Flowerpot - to nie Twoja wina!!! Pamiętaj o tym! I moim zdaniem - właśnie te kotki najbiedniejsze, z miejsc, w których są źle traktowane i mają złe warunki do życia - najbardziej potrzebują naszej miłości...
Czytam co piszesz i i inne dziewczyny i... widzę, ze nie tylko ja tak mam...
Opiszę Wam moją historię...
Iraczeq był kotkiem piwnicznym - zawsze chciałam kotka, ale bałam się, że nie podołam, jednak gdy tylko koleżanka przysłała mi zdjęcie miesięcznego maleństwa - które jako jedyne przeżyło w tej piwnicy - to nie zastanawiałam się ani chwili. Od razu pojechałam do sklepu - kupiłam co trzeba - nawet poduche dla nowego kiciusia i Iraczeq trafił do naszego domu... To był nasz "syneczek"
i nie wstydzę się tak mówić
Iraczeq jako kotek z piwnicy od małego borykał się z chorobami, ale po długiej walce wyciagnęliśmy go z biegunek. Był szczęsliwym, kochanym kocurkiem aż nagle... zaraził się giardia od kotki, ktorą adoptowali znajomi, a my się opiekowaliśmy ich kotami podczas ich nieobecności. Nikt nic nie podejrzewał, bo kicia nie dawała objawów, a Iraczeq po kilku dniach od razu źle się poczuł. I kto by pomyslał, że ta paskudna Giardia u niego da taki efekt? Nie dało sie go wyleczyć długi czas - reszta kotów po 1 dawce leków już pozbyła się świństwa, a Iraczek nie... Gdy w końcu się udało, to... było już za późno. Organizm Iraczqa był osłabiony i to wystarczyło... Walczyłam o niego 3 m-ce... Codziennie rano zwalniałam się z pracy, wiozłam go do lecznicy, a odbierałam wieczorem. Z lekarzami stawalismy na głowie, żeby Go wyleczyć... Gdy zaczął się zbierać mu płyn, to wszyscy już wiedzielismy, chociaż lekarze sami mówili, że FIP-a nie da się zdiagnozować, więc zawsze trzeba miec nadzieję - zwłaszcza, ze Iraczeq z tak poważnymi objawami wysiękowymi żył naparwdę długo... Miał 3 razy ten płyn ściągany, ale jak to przy FIP-ie - raz lepiej, raz gorzej... Po sterydach miał 3 dni, ze czuł się lepiej, a potem zawsze pogorszenie. Ale ciągle wierzyłam... Aż któregoś dnia listopadowej niedzieli 21 stycznia 2010 byłam w szkole, gdy mój chlopak napisał mi, ze z Iraczkiem jest źle... telefon do mojego weterynarza i wiedziałam, że ten dzień będzie jednym z gorszych moim życiu... czy wstydziłam się beczeć na zajęciach? Miałam to gdzieś, ze wszyscy patrzą... W domu od razu Iraczeq do transporterka i do innego lekarza na konsultację - chciałam potwierdzic, ze już nie mozna go dłużej męczyć... Iraczeq już miał problem z oddychaniem - charczał, było widać, że każdy oddech to bol... lekarz potwierdził diagnoze moich weterynarzy, ale ciągle wierzyłam... Jednak 2 godziny poźniej - o 21.00 zadzwoniłam na telefon alarmowy moich lekarzy i z płaczem zdążyłam tylko wyjakać: Z Iraczkiem jest źle... lekarz powiedział: prosze jechać do lecznicy, zaraz będę... To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu, ale Iraczeq zasnął czując mój dotyk i słysząc moj głos przez łzy... Lekarz godzinę z nami rozmawiał. To On mi powiedział, że nie mogę rezygnować - że miłośc, ktrą dałam Iraczkowi mogę dać innym zwierzakom... To On powiedział, że dawanie sobie czasu nic nie zmieni - ból będzie taki sam... Że Iraq nie mógł mieć lepszej opieki i że wielu nie walczyłoby o niego tyle czasu... to było potrzebne...
Pomimo tego - w pracy musiałam wziąść urlop, bo nie mogłam się pozbierać. Płakałam cały czas, rozpacz rozrywała moje serce... Mówiłam: nigdy więcej nie wezmę żadnego kotka, bo będę znowu cierpieć...
...i tak mówiłam dopóki miesiąc póxniej nie dostałam meila ze zdjęciami małego buraska, który został sam. Pod zdjęciami bło napisane... jak nie znajdę domku, to mnie oddadzą do schroniska... I znowu to wystarczyło: ŻADNEGO SCHRONISKA!!! I tak zamieszkał z nami Heniuś - taki uroczy ciapciaczek
A wtedy już poszło dalej: Iraczq był sam - Heniusiowi na to nie pozwolę - i zaczęlismy szuakć mu braciszka - tez miał być burasek... Ale gdy trafiłam do DT, z którego miałąm wziąść chłopca, to... zaatakowały mnie 2 biało bure kicie - a ja nie chciałam dziewczynki! Ale one zdobyły mnie na tyle, że już wiedziałąm - któraś z nich będzie moja córcią... Jednak jedna miała koci katar, a u drugiej - Lusi - którą chciałam wziąść mogło się to wykluć lada dzien, więc żeby nie narazać Heniusia - jeszcze mieliśmy pcozekać, zeby Dorota mogła ja przebadać... Lusia odeszła 2 tygodnie później - znowu FIP... Po prostu jakies fatum
Długo nie mogliśmy znaleźć żadnej kici - bo już chciałam tylko dziewczynkę - aż w końcu powiedziałam mojemu Bartkowi, ze weźmiemy tą drugą kotkę, co miała koci katar... Mimo ryzyka wzięliśmy Marcelinkę, która u nas została naszą małą księżniczką Balbinką... Powiem Wam, ze Balbinka to był mój mały skarb... Nie odstępowała mnie na krok - gdzie ja tam i ona, a jej przepiekne, ogromne bursztynowe oczy to był widok najpiękniejszy na świecie. Z Heniusiem pokochali się tak bardzo, że sama byłam w szoku, że to mozliwe... Balbinka miała roczek i 3 m-ce... Była eterycznym, delikatnym kotkiem - wyglądała jak kilkumiesięczna kicia. Nie sądziłam, że to, ze nie urosła, to objaw choroby... Nagle zaczęła mieć ataki podobne do padaczkowych... W lecznicy była tydzien pod ciągłą obserwacją. badania nic nie wykazywały, a ataki takiej jakby paniki były coraz mocniejsze. Balbinka w trakcie takiego ataku sikała pod siebie, przeraźliwie piszczała i się śliniła. Jednak mimo, ze lekarze spotykali się z czyms takim wcześniej - na Balbinię nie działały żadne leki. 2 września zeszłego roku po rozmowie z lekarzami byłam pełna nadzieji - z Balbinką było lepiej
Byłam szczęsliwa, a do tego następnego dnia był ślub mojego szwagra... Lekarze zadzwonili rano - akurat byłam u fryzjera... Zobaczyłam kto dzwoni i już wiedziałam... serce podeszło mi do gardła, łzy polały się strumieniem i jak przez mgłę pamiętam słowa: bardzo mi przykro Pani Joanno... Balbinka nie żyje... Wyobraźcie sobie... cały dzien musiałam udawać, że jest ok, gdy serce krwawiło i rwało się na strzępy... Musiałam się uśmiechać, gdy z trudem powstrzymywałam łzy...
Iraczeq jest z Balbinią za Tęczowym Mostem... Wiem, że na mnie czekają. Ja o nich pamiętam cały czas i nigdy nie zapomnę... Dałam dom Rakiji - bo 2 kotki są zdecydowanie szczęśliwsze niż 1. Heniusia i Rakije kocham ogromnie - i wierzę, że oboje będą ze mną następne kilkanaście lat... Ze już wystarczająco przeszłam... Rakija jest takim samym promyczkiem jak Balbinka - też biało bura, też na mnie śpi i przychodzi po głaski popiskując cichutko. Też jest małym cudownym łobuziakiem i też pokochała się z Heniem... Każdy z moich kotow był/jest inny, a jednak każdego kocham równie mocno...
Wspomnienia o Iraczqu i Balbince nadal wywołują łzy - pisząc to i czytając Wasze posty - łzy płyną mi po twarzy... Ale wiem jedno... Ich po tej drugiej stronie tęczy już nic nie boli... Wiem to... I to jest najważniejsze...
Przepraszam, ze tak sie rozpisałam... Ale to sa uczucia... Każdy kto stracił ukochanego przyjaciela wie co mowię... Bo dla mnie moje koty to nie zwierzęta... To przyjaciele