wskoczył drobny kawałek układanki. Po wprowadzeniu Oriona, Kirian przez dwa tygodnie miał biegunkę i wymioty, bylismy z nim u waterynarza, ale wszystko było zepchnięte na karb stresu spowodowanego zmianą karmy i wprowadzeniem nowego domownika. Teraz już wiemy, że było to spowodowane wirusem. Codziennie wypatruję u niego oznak i boję się, że możemy i jego stracić. Robi się to już paranoją. Jak nie wypłakuje sobie oczu, to sprawdzam czy z nim wszytsko w porzadku. Nie mogę sobie z tym poradzić.
Orion był dla nas trojga kimś specjalnym. Naszym małym cudem. Pustka i cisza które zostały strasznie bolą.