Jak pogodzić się ze stratą kota?

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw mar 15, 2012 20:54 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Czytam to i ryczę jak głupia. Minęło już trochę czasu. Niewiele, ale jednak.. A ja nie widzę i nie czuję żadnej poprawy. Pustka w mieszkaniu mnie dobija. Ukochany pracuje, a ja siedzę na ulubionej kanapie Stefana i chcę się przytulić...
Nie wiem gdzie szukać kociąt by nie narażać się na kolejne przeżycia tego typu. A może nie powinnam dać sobie wmówić, że FIP krąży wokół mnie... Skoro zapewne tak nie jest.

Miśka - cieszę się, że nie czujesz pustki :) Przytul ode mnie sprawcę zamieszania.

flowerpot66

 
Posty: 11
Od: Śro mar 14, 2012 19:06

Post » Czw mar 15, 2012 21:01 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

ja ryczałam codziennie przez 2 miesiące. daj sobie czas. FIP nie krąży wokół ciebie, z calą pewnością nie. Poprzeglądaj forum-może ktoś ci skradnie serce :) Mój sprawca zamieszania też z forum :) Drugiego, czyli Rude Zagrożenie Biologiczne ;) wzięłam z lecznicy :)
Moi kochani:
Silvuś
Rudolf *
Stefanek*

Miśka74

 
Posty: 360
Od: Śro paź 19, 2011 11:51
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw mar 15, 2012 21:08 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Przeglądaj forum tu jest tyle wspaniałych kotów które kochają człowieka i czekają na szansę,porzuconych ,samotnych.Czas i nowy kot to jest lekarstwo.Stefan zaś zawsze będzie w Twoim sercu miał szczególne miejsce.
[/url]ObrazekObrazekObrazek

horacy 7

 
Posty: 6708
Od: Śro cze 02, 2010 16:01

Post » Czw mar 15, 2012 21:12 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

ryczalam jak glupia, do tej pory jeszcze potrafi mi sie lza zakrecic jak wspomne mojego kociego przyjaciela, ktory tez odszedl na FIP.... ale po 2 m-cach nie wytrzymalismy z Tzem, rozejrzelismy sie i zgarnelismy kocia biede z forum miau :) a teraz drugi tez mieszka u Nas. pustke w domu zastapi chyba tylko drugi kot, ale nie ma co liczyc, ze bedzie mial taki sam charakter, ze zastapi calkowicie poprzedniego przyjaciela, o co to to nie. kazdy jest inny, niepowtarzalny, a dom bez kota to nie dom.
ale powiem Wam, ze nie wzielam drugiego buraska, jakos jeszcze nie potrafie. za bardzo bolalby mnie chyba widok buraska....
nie przepadam za czarnymi kotami, a zaadoptowalam czarnuszka... bo Nas zauroczyl, a za kotem jednak tesknilismy.
a jak to wszystko czytalam co napisalyscie wyzej znow sie poryczalam. mialam i mam wiele pretensji do.. siebie, bo moze ktos inny by uratowal kota, inne leki by zadzialaly, zanim zaczal sie Fip.... nie wiem, kupa zalu do siebie, do weta, do swiata..

no ale dwa inne zamieszkaly u mnie i moze tak mialo byc?
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Czw mar 15, 2012 22:07 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Ja też mam do siebie żal. Że pewnie moją winą było to, że fip się uaktywnił. Chociaż dbałam o niego strasznie, ale mimo to pojawia się ogromna pretensja do siebie, o coś co mogłam zrobić źle, a o czym nie mam pojęcia..
Mam żal o to, że nie posłuchałam swojej intuicji, która mówiła, że hodowla, czy raczej pseudohodowla z jakiej pochodził Stefan nie jest warta zaufania. Wiem jednak, że przynajmniej dałam mu wspaniały dom i taki również kontakt z nami. Chociaż tyle mogłam dla niego zrobić.... Fakty o ,,hodowli" w jakiej się urodził docierały do mnie dopiero później. Właścicielka [czy raczej była, bo już jej nie prowadzi] odcięła się od sprawy gdy do niej zadzwoniłam spanikowana bo wtedy jeszcze nie wiedziałam co mu jest. Dziś rozmawiałam z hodowczynią, która ma u siebie kotkę od tych samych rodziców co Stefan. Powiedziała mi, że podobno tej hodowli już nie ma bo ludzie dowiedzieli się o warunkach w jakich trzymała zwierzęta i o chorobach jakie z niej wynoszą. O warunkach skrzętnie ukrywanych - gdy tam byłam widziałam piękną wolierę, duży dom. Czuję ogromny żal do niej i do siebie. Mimo, że o niczym nie miałam pojęcia. Gdyby dalej prowadziła hodowlę zrobiłabym wszystko, żeby ludzi uchronić przed tym samym co mnie spotkało. Rozmowa z tą Panią była dla mnie bardzo ważna, choć czuję, że wolałabym nie wiedzieć aż tyle o tym co robiła ta kobieta. O tym jak bardzo nas oszukała... O jej hipokryzji skrzętnie ukrywanej pod pozorami, które zwiodły mnie na krótki, ale jednak zbyt długi czas... Nie żałuję mimo to. Stefan lgnął do nas, był z nami bardzo blisko. Być może dlatego, że nie spotkało go tam zbyt wiele dobrego.. Mogliśmy mu to wynagrodzić.

Alma, oczywiście, że tak miało być!
Przepraszam, że nie odpisuję na wszystkie posty. Po tej rozmowie nie potrafię myśleć o niczym innym. Kolejny napad płaczu.

flowerpot66

 
Posty: 11
Od: Śro mar 14, 2012 19:06

Post » Pt mar 16, 2012 8:45 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Flowerpot - to nie Twoja wina!!! Pamiętaj o tym! I moim zdaniem - właśnie te kotki najbiedniejsze, z miejsc, w których są źle traktowane i mają złe warunki do życia - najbardziej potrzebują naszej miłości...

Czytam co piszesz i i inne dziewczyny i... widzę, ze nie tylko ja tak mam... :cry: Opiszę Wam moją historię...

Iraczeq był kotkiem piwnicznym - zawsze chciałam kotka, ale bałam się, że nie podołam, jednak gdy tylko koleżanka przysłała mi zdjęcie miesięcznego maleństwa - które jako jedyne przeżyło w tej piwnicy - to nie zastanawiałam się ani chwili. Od razu pojechałam do sklepu - kupiłam co trzeba - nawet poduche dla nowego kiciusia i Iraczeq trafił do naszego domu... To był nasz "syneczek" :D i nie wstydzę się tak mówić :) Iraczeq jako kotek z piwnicy od małego borykał się z chorobami, ale po długiej walce wyciagnęliśmy go z biegunek. Był szczęsliwym, kochanym kocurkiem aż nagle... zaraził się giardia od kotki, ktorą adoptowali znajomi, a my się opiekowaliśmy ich kotami podczas ich nieobecności. Nikt nic nie podejrzewał, bo kicia nie dawała objawów, a Iraczeq po kilku dniach od razu źle się poczuł. I kto by pomyslał, że ta paskudna Giardia u niego da taki efekt? Nie dało sie go wyleczyć długi czas - reszta kotów po 1 dawce leków już pozbyła się świństwa, a Iraczek nie... Gdy w końcu się udało, to... było już za późno. Organizm Iraczqa był osłabiony i to wystarczyło... Walczyłam o niego 3 m-ce... Codziennie rano zwalniałam się z pracy, wiozłam go do lecznicy, a odbierałam wieczorem. Z lekarzami stawalismy na głowie, żeby Go wyleczyć... Gdy zaczął się zbierać mu płyn, to wszyscy już wiedzielismy, chociaż lekarze sami mówili, że FIP-a nie da się zdiagnozować, więc zawsze trzeba miec nadzieję - zwłaszcza, ze Iraczeq z tak poważnymi objawami wysiękowymi żył naparwdę długo... Miał 3 razy ten płyn ściągany, ale jak to przy FIP-ie - raz lepiej, raz gorzej... Po sterydach miał 3 dni, ze czuł się lepiej, a potem zawsze pogorszenie. Ale ciągle wierzyłam... Aż któregoś dnia listopadowej niedzieli 21 stycznia 2010 byłam w szkole, gdy mój chlopak napisał mi, ze z Iraczkiem jest źle... telefon do mojego weterynarza i wiedziałam, że ten dzień będzie jednym z gorszych moim życiu... czy wstydziłam się beczeć na zajęciach? Miałam to gdzieś, ze wszyscy patrzą... W domu od razu Iraczeq do transporterka i do innego lekarza na konsultację - chciałam potwierdzic, ze już nie mozna go dłużej męczyć... Iraczeq już miał problem z oddychaniem - charczał, było widać, że każdy oddech to bol... lekarz potwierdził diagnoze moich weterynarzy, ale ciągle wierzyłam... Jednak 2 godziny poźniej - o 21.00 zadzwoniłam na telefon alarmowy moich lekarzy i z płaczem zdążyłam tylko wyjakać: Z Iraczkiem jest źle... lekarz powiedział: prosze jechać do lecznicy, zaraz będę... To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu, ale Iraczeq zasnął czując mój dotyk i słysząc moj głos przez łzy... Lekarz godzinę z nami rozmawiał. To On mi powiedział, że nie mogę rezygnować - że miłośc, ktrą dałam Iraczkowi mogę dać innym zwierzakom... To On powiedział, że dawanie sobie czasu nic nie zmieni - ból będzie taki sam... Że Iraq nie mógł mieć lepszej opieki i że wielu nie walczyłoby o niego tyle czasu... to było potrzebne...
Pomimo tego - w pracy musiałam wziąść urlop, bo nie mogłam się pozbierać. Płakałam cały czas, rozpacz rozrywała moje serce... Mówiłam: nigdy więcej nie wezmę żadnego kotka, bo będę znowu cierpieć...
...i tak mówiłam dopóki miesiąc póxniej nie dostałam meila ze zdjęciami małego buraska, który został sam. Pod zdjęciami bło napisane... jak nie znajdę domku, to mnie oddadzą do schroniska... I znowu to wystarczyło: ŻADNEGO SCHRONISKA!!! I tak zamieszkał z nami Heniuś - taki uroczy ciapciaczek :) A wtedy już poszło dalej: Iraczq był sam - Heniusiowi na to nie pozwolę - i zaczęlismy szuakć mu braciszka - tez miał być burasek... Ale gdy trafiłam do DT, z którego miałąm wziąść chłopca, to... zaatakowały mnie 2 biało bure kicie - a ja nie chciałam dziewczynki! Ale one zdobyły mnie na tyle, że już wiedziałąm - któraś z nich będzie moja córcią... Jednak jedna miała koci katar, a u drugiej - Lusi - którą chciałam wziąść mogło się to wykluć lada dzien, więc żeby nie narazać Heniusia - jeszcze mieliśmy pcozekać, zeby Dorota mogła ja przebadać... Lusia odeszła 2 tygodnie później - znowu FIP... Po prostu jakies fatum :cry: Długo nie mogliśmy znaleźć żadnej kici - bo już chciałam tylko dziewczynkę - aż w końcu powiedziałam mojemu Bartkowi, ze weźmiemy tą drugą kotkę, co miała koci katar... Mimo ryzyka wzięliśmy Marcelinkę, która u nas została naszą małą księżniczką Balbinką... Powiem Wam, ze Balbinka to był mój mały skarb... Nie odstępowała mnie na krok - gdzie ja tam i ona, a jej przepiekne, ogromne bursztynowe oczy to był widok najpiękniejszy na świecie. Z Heniusiem pokochali się tak bardzo, że sama byłam w szoku, że to mozliwe... Balbinka miała roczek i 3 m-ce... Była eterycznym, delikatnym kotkiem - wyglądała jak kilkumiesięczna kicia. Nie sądziłam, że to, ze nie urosła, to objaw choroby... Nagle zaczęła mieć ataki podobne do padaczkowych... W lecznicy była tydzien pod ciągłą obserwacją. badania nic nie wykazywały, a ataki takiej jakby paniki były coraz mocniejsze. Balbinka w trakcie takiego ataku sikała pod siebie, przeraźliwie piszczała i się śliniła. Jednak mimo, ze lekarze spotykali się z czyms takim wcześniej - na Balbinię nie działały żadne leki. 2 września zeszłego roku po rozmowie z lekarzami byłam pełna nadzieji - z Balbinką było lepiej :D Byłam szczęsliwa, a do tego następnego dnia był ślub mojego szwagra... Lekarze zadzwonili rano - akurat byłam u fryzjera... Zobaczyłam kto dzwoni i już wiedziałam... serce podeszło mi do gardła, łzy polały się strumieniem i jak przez mgłę pamiętam słowa: bardzo mi przykro Pani Joanno... Balbinka nie żyje... Wyobraźcie sobie... cały dzien musiałam udawać, że jest ok, gdy serce krwawiło i rwało się na strzępy... Musiałam się uśmiechać, gdy z trudem powstrzymywałam łzy...

Iraczeq jest z Balbinią za Tęczowym Mostem... Wiem, że na mnie czekają. Ja o nich pamiętam cały czas i nigdy nie zapomnę... Dałam dom Rakiji - bo 2 kotki są zdecydowanie szczęśliwsze niż 1. Heniusia i Rakije kocham ogromnie - i wierzę, że oboje będą ze mną następne kilkanaście lat... Ze już wystarczająco przeszłam... Rakija jest takim samym promyczkiem jak Balbinka - też biało bura, też na mnie śpi i przychodzi po głaski popiskując cichutko. Też jest małym cudownym łobuziakiem i też pokochała się z Heniem... Każdy z moich kotow był/jest inny, a jednak każdego kocham równie mocno... :1luvu: Wspomnienia o Iraczqu i Balbince nadal wywołują łzy - pisząc to i czytając Wasze posty - łzy płyną mi po twarzy... Ale wiem jedno... Ich po tej drugiej stronie tęczy już nic nie boli... Wiem to... I to jest najważniejsze...

Przepraszam, ze tak sie rozpisałam... Ale to sa uczucia... Każdy kto stracił ukochanego przyjaciela wie co mowię... Bo dla mnie moje koty to nie zwierzęta... To przyjaciele :1luvu:
"Niemal założyć się jestem gotów, bo wątpliwości mych to nie budzi, że gdzie jest dom szczęśliwych kotów - tam jest i dom szczęśliwych ludzi... "

Lejka

 
Posty: 15
Od: Pt mar 09, 2012 7:35

Post » Pt mar 16, 2012 9:13 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Lejka,
to piękne co piszesz, ale jednocześnie strasznie przykre, że musiałaś tyle przejść.. Ja mam wrażenie, że moje nerwy są zupełnie w strzępach po tym czasie walczenia o Stefana, a co dopiero w tym przypadku.. Cieszę się jednak, że Twój dom jest teraz pełen miłości :) I że tak mocno nie odczuwasz straty, choć jest ona nadal wielka.
Mówiłaś, że był z wami długo i że długo mieliście nadzieję - znam to... Chociaż u Stefana choroba postępowała szybko, ale było kilka cudownych dni po punkcji w których cieszyliśmy się nim a on nami. Ja bardzo długo próbowałam znaleźć inną przyczynę. Mnóstwo badań, obserwacji. Kolejnej punkcji nie można było wykonać. Był za bardzo wyczerpany... Wychudzony... Nie miał siły chodzić... A on zawsze był chuderlawy, co mi się wydawało ,,taką jego naturą" - teraz wiem, że to wina tej ,,hodowli", którą opuścił za szybko po tym jak był trzymany w piwnicy.. Ale jak tłumaczyła się ta baba - przecież była duża, a koty miały kontakt z człowiekiem bo slyszały głosy!!
Jak długo czekałaś przed wzięciem kolejnego kociaka i jak dezynfekowałaś mieszkanie? Każdy w tej kwestii mówi mi co innego. Lekarz do którego mam duże zaufanie mówił o minimum miesiącu i poparł nasz pomysł, żeby zlecić fachowcowi ozonowanie mieszkania.

Mówicie: przeglądaj forum. Ja tak bardzo chciałabym pomóc jakiemuś maluchowi, ale nie potrafię. Chciałabym przygarnąć takiego, który tej pomocy potrzebuje, ale lęk przed tym jakie choroby mogą go dotyczyć jest silniejszy. Mam nadzieję, że to zrozumiecie, bo to brzmi mocno egoistycznie, ale ja po prostu jestem tym sparaliżowana... W poniedziałek mamy oglądać kocięta po koteczce domowej, syberyjskiej. Sama nie wiem co myśleć o tym, bo tak naprawdę nawet to nie da mi gwarancji. Nic mi jej nie da. Ale jak zobaczyłam zdjęcie jednego z nich to po prostu padłam... Zakochałam się..

Edit: no i to prawda, że te koty, których spotkał straszny los najbardziej zasługują na pomoc. Ale w takich przypadkach jest się świadomym, że takiemu właśnie się pomaga. Inaczej jest gdy płaci się za kota pochodzącego z hodowli [z naciskiem na pochodzącego, bo on sam rodowodu nie posiada] i słyszy się zapewnienia o cudownych przodkach i pewności, że jest zdrowy, o warunkach w jakich są trzymane. Nie chodzi mi o pieniądze bo w ogóle teraz o nich nie myślimy, tylko o poczucie oszukania, o ogromny zawód. Sami jesteśmy sobie winni w pewnym sensie z powodu tego nabrania się na brak rodowodu, co zawile tłumaczyła. Nie mamy więc nawet potwierdzenia, że tam go kupiliśmy - nie możemy nic zrobić względem tej kobiety. Zresztą życia Stefanciowi to nie wróci a nam tylko rozdrapie rany...

flowerpot66

 
Posty: 11
Od: Śro mar 14, 2012 19:06

Post » Pt mar 16, 2012 10:11 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Flowerpot - u nas po śmierci Iraczqa wszystko wysprzataliśmy - cały dom potraktowałam urządzeniem parowym - żeby wytłuc potencjalne paskudztwa. Chociaż ja bardziej chciałam wytłuc giardie - jeśli się gdzieś uchowały. FIP nie jest zakaźny - FIP zależy od kotka... u naszego FIP sie ujawnił, bo Iraczeq był osłabiony przez te świństwa... Dlatego wszystko poprałam, wyszorowałam, wyparzyłam i to wszystko.

Jak pisałam - myślałam, ze nie wezmę więcej kotka - byłam tak załamana, że mówiłam, ze nie chcę więcej cierpieć. Heniuś zjawił się przypadkiem. Przeciez nie mogłam pozwolić oddać Go do schroniska!!! Nikt nie mówi, że to było proste... jak Heniuś zaczął poznawać nowe mieszkanko... ja usiadłam i zaczęłam przeraźliwie płakać... patrzyłam sie na niego i miałam wrażenie, że jestem podła, ze jak mogłam wziąść innego kotka, kiedy nadal cierpię po Iraczku... Miałam wyrzuty sumienia, patrzyłam na zdjęcia Iraczqa i Go przepraszałam... Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, ze nie mozna tak... Że Iraczeq chciałby, żebym dała dom i miłość innemu zabiedzonemu kotkowi, który odwdzięczy się za to miłością... Dlatego to co przeczytałam na wcześniejszej stronie o testamencie zwierząt - to musi być prawda... Bo ja nie znając tego zaczęłam myśleć tak samo. Odszedł nasz ukochany przyjaciel, ale... nie możemy zamknąć się na cierpienie tych, które zostały i walczą... Walczą czasem o każdy dzień. Wszystkie moje koty był kiedyś bezdomne. Gdyby nie pomoc ludzi takich jak tu na forum - pewnie też by ich juz nie było. A jednak są - są szczęsliwe. Mają pełne miseczki, czysta kuwetę i ogrom miłości...
Po śmierci Balbinki czekałam krócej... I to nie dlatego, że mniej bolało, albo że jej nie kochałam... Tylko własnie dlatego, że pamiętam jej spojrzenie gdy pierwszy raz ją widziałam - jedno oczko miała zaropiałe, drugie napuchniete, a jednak patrzyła z taka nadzieją... I przez pół roku była myslę jednym z najszczęsliwszych kotków... I to dla mnie duzo znaczy - że los nie dał jej długiego życia, nie dał jej łatwego życia - bo jako koci niemowlak przeszła wiele chorob, a jednak zaznała szczęście. .. I wiem, że Ona też chciałaby, żeby inne kotki miały szansę na takie życie jakie Ona dostała... I do tego - był Heniuś - Henius, który nie rozumiał co się stało - czemu nie ma Jego maleńkiej siostrzyczki, z ktorą spał, którą przytulał, z ktorą się bawił... Patrzył na nas smutnymi oczami, ktore mówiły: czemu jestem sam? gdzie ona jest? I płakał... autentycznie płakał... :cry: Serce się krajało - bo to był zupełnie inny kot. Przestał się bawić tylko sie snuł po mieszkaniu i jej szukał zawodząc po wszystkich kątach, w których się chowała. Dlatego Rakija zamieszkała u nas 3 tygodnie póxniej.

Flowerpot - nikt CIę nie będzie źle oceniał. Każdy po swojemu przeżywa. Ja miałam podobnie jak Ty - zresztą nawet lekarze powiedzieli, że po tym co przeszłam, to oni pomogą mi znaleźć kotka zdrowego, żebym nie musiała znowu cierpieć. I owszem - pomogli mi znaleźc i adoptować Rakiję, ale... mnie ciągnie, zeby pomagać właśnie tym chorym kotkom... Balbinka też była chora jak ja poznałam i odwdzięczyła się takim przywiązaniem, że wszyscy mówili o niej "córunia Mamuni" :1luvu: Bo dla niej liczyłam się tylko ja... Dlatego cieszę się, że moje kotki są (odpukać) zdrowe i szczęśliwe. Mam dzięki temu okazję, zeby pomagac innym - tym, które miały mniej szczęścia. I dlatego niedawno zdecydowałam się wspierać w leczeniu kicię Uszatkę: http://www.zmienmylos.pl/nasi-podopiecz ... 45-uszatka
Ma podejrzenie nowotworu kości :cry: I nie wiem czy ma szansę przezyć... Ale wiem, że jakakolwiek pomoc takim biednym kotkom jest dla nich cenniejsza niż wszystko inne...
"Niemal założyć się jestem gotów, bo wątpliwości mych to nie budzi, że gdzie jest dom szczęśliwych kotów - tam jest i dom szczęśliwych ludzi... "

Lejka

 
Posty: 15
Od: Pt mar 09, 2012 7:35

Post » Pt mar 16, 2012 10:58 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Zwykły Domestos do dezynfekcji wystarczy. Na butelce powinno być podane w jakim stężeniu powinen być użyty. Dezynfekowałam podłogi, ściany i meble w mieszkaniu dwa razy. Zwróć szczególną uwagę w okolicach kuwety, gdzie przy zakopywaniu urobku, koty rozsypują żwirek poza kuwetę, którą również zdezynfekuj lub wymień na nową. Dokładnie odkurz mieszkanie i jego wszystkie zakamarki. Do kanap i wykładziny użyłam Dettol w spraju: http://dettol.pl/sf_allfamily.php
Aby zminimalizować ryzyko:
-kuwety powinny być dezynfekowane (robię to raz w tygodniu)
-miski z jedzeniem i piciem należy trzymać w bezpiecznej odległości od kuwet, a najlepiej w innym pomieszczeniu
-czesto odkurzać okolice kuwet, aby zapobiegać przenoszeniu FCoV
-nie stresuj kota :wink:
Jeśli zdecydujesz się na adopcję, możesz zrobić test na miano przeciwciał FCoV. Dodatni wynik testu nie oznacza, że Twój kot zachoruje na FIP, a jedynie, że miał kontakt z wirusem (większość kotów go ma). FCoV może przetrwać w zaschniętak kociej kupie do 7 tyg. Jeśli test jest pozytywny można zrobić jego powtórkę po 2-3 miesiącach i porównać wyniki (należy zrobić test, w którym wynik jest wyrażony liczbą, a nie takim, który tylko daje odpowiedź, czy kot miał styczność z wirusem, czy nie).

issey32

 
Posty: 3621
Od: Śro maja 18, 2011 9:39

Post » Sob mar 17, 2012 15:03 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

jest jeszcze Virkon-typowo do dezynfekcji pomieszczeń w których są/były zwierzęta.
ObrazekObrazekObrazek

Koszmaria

Avatar użytkownika
 
Posty: 6233
Od: Pon lut 04, 2008 1:17
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto mar 20, 2012 20:34 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Nie odzywałam się, ale czytałam Wasze posty codziennie, nie wiem czemu. Dużo wydarzyło się przez ten czas. Ochłonęłam trochę. W poniedziałek oglądaliśmy kotki, ale dotarło do mnie potem, że ciągle porównywałam je ze Stefanem. Że tak strasznie tego potrzebuję, ale chyba nie jestem jeszcze gotowa. Jeden z nich przywitał nas we drzwiach a potem się z nami nie rozstawał, a ja ciągle opowiadałam jego właścicielce o naszym Stefanciu. Niewiele z pytań, które padło, dotyczyło jego... A przecież to nie o to chodzi. Przecież to on byl tego dnia najważniejszy. Poza tym dalej panicznie się boję obecności wirusa w mieszkaniu, mimo całej wiedzy na ten temat. Chyba musimy jeszcze poczekać... Aż coś w nas drgnie, a to coś wywoła właśnie nowy kociak.

Poza tym... Głupio mówić, ale wojuję z Mamą, która nie zgodziła się na kolejnego kota. Chyba jestem na dobrej drodze, ale to i tak sprawia, że musimy poczekać...

Płaczę wieczorami za Stefanem. Tęsknię równie mocno... Ale już nie obwiniam za to siebie i całego świata wokół.

flowerpot66

 
Posty: 11
Od: Śro mar 14, 2012 19:06

Post » Wto mar 20, 2012 21:34 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

nadejdzie dzien, ze poczujesz, ze ani dnia dluzej bez kota zapewne :)
my tak sobie tez czekalismy, a moze jakas bida z podworka sie trafi, ale sie przeciagalo, az w koncu Karola wypatrzylismy. zycze ci aby wszystko ulozylo sie dobrze i kot pewnego dnia zawital u was :D
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Wto mar 20, 2012 21:39 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Nie wiem, czy nie za wcześnie na decyzję o wzięciu nowego kota. Widać, że jeszcze nie doszłaś do równowagi. Rozumiem, że podobają ci się małe kotki i piszesz, że się zakochałaś, ale ciągle jeszcze rozdrapujesz rany po Stefanie. I żyjesz jego śmiercią. Pisałas nawet, że cierpi na tym wasz związek. A to już niedobrze.
Musisz podejść do potencjalnego nowego przybysza mniej emocjonalnie, bardziej racjonalnie (wiem, to jest trudne zwłaszcza jeśli taktuje się go prawie jak własne dziecko), z większym dystansem.
Kot wbrew pozorom to krucha istota, zdarzają się choroby, wypadki, nawet jeśli staramy się najbardziej jak potrafimy. I musisz zastanowić się, co będzie, jeśli nowy kotek po kilku latach nagle zachoruje, a może nawet odejdzie - bo nawet najlepsza hodowla i idealna opieka nie zagwarantują, że nie ujawni się jakaś wada czy choroba. Jak wtedy to zniesiesz, czy dasz sobie radę?
Na razie ciągle jesteś rozedrgana i cierpiąca, to się czuje w twoich postach. Może czuje to też twoja Mama i stąd jej sprzeciw, bo widzi jak bardzo to przeżywasz?

Może daj sobie czas. Nic na siłę. Pomyśl, że dałaś Stefanowi może więcej, niż otrzymałby gdzie indziej, gdyby trafił w inne ręce. Nie rozdrapuj ran, on już nie cierpi.
Nasze wątki:Czarno Widzę i Szarość nie radość, a tu nas zobaczysz #cats.on_tour

Obrazek

haaszek

Avatar użytkownika
 
Posty: 2769
Od: Pt cze 23, 2006 18:43

Post » Wto mar 20, 2012 22:03 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

Cierpi na tym bardzo dużo różnych rzeczy, nad którymi dopiero zaczynam panować, organizować wszystko. Codzienne wstawanie, proste czynności. Zaczynam się nawet zastanawiać czy nie przeżywam tego wszystkiego zbyt mocno...
Wracam do pracy w poniedziałek, do moich dwóch dzieciaków. Myślę, że to będzie w pewnym sensie terapia.
Mój poprzedni post skłaniał się w bardzo podobnym kierunku co Twój. Poczekam jeszcze co najmniej miesiąc. Może nawet poczekam do września, żeby po wakacjach mieć dużo czasu dla nowego kotka. Zresztą nie będę ustalać dat.. Nie mam wpływu na to co dzieje się we mnie. Przestałam gorączkowo przeglądać ogłoszenia.
Na pewno widzę dystans, chociażby do swojego stanu. Wiem, że racjonalnie oceniłam to co wydarzyło się w poniedziałek, oceniłam pod takim kątem, że nie jestem gotowa... Taka już jestem, że wszystko analizuję.. Rozdrapuję rany, ale tez daję do siebie dopuścić myśl, że to jeszcze nie ten czas, choć decyzja jest już podjęta. Oboje nie wyobrażamy sobie wspólnego mieszkania bez kota.

edit: tak sobie pomyslałam, że ktoś kto czyta moje posty i widzi jak zmienia się moje podejście, jak różne emocje przelewam na klawiaturę stwierdza chyba, że jestem jakaś nienormalna.. ale po chwili pomyślałam, że to niemożliwe gdy czytają to ludzie kochający koty. dziękuję Wam! również za te bardziej mocne słowa, takie jak Twoje haaszek. zimne wiadro czasem trzeba wylać na moją rozemocjonowaną głowę.

flowerpot66

 
Posty: 11
Od: Śro mar 14, 2012 19:06

Post » Wto mar 20, 2012 22:29 Re: Jak pogodzić się ze stratą kota?

O, pozwolę sobie zdiagnozować, że widzę poprawę :) Wracasz do żywych. I tak trzymać :)

Jeszcze jedna przypowiastka "z życia": mój nieżyjący już najwspanialszy Marian (papug) był samotnym papużkiem, więc szukałam mu koleżanki, wybierałam, przebierałam, a to kolor nie taki, a to za stara. To miała być miss woliery, tylko taką narzeczoną widziałam dla niego.
Aż kiedyś weszłam do sklepu zoologicznego i w osobnej małej klateczce zobaczyłam szaroniebieską kupkę nieszczęścia - samiczkę z krzywymi łapkami, nielatającę, czołgającą się po dnie klatki, z powyrywanymi przez inne papugi piórami, takie "trzy ćwierci od śmierci". Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Dostałam ją za darmo, bo pani "nie miała sumienia ukręcić jej łepka". Przyniosłam do domu z myślą, że może przynajmniej umrze w godziwych warunkach. Umarła, ale dopiero niedawno, po siedmiu latach radosnego życia u nas. Nasz dzika, mądra, krzywa Irenka.

Więc może ty też nagle zakochasz się nie w nevie czy cudnym sybiraku, a w czymś, co popatrzy na ciebie zezowatymi, załzawionymi oczkami spod schodów :) Życie to wielka niespodzianka - podobają się nam wysocy bruneci a zakochujemy się w przeciętnym blondynie :D
Czego wam serdecznie życzę :)

Nie trać z nami kontaktu, zaglądaj :)
Nasze wątki:Czarno Widzę i Szarość nie radość, a tu nas zobaczysz #cats.on_tour

Obrazek

haaszek

Avatar użytkownika
 
Posty: 2769
Od: Pt cze 23, 2006 18:43

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Blue i 532 gości